Robert Dowhan: Mam ogromny sentyment do lotniska w Babimoście. Bardzo kameralne, pięknie położone, a na dodatek takie… własne. Ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego tak źle to wszystko funkcjonuje i tak rzadko odlatują stąd samoloty. Bezradność, czy zwyczajny brak dobrych pomysłów, jednodniowych wylotów do Pragi, Wiednia, czy Berlina, może czas już trochę pogłówkować? Kiedy przejeżdżałem zimą kilkaset metrów od nieczynnej hali odlotów to zamarzył mi się lot z kibicami na mecz ligowy. Padło na Rzeszów, bo tam jest prężnie funkcjonujące lotnisko lokalne. A marzenia są po to, żeby je realizować. Dzięki pomocy kilku przyjaciół, dzięki normalnym stosunkom z zielonogórskimi kibicami udało się to wszystko zapiąć. Ciekawe, czy wszyscy zapieli pasy, ale polecieliśmy.
Dominika Getman (klub): Zanim 162 pasażerów Boeinga 737 400 zapięło pasy w samolocie to trzeba było ich znaleźć. Miałam przyjmować zgłoszenia chętnych. Po komunikacie prasowych spodziewałam się kilku telefonów. Po czterech godzinach mieliśmy komplet, a telefon dzwonił bez przerwy. 15 minut po północy wyłączyłam telefon, a do Rzeszowa nie poleciałam, bo na moje miejsce było tylu chętnych, ale przede wszystkim bałam się lotu.
Ryszard Dobrowolski (dyrektor lotniska w Babimoście): Latania się nie boję i z pewnością nie przestraszyłem się też tego nietypowego przedsięwzięcia. Oczywiście przestrzegaliśmy wszystkich reguł bezpieczeństwa, była pięcioosobowa straż graniczna, kontrola bagażu podręcznego, cała obsługa, bo od 4 lat nie było tu tak dużego samolotu pasażerskiego, a z pewnością nigdy nie było tu tak niesamowicie kolorowo. Z radością obserwowałem jak port przeżywał oblężenie i byłem pełen podziwu jak to wszystko zostało sprawnie zorganizowane.
Hanna Klimann (klub): Moi rodzice mieszkają zaledwie kilka kilometrów od lotniska i w piątek dostałam od Prezesa zadanie, że mam jechać na weekend do domu, by w niedzielę rano zająć się odprawą pasażerską. Mam wrażenie, że check-in poszedł nam bardzo dobrze zwłaszcza, że to był pierwszy raz. Bardzo różni, ale naprawdę fajni ludzie postanowili w taki nietypowy sposób wybrać się na mecz.
Zofia Zając: Mieszkam w sumie niedaleko. To postanowiłam zabrać wnuka i pokazać mu wielki samolot, takich tu za często nie widziałam. Za płotem ludzi było mnóstwo i najbardziej nam się podobało, jak on wylądował, tak usiadł.
Darek Szajkowski (pilot): Do samolotu wsiadałem w Katowicach, bo tu zmieniała się załoga. Boeing przyleciał z Heraklionu, a ja przyjechałem samochodem z Warszawy. Z domu zabrałem mundur i przede wszystkim koszulkę "Falubaz na Szlace", flagę i szalik. Miała być jeszcze stewardesa, która jest falubaziarą, ale loty tak się ułożyły, że była na drugim końcu świata. Kapitana wprowadziłem w temat kilka dni wcześniej, nie było trudno, bo pochodzi z Gdańska i w młodości na żużlu bywał, a dziewczyny przeszkoliłem z Falubazu w drodze do Babimostu, dzięki temu wyjście z samolotu mogło być tak klimatyczne i takie jak ustaliliśmy sobie z Kajetanem Hozakowskim. I wszystko niesamowite było wszystko co wydarzyło się potem.
Tony (FNF): Klimat był niewiarygodny. Zakochałem się lataniu. Pierwszy raz w powietrzu i na dodatek w połączeniu z moją wielką miłością "Falubazem". Nie bałem się, bo statystyki nie kłamią to jest dużo bezpieczniejsze od jazdy po polskich drogach. Wyjazd najdalszy, ale jednocześnie najszybszy i przepiękny. Siedziałem koło silników i obserwowałem te falujące skrzydła, których ruchów w ogóle nie odczuwa się wewnątrz. Pięknie wygląda Polska z góry, a już szczególnie te wijące się rzeki. Pięknie wyglądają też kibice Falubazu.
Antoni Lech (szef dyżurnych operacyjnych Portu Lotniczego "Rzeszów-Jasionka"): Samolot B737 w barwach LOT Charters wylądował w Rzeszowie zgodnie z planem lotu i po chwili na płycie lotniska pojawili się pasażerowie, kibice Falubazu Zielona Góra. Łatwo było ich rozpoznać, bo wszyscy mieli szaliki, flagi i stroje w barwach klubowych, a mała flaga pojawiła się nawet w okienku kokpitu załogi samolotu. Należy podkreślić bardzo kulturalne i przyjazne zachowanie grupy kibiców, co stanowi godny do naśladowania przykład.
Małgosia Herrera- Szydłowska (stewardesa): Bardzo fajny ludzie. Dla mnie niezwykle pozytywne przeżycie. Jestem z Sochaczewa i nigdy wcześnie nie widziałam żużla, ani kibiców tego sporu, ale jestem pod ogromnym wrażeniem. Cała załoga została zaproszona przez Prezesa Dowhana na mecz i on osobiście wyjaśniał nam, o co w tym wszystkim chodzi, a było to bardzo fajne widowisko. Ale najlepsi byli kibice z Zielonej Góry, którzy byli głośniejsi niż cały stadion rzeszowian i przez cały czas ogromnie zaangażowani i pełni emocji. Znali wszystkie odzywki i na całej załodze zrobili ogromne wrażenie, a niektóre dziewczyny poszły nawet na sektor kibicować razem z nimi. Także w samolocie zachowywali się w porządku, nie było gorzej niż na innych lotach czarterowych, które mają swoją specyfikę. Było "luźno", ale po powrocie nie było z pewnością brudniej, no może w trakcie lotu trochę głośniej niż na innych rejsach, bo cały samolot śpiewał prawie bez przerwy.
Stanisław Zwiercan (dyrektor operacyjny rzeszowskiego lotniska): Około godziny 20.00 powracający z meczu żużlowego kibice zielonogórskiej drużyny zapełnili halę odlotów. Widać było, że po wygranym w Rzeszowie meczu nastroje były szampańskie, bo grupa była rozśpiewana, ale zachowywała się taktownie, bezproblemowo poddając się wszystkim przepisowym procedurom kontroli. Samolot odleciał z Rzeszowa zgodnie z planem i dosłownie ze "śpiewem na ustach".
Paweł Pojmicz (Stowarzyszenie "Tylko Falubaz"): Odprawa wyglądała pewnie dziwnie dla całej obsługi lotniska. Pewnie pierwszy zobaczyli tak wesołą grupę kibiców. Wzbudzaliśmy zainteresowanie, ale to było do przewidzenia. Trochę zdziwiła mnie tak szczegółowa kontrola na bramkach, której tylko częściowo doświadczyłem w Babimoście. Obawy przed odlotem trochę pozostały, ale już były mniejsze jak za pierwszym razem, bo to był przecież już mój drugi lot w życiu. Może wzmogły się chwilę przed lądowaniem, bo samolot kołował więcej razy niż gdy dolatywaliśmy do Rzeszowa. Co by nie powiedzieć to był mój pierwszy lot samolotem i dodatkowo w takiej niezwykłej kibicowskiej atmosferze i to była niesamowita sprawa, której na pewno nie zapomnę do końca życia.
Darek Marcinkiewicz (Port 2000): Takie pomysły chce się sponsorować, to jedne z lepiej wydanych pieniędzy, atmosfera niezapomniana i zabawa pierwszorzędna. Znakomita synchronizacja przodu z tyłem, genialne hasła, a okrzyków "Falubaz nigdy nie spadnie", czy "Kapitan Kapitan" z pewnością szybko nie zapomnę.
Anna Nowak (obsługa pasażerska w Babimoście): Pogoda przy lądowaniu była bardzo dobra, więc te urządzenia, którymi dysponujemy na lotnisku były absolutnie wystarczające, a lądowanie było łagodne. Kibice zachowywali się bez zarzutu, zarówno przy odprawie, jak przy lądowaniu. Było czysto, kulturalnie z klasą. A pomysł pierwszorzędny. Trudno będzie go przebić.
Kajetan Hozakowski (Stowarzyszenie "Tylko Falubaz"): To nie chodzi o to, czy ktoś nas przebije, a jeśli to mam nadzieje, że będą to kibole z Zielonej Góry. I mam nadzieję, że tak będzie, że jeszcze niejednokrotnie przebijemy samych siebie.
Opowieści wysłuchał Marek Jankowski.
Źródło: Tylko Falubaz