Piotr Kmieciak: Co się stało, że nie wystartowałeś w niedzielnym meczu?
Anders Andersen: Główną przyczyną było to, iż nie zdążyłem na wcześniejszy samolot do Poznania. Jest tutaj zarówno moja wina jak i firmy lotniczej, bowiem na lotnisku Heathrow zostałem błędnie poinformowany co do numeru bramki, w której odbywała się odprawa na samolot do Polski. Kiedy doszedłem do właściwej, był jeszcze czas by zdążyć na planowany lot; niestety, wystąpiły jakieś problemy przy odprawie i trwało ona zbyt długo. Jednak niebawem miałem kolejny samolot i około godziny siedemnastej byłem gotowy do odbioru na Ławicy. Biorąc pod uwagę odległość z Poznania do Bydgoszczy, istniała jeszcze spora szansa na to by wystąpić w zawodach. Niestety z powodu jakiegoś nieporozumienia, nikt z przedstawicieli poznańskiego klubu nie czekał na mnie na lotnisku. Z moim managerem, Sławkiem Derdzińskim, próbowaliśmy jakoś załatwić transport, ale z racji tego, iż był on już w Bydgoszczy, zajęło to tyle czasu, że musieliśmy dać za wygraną. Bardzo żałuję, iż nie udało mi się wystąpić w meczu, bowiem jak się okazało, PSŻ musiał sobie radzić w sześcioosobowym składzie. Może losów meczu bym nie odmienił, ale tor w Bydgoszczy lubię i pod nieobecność najlepszego juniora Polonii, Emila Sajfutdinowa, pewnie zdobyłbym kilka punktów oraz zmniejszył rozmiary porażki. Przepraszam wszystkich za mój błąd, ale jak widać był on jeszcze do naprawienia.
Zadebiutowałeś ostatnio w Premier League, gdzie reprezentujesz barwy Tygrysów z Glasgow. Jak czujesz się na Wyspach?
- Jak dotąd mogę się wypowiadać tylko w samych superlatywach; przede wszystkim mam okazję do wielu startów. Co prawda początek nie był zbyt obiecujący, bowiem odwołano kilka meczy z powodu deszczu, ale mam nadzieję, że pogoda będzie już teraz znacznie łaskawsza. Atmosfera w drużynie jest świetna, wszyscy są mili, pomocni, więc nie mogę narzekać. Mieszkam niedaleko Glasgow w domu kibica, gdzie zapewniono nam bardzo dobre warunki; mamy dwa pokoje, a przede wszystkim miejsce, gdzie mogę wyczyścić sprzęt i pracować nad motocyklem. Oczywiście nie zdobywam na razie zbyt wielu punktów, gdyż dopiero poznaję specyfikę tamtejszych torów i wraz z moim mechanikiem, Łukaszem, uczymy się jak przygotowywać silniki. Jednak kilkanaście dni temu udało mi się zanotować bardzo dobry występ w Mildenhall (dziesięć punktów plus trzy bonusy, przyp. Autora). Co prawda drużyna ta jest najsłabsza w lidze, ale i tak z meczu jestem bardzo zadowolony. Niestety ostatnimi zawodami w Rye House nie mogę się już pochwalić, lecz jak wszyscy zainteresowani żużlem wiedzą, znajduje się tam jeden z najtrudniejszych torów.
Czy możesz porównać Premier League z nasza I ligą? Która z nich jest mocniejsza?
- Myślę, że poziom ich jest zbliżony; na pewno w Polsce jeżdżą lepsi zawodnicy, ale za to tory na Wyspach są znacznie trudniejsze i trzeba więcej czasu poświecić na odpowiednie przygotowanie silników. A najbardziej te dwie ligi różni liczba kibiców jaka przychodzi na mecze. Z tego co na razie zauważyłem, jest to przedział od kilkuset do tysiąca osób, ale odwiedziłem dopiero kilka stadionów i może w innych ośrodkach jest inaczej. Np. w Glasgow na ostatnim meczu pojawiło się około sześciuset fanów, lecz pogoda nie była sprzyjająca, więc liczę na to, że następnym razem będzie ich więcej.
Do kiedy masz podpisany kontrakt z Glasgow i czy możesz powiedzieć jak kształtują się zarobki w tym klubie?
- Kontrakt mam podpisany do końca sezonu. Chciałbym startować na Wyspach także i w przyszłym roku, lecz jeśli byłaby taka możliwość, to w innym klubie. Niestety Tygrysy rozgrywają swoje mecze jako gospodarz w niedziele, co oczywiście uniemożliwia starty w Polsce, a ja chcę jeździć w obu ligach. Natomiast zarobki uzależnione są od liczby punktów jakie zdobędę; uważam, że jak na początkującego zawodnika są niezłe, jednak szczegółów wolałbym nie zdradzać.