Marian Wardzała dla SportoweFakty.pl: Nie chciałbym nic prorokować

Zawodnicy Tauronu Azotów Tarnów długo stawiali niezwykle silny opór Włókniarzowi Częstochowa, ale ostatecznie ulegli rywalom 41:49 w pierwszej odsłonie dwumeczu, którego stawką jest siódme miejsce i tym samym utrzymanie w żużlowej Ekstralidze. O porażce gości zaważyła sama końcówka zawodów, w której zdaniem Mariana Wardzały zespół nie potrafił dostroić się do zmieniających warunków torowych.

Na pierwszy rzut oka rezultat 41:49, a dodatkowo w perspektywie rewanżowy mecz na własnym torze zespół z Tarnowa nie powinien narzekać. Śledząc jednak dokładnie przebieg niedzielnego spotkania, to "Jaskółki" mogą pluć sobie w brodę, bo do trzynastej gonitwy, to momentami goście sprawiali lepsze wrażenie na torze. Starania zniweczyły jednak wyścigi nominowane, które częstochowianie rozegrali wręcz po mistrzowsku. - Nie jestem do końca zadowolony. Długo ten mecz układał się wyraźnie na naszą korzyść i wielka szkoda, bo szybko straciliśmy naszą dość wysoką przewagę. Ostatnie dwa biegi natomiast nas obnażyły i były takim pstryczkiem w nos, którego nie przewidzieliśmy. Pojechała najlepsza nasza czwórka zawodników i dwukrotnie przegrała 5:1. To bardzo smutne, bo nie potrafiliśmy sobie poradzić w sytuacji, w której powinniśmy. Mieliśmy chociażby zremisować te dwa biegi, ale stało się inaczej. To na pewno nie pociesza. Osiem punktów, to przewaga którą jesteśmy w stanie odrobić w Tarnowie, ale łatwo nie będzie - uważa szkoleniowiec tarnowskiej ekipy, Marian Wardzała, który podkreślał, że jego zawodnicy w końcówce meczu nie potrafili sprostać zmieniającym się warunkom na torze. - Pod koniec zawodów tor stał się przyczepniejszy. Woda nie wyparowywała tak, jak na początku meczu i na torze pojawiło się troszeczkę lotnej nawierzchni. Ona była troszeczkę mokra i te nasze motocykle już nie spisywały się na niej tak dobrze.

GALERIA: Włókniarz Częstochowa - Tauron Azoty Tarnów 49:41

Do tej pory bolączką tarnowskiej ekipy była nierówna dyspozycja poszczególnych zawodników. Praktycznie żaden z zawodników "Jaskółek" nie ustrzegł się w tegorocznych rozgrywkach choćby jednego słabszego spotkania. W niedzielę pod tym względem było już nieco lepiej, a jedynym zawodnikiem, który spisał się poniżej oczekiwań był Krzysztof Kasprzak. Wychowanek leszczyńskiej Unii nie potrafił poradzić sobie m.in ze stawiającym wciąż pierwsze kroki w dorosłym speedway’u Arturem Czają. - Krzysiek pojechał słabiej. Cztery "jedynki" na pewno do niego nie pasują. Sam zdaje sobie z tego sprawę. Liczyłem na tego zawodnika, że zrobi przynajmniej drugie tyle punktów. Gdyby tak się stało wynik meczu byłby zupełnie inny. Najbardziej zawiódł właśnie Krzysiek - mówi Wardzała, który jednocześnie zwraca uwagę na wiele emocji i walki, jaką zafundowały na torze oba zespoły. - Trzeba podkreślić, że były bardzo fajne zawody. Walki nie zabrakło na torze. Może poza tą sytuacją, kiedy Karlsson wepchnął w płot Vaculika, to zawody mogły się podobać. Walka była fair, co jest najważniejsze. Ukłony i gratulację w stronę drużyny z Częstochowy, a nam pozostaję, jak najlepiej przygotować się do meczu w Tarnowie - podkreśla.

Wardzała w swojej wypowiedzi nawiązał do dość niebezpiecznej i spornej sytuacji, jaka wydarzyła się w piętnastej gonitwie. W niej Peter Karlsson bezpardonowo przyblokował Martina Vaculika, nie zostawiając mu miejsca przy bandzie. Słowak o mały włos, a nie zanotował upadku. Zarówno tuż po wyścigu, jak i kilka minut później w parkingu 21-latek miał ogromne pretensje do doświadczonego Szweda. Karlssona zganił także Wardzała. - Już się tak nie jeździ. To sport zawodowy i zawodnicy muszą się szanować na torze. Z reguły tak robią, ale w tym przypadku mieliśmy wyjątek - uważa szkoleniowiec zespołu z Tarnowa.

Vaculik mimo trzeciej pozycji w piętnastym wyścigu był bezsprzecznie najjaśniejszym punktem tarnowskiej ekipy w niedzielnym pojedynku. Losy Słowaka w tym sezonie w barwach Tauronu Azotów były jednak bardzo burzliwe. Pierwotnie tarnowscy działacze przymierzali 21-latka do występów na pozycji młodzieżowca. Warunkiem ku temu było jednak uzyskanie przez Vaculika polskiego paszportu. Saga z tym związana ciągnęła się tygodniami, aż wreszcie zakończyła się fiaskiem. Później Vaculik przeplatał dobre mecze ze słabymi. Od kilku meczy Słowak wyrósł jednak na lidera Tauronu Azotów, a w sobotę swoją dobrą dyspozycję mógł zwieńczyć awansem do cyklu Grand Prix. Podczas Grand Prix Challenge rozegranego na torze w szwedzkiej Vetlandzie Vaculik dosłownie otarł się o Grand Prix i gdyby nie taśma w jednym z wyścigów, to świętowałby awans. Tak zajął czwarte miejsce i w przyszłym sezonie będzie pierwszym rezerwowym w cyklu. - Zakładaliśmy, że Martin od początku sezonu będzie startował jako Polak i dzięki temu będzie mógł jechać jako młodzieżowiec, a najlepszy junior z Tarnowa będzie do niego dokooptowywany. Nic z tego jednak nie wyszło. Na pewno Martin potrafi jechać i myślę, że przed nim wielka przyszłość, bo to bardzo waleczny zawodnik. Potrafi ścigać się na każdym torze i pokazał to w tym meczu. Wróżę, że to będzie zawodnik wysokiej klasy - mówi Marian Wardzała.

Zarówno częstochowski, jak i tarnowski zespół czeka teraz trzytygodniowy odpoczynek. 11 września oba zespoły spotkają się w rewanżu na torze w Tarnowie. W rundzie zasadniczej "Jaskółki" nie dały rywalom większych szans i dzięki zwycięstwu 56:34 zainkasowały dodatkowo punkt bonusowy. To już jednak historia i walka zaczyna się na nowo. - To będą dwa zupełnie inne mecze - przestrzega Wardzała. - Podobnie dwa zupełnie inne pojedynki były między nami na torze w Częstochowie. Tamten mecz w Tarnowie również mógł się podobać. Obfitował w dużo walki, ale była to walka fair. Czy następny mecz będzie wyglądał tak samo, to zobaczymy. Nie chciałbym nic prorokować. Aura robi swoje i nie wiadomo, jakie warunki będą 11 września. Jeżeli pogoda będzie normalna, to będziemy mogli przygotować się normalnie do tego meczu i podjąć przeciwnika będąc dobrze przygotowanym. Oby nie powtórzyła się sytuacja z meczu z Wrocławiem, gdzie nie mieliśmy możliwości ani potrenowania, ani przygotowania toru i mówiąc szczerze było bardzo źle - kończy Marian Wardzała.

Marian Wardzała powściągliwie podchodzi do rewanżu

Źródło artykułu: