Jacek Frątczak: Leszczynianie w Zielonej Górze nie mają w składzie takich armat, żeby przeciwstawić się Falubazowi

W niedzielę Stelmet Falubaz Zielona Góra podejmie Unię Leszno w rewanżowym spotkaniu finału Speedway Ekstraligi. W pierwszym meczu leszczynianie wygrali 47:43, ale zdaniem Jacka Frątczaka taka przewaga nie wystarczy do wywalczenia złotego medalu.

- Leszczynianie w Zielonej Górze nie mają w składzie takich armat, żeby przeciwstawić się Falubazowi o takiej sile, jaką dysponowaliśmy w środę w rewanżu ze Stalą Gorzów. Cieszy mnie, że Indywidualny Mistrz Polski z Zielonej Góry z ubiegłego sezonu, Janusz Kołodziej odzyskuje formę i kryzys ma za sobą, ale to nie wystarczy. Na twardych torach nie radzi sobie jeszcze tak, jakby chciał. U nas pojadą wszyscy, od juniorów począwszy, na trójce liderów, czyli Piotrku, Gregu i Andreasie skończywszy. Na wyjazdach Grzegorz Zengota nie ma tego poziomu, jakiego by sobie życzył, ale na naszym torze przy dobrym starcie i płynnej jeździe przez cztery okrążenia nie pozwoli rywalom na łatwe punkty. Do dziesiątego biegu będzie jazda w kontakcie, zmiany taktyczne, a potem powinniśmy odskoczyć i mam nadzieję, że publiczność zobaczy kilka biegów, o jakich marzy. Systematycznie będziemy powiększać przewagę i złoto zdobędzie Falubaz - powiedział członek zarządu Stowarzyszenia ZKŻ dla Tylko Falubaz.

Frątczak wspomina również swoje początki ze sportem żużlowym. - Mój pierwszy żużel to 1978 rok. Miałem wtedy trzy lata i rodzice uznali, że już czas. Tato związany był zawodowo z żużlem, miał świetne relacje, m.in. z śp. Edwardem Dominiczakiem, więc to było naturalne. Do parkingu pierwszy raz trafiłem w 2003 roku. Najpierw jako członek zarządu i osoba, która wspomagała logistycznie i sprzętowo Zbyszka Sucheckiego, który wtedy był po ciężkim wypadku. Ta współpraca trwała kilka lat i myślę, że Zbyszek spłacił dług swoją postawą w sezonie 2006, kiedy również dzięki niemu po roku przerwy wróciliśmy do najwyższej klasy rozgrywek, za co serdeczne dzięki. Pięć lat temu Andrzej Cichoński zaproponował mi współpracę jako osobie funkcyjnej. Systematycznie podnosiłem swoje kwalifikacje i dziś mam uprawnienia kierownika parku maszyn i kierownika zawodów. Współpracowałem z Jankiem Grabowskim, potem Aleksandrem Janasem, Andrzejem Huszczą, Piotrem Żyto, aż wreszcie z Markiem Cieślakiem i od każdego z nich wiele się nauczyłem. Z Piotrem przeżyłem bardzo radosne lata, przy Marku Cieślaku uspokoiłem się, nauczyłem się chować emocje i jestem bardziej opanowany. Dziękuję także Robertowi Dowhanowi za zaufanie, bo powierzył mi tę działkę w klubie i mam nadzieję, że go nie zawiodłem. Nie mógłbym także nie wymienić moich najbliższych współpracowników z Zarządu Stowarzyszenia ZKŻ, Piotrka Kuźniaka, Tomka Szymankiewicza, Przemka Cukiernika i toromistrza Adama Wareckiego. Dotarliśmy się i mamy za sobą bardzo dobry sezon, a co będzie w kolejnym roku nie wiem, bo zastanawiam się, czy tego etapu w moim życiu nie powinienem zamknąć. Mam rodzinę, szereg innych zobowiązań, ale poczekajmy z decyzjami do zakończenia sezonu.

- Na koniec chciałbym wrócić do finału w 2009 roku, kiedy popełniliśmy błąd w zakresie przygotowania toru. To był mój największy błąd i do dziś nie mogę sobie tego darować. Wyszedł brak doświadczenia i została podjęta wtedy zła decyzja. Otwarcie toru w niewłaściwym momencie, bo wtedy spadł deszcz i warunki atmosferyczne okazały się tak niekorzystne, że praktycznie uniemożliwiały zrobienie toru. Więcej emocji niż zdrowego rozsądku, zdaję sobie sprawę, że to jedna z moich największych porażek. Dziś, z perspektywy czasu wiem, że był to błąd w sztuce, pod którym się podpisuję i nie uciekam od niego.

Więcej w 11 numerze nieregularnika "Tylko Falubaz", który kibice Falubazu Zielona Góra będą mogli bezpłatnie otrzymać w weekend Sklepach Kibica w Galerii Handlowej Auchan i Focus Mall oraz w kasach stadionu przy W69.

Komentarze (0)