W Szwecji zupełnie inaczej niż w Polsce - rozmowa z Piotrem Żyto, menedżerem Hammarby Sztokholm

Były trener między innymi Falubazu Zielona Góra i Włókniarza Częstochowa, Piotr Żyto, jako menedżer Hammarby Sztohkolm zdobył w tym sezonie brązowy medal w rozgrywkach szwedzkiej Elitserien. Portal SportoweFakty.pl postanowił zapytać o to, czym praca w Szwecji różni się od tej samej wykonywanej w Polsce.

Jakub Sobczak: Panie trenerze, jak się panu podoba praca w lidze szwedzkiej?

Piotr Żyto: Jest to nowe, bardzo fajne doświadczenie. Wygląda to zupełnie inaczej niż w Polsce. Jeżdżą prawie ci sami zawodnicy, ale jest tam troszeczkę inne nastawienie. Jako że do tego wszystkiego doszedł dobry wynik, mogę być tylko zadowolony z tego, że nam się udało.

Presja w Szwecji jest chyba mniejsza niż w Polsce. Nie dochodzi tam raczej do tak napiętej atmosfery jak chociażby w przypadku derbów Ziemi Lubuskiej.

- Presja na osiągnięcie jak najlepszego wyniku na pewno jest. Nie robi się jednak tego za wszelką cenę. Na zawodach jest większy spokój. Oczywiście, czasami dochodzi do spięć między zawodnikami, ale nie między trenerami, czy działaczami. Nie ma takich wojenek jak w Polsce.

Z beniaminkiem Elitserien, Hammarny Sztokholm, udało się panu sięgnąć po brązowy medal.

- Zgadza się. Hammarby awansowało i działacze mieli tylko dziesięć dni na skompletowanie składu, gdyż do końca nie było wiadomo czy szwedzka ekstraliga będzie liczyła osiem czy dziewięć drużyn. Udało się zebrać dobrą ekipę, ale nie była ona raczej zaliczana do faworytów. Był Tomasz Gollob i Grzegorz Walasek. Oprócz Golloba wszyscy pozostali to zawodnicy polskiej pierwszej ligi: Magnus Zetterstroem, Robert Kościecha, Rory Schlein, Andriej Karpov, Rinat Gafurov oraz Norbert Kościuch. Siłę tej drużyny stanowił wyrównany skład. W rundzie zasadniczej wygraliśmy u siebie wszystkie mecze, co dało nam trzecie miejsce w rundzie zasadniczej. Dopiero w półfinale, w play-offach nie sprostaliśmy na naszym torze Indianernie Kumla. W rewanżu w Kumli zremisowaliśmy i dzięki temu udało nam się sięgnąć po medal. W środę na jednej ze szwedzkich stron wypowiadał się Anders Fröjd, który stwierdził, że jest zadowolony z tego, co udało nam się zrobić i cieszy się, że dalej będziemy razem współpracować. To na pewno miłe słowa i cieszę się że mnie doceniono.

Czym różni się praca trenera w Polsce i w Szwecji?

- W Hammarby byłem raczej menedżerem niż trenerem. Przyjeżdżałem tylko na zawody. Działo się tak również dlatego, że w Szwecji treningów jako takich nie ma. Zawodnicy przyjeżdżają na mecz, rozmawia się z nimi na ten temat. Jest to więc sytuacja podobna do tej, która panuje w Polsce. Tyle tylko, że u nas są jeszcze treningi, jakieś wspólne spotkania. W Szwecji żużlowcy spotykają się na zawodach i to jest wszystko.

Piotr Żyto z ekipą Hammarby Sztokholm zdobył w tym sezonie brązowy medal w Elitserien

W Polsce wprowadzono ograniczenia dotyczące startów zawodników z Grand Prix w składzie ekstraligowych klubów. W Szwecji takich obostrzeń nie ma.

- W Szwecji nie ma ograniczeń zawodników z Grand Prix, jest za to KSM. U nas wprowadzono podwójne ograniczenia, co dla mnie jest nieżyciowym przepisem. Zamyka się bowiem drogę zawodnikom, którzy chcą awansować do GP. Przykład Piotra Protasiewicza. On ma jeszcze ambicje sportowe, awansował i ma teraz problem, bo musi szukać klubu, albo rezygnować z mistrzostw świata, żeby jeździć w Zielonej Górze. No chyba, że na niego postawią w Falubazie. Ale wtedy taki sam problem będzie miał choćby Andreas Jonsson i Greg Hancock. Z drugiej strony ten przepis wymyślili sami prezesi. Nie narzucił im tego PZM ani GKSŻ. Prezesi usiedli sobie i wymyślili. Przed sezonem nikt nie myśli jednak, że jego może dotknąć taki problem. Wszyscy patrzą pod swoim kątem, a nikt nie zawraca sobie głowy dobrem polskiego żużla. Gdyby spojrzeć z szerszą perspektywą, byłoby lepiej. Prezesi sami sobie zgotowali ten los. I już.

W Szwecji obowiązuje sam KSM i to rozwiązanie sprawdza się chyba całkiem nieźle.

- W Dackarnie Malilla jeździli między innymi Andreas Jonsson, Fredrik Lindgren i Rune Holta, a więc trzech zawodników z Grand Prix. A mimo tego ledwo się utrzymali w lidze. Nie szło im i już. Zmieścili się jednak w KSM-ie, więc mogli jechać takim składem. Trzech jeźdźców z GP nie zagwarantowało im jednak nie wiadomo jakiej przewagi. Z kolei w Indianernie Kumla z Grand Prix był tylko Antonio Lindbaeck, a oprócz tego zawodnicy spoza cyklu, a potrafili zdobyć wicemistrzostwo Szwecji. W Piraternie jeździł tylko Greg Hancock, a klub ten stanął na najwyższym podium rozgrywek. Liczba zawodników z GP nie ma przełożenia na wyniki osiągane przez klub. Naprawdę dobrych jeźdźców, będących cały czas na pewnym poziomie, jest w Grand Prix pięciu, może sześciu.

Ostatnio w Gorzowie, o czym nie omieszkały w błędnym kontekście poinformować niektóre media, podpisał pan nową umowę z Hammarby.

- To nie jest może tyle kontrakt, czy też umowa, tylko pewna forma współpracy. Zostaję w tym klubie na kolejny rok.

Jakie cele stawia pan sobie przed nowym sezonem w Szwecji?

- Mamy taki zamiar, żeby poprawić pozycję, którą mieliśmy w tym roku. Rozmawiamy z zawodnikami na temat wzmocnienia składu. Są aspiracje, żeby zdobyć cenniejszy medal. Na pewno inne drużyny też się wzmacniają i nie czekają na nas, ale myślę, że uda nam się skompletować dobry zespół.

Komentarze (0)