Hans nie stawia już na lans - pierwsza część rozmowy z Hansem Andersenem, obcokrajowcem Stali Gorzów

Portret zawodnika dojrzałego – tak w skrócie określić można rozmowę z Hansem Andersenem. Duńczyk wraca na tor po kontuzji i z pokorą zapowiada walczyć o skład. Nie chce pakować motocykli, liczyć pieniądze i jechać do domu... Czemu Hans nie stawia już na lans?

Na rozmowę z Hansem Andersenem umawialiśmy się około dwa lata. Zawsze coś jednak stawało nam na przeszkodzie. Gdy Duńczyk podpisał kontrakt w Gorzowie Wielkopolskim, wydawało się że w końcu zasiądziemy przy dyktafonie. Hans kazał jednak na siebie czekać jeszcze dwa miesiące, gdy to po leśnej przebieżce, wylądował w szpitalnym łóżku. Dziś wszedł do gorzowskiej kawiarni krokiem powolnym, lecz pozbawionym bólu. Na wstępie zaznaczył, że nigdzie się nie śpieszy i skoro tak długo czekałam, to z cierpliwością odpowie na każde pytanie. Nie kłamał.

Sandra Rakiej: Po Twojej kontuzji jedno jest pewne. Nie będziesz mógł pościgać się z Usainem Boltem na 100 metrów, bo z bieganiem to u ciebie raczej kiepsko...

Hans Andersen: Dzięki za wsparcie (śmiech).

Nie ma sprawy. A teraz na serio, jak idzie ci powrót do jazdy na żużlu? Wiem, że wciąż jesteś pod opieką fizjoterapeutów.

- Tak, korzystam z ich usług, ale nie codziennie, bo powoli zaczynam brać udział w meczach żużlowych. Nie mogę iść na rehabilitację tego samego dnia gdy mam zawody, bo po takim masażu moje mięśnie są solidnie porozciągane i bolą. Zrobiłem tak raz w Danii i skutki nie były najlepsze, więc korzystam z fizjoterapeuty w wolne dni. Daje to jednak wymierne rezultaty, bo za każdym razem, gdy wsiadam na motocykl, czuję się bardziej komfortowo. Pierwszy mecz w u siebie w kraju był fatalny, bo po siedmiu biegach czułem taki ból, że ledwo chodziłem. Teraz wróciłem do Gorzowa i z każdym treningiem czuję, że noga ma się lepiej.

Znam to uczucie wściekłości, gdy pracujesz całą zimę nad dobrą formą i zaraz na początku sezonu ulegasz kontuzji. W 90 procentach przypadków do kolizji dochodzi jednak na torze, a ty w obecnym sezonie winić możesz właściwie sam siebie. Założę się, że to znacząco wpływa na psychikę.

- Dokładnie tak, bo jeżeli ulega się wypadkowi podczas zawodów, to przynajmniej można to sobie w głowie poukładać, wyjaśnić... Nie chcę powiedzieć, że kontuzja odniesiona na torze jest lepsza, ale zdecydowanie bardziej "zrozumialsza". A ja po prostu biegałem... Co więcej, najgorsze jest to, iż uraz przytrafił mi się zaraz na początku sezonu. Wszyscy jeździli, trenowali, a ja siedziałem w domu. Okropna pora na przymusowe wakacje również ze względu na zmianę tłumików. Trochę czuję, że jestem krok za innymi zawodnikami, bo testowanie zaczynam dopiero teraz...

Nie dopadała cię depresja podczas tego siedzenia w domu i obserwowania, jak inni już rywalizują?

- Jasne, byłem okropnie sfrustrowany... Nie jestem przecież kibicem żużla tylko zawodnikiem i to ja powinienem brać udział w zawodach, a nie je oglądać! Łapałem "doła" również dlatego, że wielu moich przyjaciół zajmuje się tym sportem i choć bardzo chciałem się z nimi zobaczyć, to oni już się ścigali. Byłem trochę odseparowany, bo z takim urazem nawet z domu nie mogłem się ruszyć.

Jak na wiadomość o twojej kontuzji zareagowali włodarze klubów, dla których się ścigasz?

- Nie mogę powiedzieć, żeby byli specjalnie zadowoleni... Od razu postawiłem jednak sprawę jasno. Wyjaśniłem ile potrwa moja przerwa, tak aby każdy mógł zaplanować, jak mnie zastąpić. Już drugiego dnia pobytu w szpitalu, po konsultacji z lekarzem, zacząłem planować mój powrót na tor. Zależało mi na tym, aby rehabilitację zakończyć w takim momencie, aby najważniejsze zawody sezonu nie przeszły mi koło nosa.

A jednocześnie nie popełnić falstartu...

- Dokładnie! Za wczesny powrót na tor grozi przecież tym, że niewyleczona kontuzja może przerodzić się w coś jeszcze poważniejszego. Wiedziałem, że potrzebuję około dwóch tygodni na same treningi i niewymagające mecze. Czuję jednak, że ta rozgrzewka dobiega końca i za chwilę zacznie się poważne ściganie.

W kontekście celów, które każdy zawodnik stawia sobie na początku roku, spisałeś już ten sezon na straty, czy nadal masz nadzieję osiągnąć chociaż parę z nich?

- Opuściłem bardzo dużo meczów w polskiej, szwedzkiej i angielskiej lidze, ale wiem, że mam szansę wystartować w play-offach. Jeżeli uda mi się pokazać z dobrej strony, to zarówno ja, jak i kibice, szybką zapomnimy o tej kontuzji. Poza tym udało mi się awansować do kolejnej rundy kwalifikacyjnej do Grand Prix, więc nie wszystko jeszcze zaprzepaszczone.

Jedna impreza cię jednak ominie. Już niedługo rozgrywki o Drużynowy Puchar Świata, a Dania nie ma w swoim zespole dotychczasowego kapitana... Masz żal do trenera reprezentacji, że nie dał ci szansy?

- Nie żywię do niego urazy, ale to ogromne rozczarowanie, że zabraknie mnie w składzie. Tak jak powiedziałaś, byłem kapitanem i to przez jakieś pięć lat. To był dla mnie zaszczyt i brałem swoją rolę na poważnie. Zdaje sobie sprawę, że dopiero co wracam na tor po kontuzji, ale mogłem być chociaż rezerwowym... Żałuję, że trochę z tą decyzją nie poczekano.

Tym bardziej, że finał i baraż odbędzie się przecież na torze twojej drużyny!

- Właśnie... Polska jest tu tak mocna, że powinniśmy postawić na drużynę, która zdobyła na tym obiekcie tyle doświadczenia, ile tylko się da. To "domowy" tor nie tylko Nicki'ego i Nielsa, ale również mój! Wystawienie mnie na rezerwę i poczekanie na rozwój wydarzeń, byłoby w mojej ocenie po prostu fair... Ale wiesz jak to się dzieje, zawsze łatwo jest kopnąć w tyłek leżącego.

Przyjedziesz więc na SWC do Gorzowa, czy będziesz oglądać w telewizji?

- Trudno powiedzieć. Przyjadę, jeżeli będę miał możliwość gdzieś potrenować. Dwa miesiące nie siedziałem na motocyklu, więc chcę się teraz skupić na sobie i nie tracić więcej czasu. "Pucharowy tydzień" wolny jest od meczów ligowych, więc nie ma lepszego momentu na to, abym nadrobił straty. Zapakuję nowe tłumiki i będę testować, testować i jeszcze raz testować.

Tak jak wspomniałeś, masz jeszcze szansę na awans do Grand Prix. Twój półfinał odbędzie się na torze w Daugavpils i na liście startowej widnieje kilka mocnych nazwisk. Łotewski obiekt ma jednak to do siebie, że wielu żużlowców panikuje zanim jeszcze usiądzie na motocyklu...

- Ten tor nie należy również do moich ulubionych. Startowałem tam trzykrotnie podczas Grand Prix i pierwsze dwa lata kończyła się tam dla mnie upadkiem i wizytą w szpitalu. Nie mogę mieć więc zbyt dobrych wspomnieć z Daugavpils. Niemniej jednak rok temu było już trochę lepiej, parę biegów nawet wygrałem, więc jadę na Łotwę z pozytywnym nastawieniem. Z tych trzech torów, na których rozgrywane są półfinały, zdecydowanie wolałbym jednak Lonigo. Nie będę jednak narzekać. Muszę awansować, a jeżeli to się uda, będę miał sporo czasu do finału. Tam chcę już jechać na 100 procent moich możliwości.

Zawsze możesz przecież zadzwonić po radę do któregoś z liderów tamtejszego Lokomotivu.

- Racja. Chyba nawet wiem, o czyj numer poproszę cię po wywiadzie.

(śmiech) Nie tak prędko, nadal mam do ciebie sporo pytań. Wróćmy więc do Polski. Śledziłeś wyniki Stali Gorzów, gdy sam nie mogłeś zdobywać dla niej punktów?

- Oczywiście, większość z nich za pośrednictwem internetowych relacji na żywo. To przecież moja drużyna i wiem, że działacze we mnie wierzą. Kibicuję wszystkim moim klubom, bo koniec końców tu nie chodzi tylko i wyłącznie o pieniądze, ale także o dobre relacje. Chcę pokazać wszystkim moją determinację, a nie tylko spakować motocykle, wziąć kasę i pojechać. Nawet przed komputerem, cieszyłem się więc ze zwycięstw i smuciłem z powodu porażek.

Jak więc oceniasz swoich kolegów? Wygrywali przecież w fantastycznym stylu, ale też nie ustrzegli się wpadek.

- Taki jest urok naszego sportu. Najsilniejsza drużyna na papierze wcale nie musi wygrywać ligi. Wracając do inauguracji rozgrywek, warto zauważyć, że Rzeszów odjechał wtedy bodaj najlepszy mecz w całym sezonie. Każdy zawodnik był zdeterminowany i nastawiony pozytywnie. Wpadki się zdarzają...

Wiadomo, że zależy ci na tym, aby Stal, nawet pod twoją nieobecność, radziła sobie jak najlepiej. Nie ściemniaj jednak, że śledząc wyniki ściskałeś kciuki również za Artura Mroczkę.

- Wydaje mi się, że mam do tej kwestii zdrowe podejście. Nie siedziałem w domu, mając nadzieję, że Mroczka zanotuje same zera, bo tych "oczek" mogłoby przecież zabraknąć do zwycięstwa drużyny. Teraz jednak skupiam się na sobie i chcę być na tyle silny, aby trener mógł mnie znów powołać do składu. Chcę wykonywać taką robotę, jaką obiecałem przed sezonem.

Przed kontuzją stopy nie szło ci jednak w Polsce zbyt dobrze. Nawet pomoc Tomka Golloba nie wpłynęła znacząco na twoje wyniki. Masz coś na swoje wytłumaczenie?

- Owszem, miałem wtedy sporo problemów z zapłonami. Przed sezonem kupiłem kilka całkiem nowych, które okazały się być po prostu wadliwe. Moje silniki nie miały wystarczającej mocy. Przed drugim meczem przyznaję zaś, że zabrakło mi treningów na gorzowskim torze. Chciałem przyjechać tu dużo wcześniej, ale ze względu na przebudowę stadionu, nie było takiej możliwości. Jestem jednak wdzięczny Gollobowi, że starał się robić wszystko, aby jak najlepiej zaznajomić mnie ze specyfiką tego toru.

Słyszałam jednak, że narzekałeś wtedy, iż na treningu przed meczem tor był zdecydowanie inny niż na samych zawodach... Często tak się w Polsce dzieje?

- Generalnie zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie da się przygotować identycznego toru na dwa spotkania. Wtedy wyszła jednak trochę dziwna sytuacja, bo mieliśmy sparing z Bydgoszczą, później trening, a na meczu z Częstochową nawierzchnia była zgoła inna. Nie winię jednak nikogo, bo chcę poświęcić temu obiektowi tyle czasu i uwagi, aby punkty zdobywać bez względu na to, czy będzie twardo czy przyczepnie.

W kolejnej części wywiadu Hans opowie m.in. o podatku, który płaci od sukcesów, dlaczego zlikwidował profil na Facebook'u i czy faktycznie jest pazerny na pieniądze.

Źródło artykułu: