Chciałbym odbudować nazwisko - rozmowa z Marcelem Kajzerem, zawodnikiem Włókniarza Częstochowa

Marcel Kajzer jeszcze w 2008 roku był jednym z najbardziej obiecujących krajowych juniorów. W meczach pierwszej ligi przed własną publicznością zdobywał dla Kolejarza Rawicz dwucyfrowe wyniki punktowe, a na swym rozkładzie miał wielu znanych jeźdźców. Od kolejnego sezonu, gdy przeprowadził się do Gniezna, jego kariera stanęła w miejscu. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl 21-latek opowiada między innymi o swych planach na przyszłość.

Jarosław Handke: Do końca sezonu pozostało ci raptem kilka zawodów. Można więc już dokonać pewnego podsumowania bieżących rozgrywek. Miałeś w nich sporo problemów i trudno chyba o dobrą ocenę.

Marcel Kajzer: Nie było lekko. Był to na pewno ciężki sezon. Nie żałuję decyzji o przejściu do Częstochowy, ponieważ bardzo dużo się nauczyłem. Jazda z najlepszymi dużo daje. Co prawda dużo punktów nie zdobywałem. Moją zdobycz punktową można określić jednym słowem: tragedia. Nie jestem zadowolony z tego. Dużo się jednak nauczyłem. To wszystko sprawia, że jestem mocniejszy. Nie mam tutaj na myśli tylko problemów sprzętowych, bo byli także ludzie, którzy mi przeszkadzali, podkładali kłody pod nogi. Dziękuję im za to, bo dzięki temu jestem mocniejszy.

Mówisz, że nie żałujesz decyzji o wybraniu Włókniarza. Chyba jednak gdybyś mógł cofnąć czas, to podpisałbyś kontrakt z Kolejarzem Rawicz. W tym klubie byłoby ci o wiele łatwiej.

- Zawsze Kolejarz będzie bliski mojemu sercu. Tutaj się wychowałem, tutaj zacząłem jeździć, tutaj osiągnąłem najlepsze wyniki w mojej karierze. Chciałem i będę chciał tu jeździć. Zobaczymy jak to się wszystko ułoży. To nie jest takie proste. Dziś rolę odgrywa wiele czynników, jak na przykład KSM. Nie zawsze wszystko może iść po takiej myśli, jak chciałby tego pan prezes czy ja.

W przyszłym sezonie będziesz już seniorem. Znaleźć pracodawcę nawet w drugiej lidze łatwo jednak nie będzie.

- Ja już kiedyś stwierdziłem, że jeżeli pod koniec wieku juniora nie będę w pierwszej ósemce, dziesiątce młodzieżowców w lidze, to warto dać sobie spokój z tym sportem. Twierdzę jednak, że stać mnie na dobre wyniki. Moja kariera w pewnym momencie źle się potoczyła. Chcę jeszcze dalej próbować i pokazać, że potrafię jeździć. Jeżeli mi się to nie uda i dalej będzie to wszystko szło w złym kierunku, to faktycznie będzie trzeba skończyć z żużlem. Wtedy dalsza jazda nie miałaby sensu. Jeździć na żużlu może każdy, ale ścigać się mogą wyłącznie ci, którzy chcą i potrafią.

Patrząc z perspektywy czasu, najgorszą twoją decyzją było chyba przejście do Startu Gniezno.

- Kiedy jeździłem w Rawiczu w pierwszej lidze, to w meczach u siebie robiłem po ponad 10 punktów. Miałem na rozkładzie między innymi Emila Sajfutdinowa. Wtedy na różnych zawodach juniorskich, słyszało się rozmowy między chłopakami: "O, w tym biegu jedzie Kajzer, trzeba się go bać." Po moim przejściu do Gniezna sytuacja się zmieniła, każdy mówił: "Spokojnie, to tylko Kajzer jedzie w tym wyścigu." Chciałbym odbudować nazwisko Kajzer. Kiedy wyjeżdżam na tor, to chciałbym, żeby rywale wiedzieli, że ten Kajzer może jednak namieszać.

Gdybyś wrócił do Rawicza, to pewnie nie miałbyś problemu ze znalezieniem sponsorów.

- Jeżeli chodzi o sponsorów, to jest ciężko. W Częstochowie mam jedną firmę, która zaczęła mi pomagać, jest to firma net9.pl. Dziękuję jej bardzo za wsparcie. Każdy chce wspierać swoich zawodników. W tak małym środowisku, jakim jest żużlowe, sponsorzy są zasadniczo tylko z danego miejsca. Co komuś z południa da reklama na północy kraju?

Narzekasz na problemy ze sponsorami, więc twoje zaplecze sprzętowe pewnie też nie jest zbyt szerokie.

- Od początku kariery jest ze mną pan Zygmunt Mikołajczyk. Bardzo mi on pomaga. Jeżeli chodzi o sprzęt, to jeżdżę tylko dzięki jego wsparciu.

W stajni popularnego "Zygi" jest czterech zawodników: ty, Piotr Dym, Marcin Nowaczyk i Piotr Świderski. Z tego grona wyraźnie najlepszy jest ten ostatni, przy czym cały czas się rozwija. O pozostałej trójce trudno to powiedzieć.

- Dokładnie tak. U mnie od początku były problemy ze sprzętem. Kiedy te problemy już pokonałem, zaczęły się psuć silniki. Potem trochę "popieprzyło się" w mojej głowie. Tak się dzieje, gdy są ciągłe problemy sprzętowe. Kiedy już z tym wszystkim się uporałem, to sezon się właściwie kończy.

Prezes rawickiego Kolejarza mówi o tym, że zamierza odejść ze stanowiska. Jaką przyszłość dla tego klubu widzisz w przypadku, gdyby rzeczywiście Dariusz Cieślak przestał pełnić swą dotychczasową funkcję?

- Patrząc z perspektywy zawodnika to wiadome jest jedno: Jeżeli już ktoś do żużla wejdzie, to wyjść z niego jest bardzo trudno. Myślę, że podobnie jest w przypadku działaczy. Jestem pewien, że prezes jest tak zarażony żużlem, że mimo tych wszystkich trudności mu doskwierających, głównie frekwencji, pozostanie nadal na swym stanowisku. Dziwię się mu, że jest w stanie tym wszystkim się zajmować przy takiej liczbie problemów i jednocześnie podziwiam go za to. Myślę, że w przyszłym roku prezes udowodni, że najmniejszy ośrodek żużlowy z najmniejszym budżetem wcale nie będzie najsłabszym w kraju.

Jesteś wciąż mocno związany z Rawiczem. Dostrzegasz zapewne bardzo słabą frekwencję na stadionie żużlowym. Ale problem leży głębiej: Młodzi ludzie wyjeżdżają z Rawicza i nie chcą tu wracać. Czy uważasz podobnie?

- Ludzie uciekają z Rawicza. Szukają rozwiązań, recept na życie gdziekolwiek się da, bo w naszym mieście jest to bardzo trudne. Ciężko jest z pracą, ludzie mają coraz mniej pieniędzy. Ludzie nie mają tutaj co robić. Widzę po znajomych, że po skończeniu liceum czy technikum powyjeżdżali do Wrocławia czy Poznania. Przez to na pewno frekwencja jest niska. Mam nadzieję, że ci kibice, którzy kiedyś chodzili u nas na żużel i z różnych względów przestali, jeszcze tu wrócą. Dużo z nich wybrało Ekstraligę, ale w drugiej lidze są również naprawdę ciekawe biegi. Bardzo bym chciał, aby na tym stadionie znów zjawiało się sporo widzów.

Komentarze (0)