Ciężko pracuj i jeszcze ciężej imprezuj - I część rozmowy z Jackiem Basińskim, wychowankiem GKM-u Grudziądz

Jacek Basiński jest wychowankiem GKM-u. W Grudziądzu startował przez dwa lata, następnie zajął się motocyklami Roberta Dadosa i później Billy'ego Hamilla. W pierwszej części naszej rozmowy sympatyczny grudziądzanin wraca wspomnieniami do tamtych czasów oraz opowiada o współpracy z Amerykaninem.

Jak rozpoczęła się twoja przygoda z czarnym sportem?

- Szczerze mówiąc to na moich pierwszych zawodach, jeszcze jako kibic siedziałem z kumplami tyłem do toru (śmiech - dop.red.). Był to chyba 1990 rok. Później jako zagorzały kibic GKM-u, co mecz zgłaszałem się na Warszawskiej. Zaczynałem od speedroweru na podwórku, gdzie jednego sezonu byłem nawet wicemistrzem Grudziądza. Pomyślałem, że można by spróbować w dorosłym żużlu. Zgłosiłem się do szkółki prowadzonej przez Jana Ząbika przy grudziądzkim klubie. Po niezłym dzwonie miałem dwa lata przerwy, by w końcu w 1996 roku zdobyć licencję pod okiem Jana Szydlika.

Licencję zdobyłeś stosunkowo późno, jednak już w pierwszym sezonie swoich startów wywalczyłeś z drużyną GKM-u złoty medal MDMP. Nie były to jednak dla ciebie udane zawody, gdyż już w drugim swoim starcie zaliczyłeś groźnie wyglądający upadek...

- Zgadza się. Ten finał nie był dla mnie udany, ale znacznie przyczyniłem się do awansu. Mogę jeszcze dodać, że wystraszyłem wtedy kilku posłów na sejm, kiedy mój motor spadł im przed nogi (śmiech - dop.red.).

MDMP 1997 – złota drużyna GKM Grudziądz. Jacek Basiński pierwszy z lewej (fot. www.gkm.grudziadz.net)

Sezon 1998 był twoim ostatnim w gronie młodzieżowców i na polskich torach. Dlaczego powiedziałeś dość i powiesiłeś kevlar na kółku?

- Niestety nawyki ze speedrowera były dla mnie nie do przeskoczenia. Szybko okazało się, że mega kariery na żużlu nie zrobię. Nie było tez sprzętu. Zajarałem się tłumaczeniem zagranicznych zawodników jeżdżących w GKM, a także pomocą na dalekich wyjazdach Robertowi Dadosowi i Jackowi Rempale.

Konkurencję miałeś wtedy naprawdę silną. Robert Dados, Paweł Staszek, Wiesław Ośkiewicz czy Grzegorz Knapp. Nie żałujesz, że urodziłeś się dwa lata później? Wtedy twoja kariera mogłaby się potoczyć inaczej...

- Pewnie, że żałuję. Żużel był całym moim życiem i ciężko było się pogodzić z faktem zakończenia startów. Natomiast fakt, że była duża konkurencja nie przeszkadzała w tym, by się rozwijać. Po prostu zabrakło umiejętności i funduszy.

Jak wspominasz ten krótki okres, kiedy byłeś zawodnikiem GKM-u Grudziądz?

- To długa historia... Cały ten czas pobytu w GKM, nie tylko okres kiedy startowałem ale i czas w którym byłem mechanikiem wspominam bardzo dobrze. To była jedna wielka rodzina, na stadionie spędzało się całe dnie, niekiedy i noce.. Człowiek praktycznie się tam wychował. To były takie swojego rodzaju "koszary", lekcja życia i pokory. Uważam, że ci którzy uczestniczyli w naszym klubowym życiu do dziś tęsknią za tamtymi czasami...

Później można było cię zobaczyć u boku min. Billy'ego Hamilla, który był gwiazdą grudziądzkiego żużla. Jak to się stało, że zacząłeś pracować przy sprzęcie Amerykanina?

- Tak się złożyło, że byłem jedyny w klubie, który mówił po angielsku. Byłem wtedy już mechanikiem u Roberta Dadosa, a ze względu na dobry kontakt z Billym przygotowywałem i jemu sprzęt na ligę polską.

Jak się później okazało, przez długi okres czasu pracowałeś u boku Hamilla, co świadczy o wielkim zaufaniu. Jak ci się współpracowało z "Bulletem"?

- Pracowałem razem z Hamillem osiem lat, z czego dwa w Grudziądzu, następnie w Szwecji. Współpracowało mi się bardzo dobrze, aczkolwiek były wzloty i upadki, jak to przy okazji każdej współpracy. Ogólnie było dosyć zabawnie. Na początku trzeba było się "dotrzeć" do siebie. Polak z czasów komuny miał dosyć ciężko zrozumieć styl bycia wyluzowanego Amerykanina, który wyznawał zasadę: "ciężko pracuj i jeszcze ciężej imprezuj". Z czasem było coraz lepiej i myślę, że miał do mnie duży respekt, wzajemnie oczywiście. Zajmowałem się wszystkim od A do Z, od przygotowywania sprzętu do planowania podroży i całej logistyki... Pytał tylko o której wyjazd i jaki mamy silnik w ramie. Pracowało nam się razem świetnie i po dziś dzień mimo, że nie łączy nas już speedway mamy świetny kontakt.

Jacek Basiński przy motocyklu. (fot. NoFear Photos)

Później trafiłeś się Szwecji, gdzie zagościłeś na dłużej. Jak to się stało?

- Po upadku GKM-u wiadomo było, że nie ma szans na starty Hamilla w Grudziądzu. Potrzebował on wtedy mechanika na ligę szwedzką i polską w barwach Zielonej Góry, z bazą w Szwecji. Padła propozycja, a ja zbyt długo się nie zastanawiałem...

Co porabiałeś po zakończeniu współpracy z Hamillem?

- Zająłem się inna praca w mieście Eskilstuna, gdzie mieszkam z rodziną ale od żużla nigdy nie odszedłem. Byłem mechanikiem Rorego Schleina, Martina Vaculika, a obecnie opiekuję się sprzętem Adama Skórnickiego. Sam tez się "reaktywowałem" i jeżdżę amatorsko w zespole Smederna w szwedzkiej pierwszej lidze.

No właśnie, można cię obserwować na torach Division 1. Kiedy nastąpił ten moment, że zdecydowałeś się ponownie spróbować swoich sił na motocyklu żużlowym?

- Dwa lata temu Smederna po zbankrutowaniu miała bardzo ciężko. Długi odstraszały zawodników od klubu, który musiał zaczynać niejako od początku. Zapytano wtedy mnie, czy nie chciałbym wskoczyć do składu na miejsce rezerwowego. A że motocykl mam, nie było problemu. Potrenowałem, czułem się na torze lepiej niż wcześniej i pomyślałem, że jeśli nie teraz to nigdy.

Normalnie musiałeś przystąpić do egzaminu na licencję?

- Tak się składa, że w Szwecji jest z tymi sprawami dużo łatwiej niż w Polsce. Trener klubowy popatrzył na mnie na treningu, wysłał dokumenty do SVEMO i... mogłem nazajutrz jechać w meczu.

Druga część rozmowy z Jackiem Basińskim pojawi się w sobotę. Zapraszamy!

Radość po zwycięstwie. (fot. NoFear Photos)

Źródło artykułu: