Gnieźnianie spłatali jednak wszystkim wielkiego figla i swoją ambitną postawą dostarczyli wielu emocji. W drugiej fazie niedzielnych zawodów to niespodziewanie właśnie zawodnicy Startu doszli do głosu i rozdawali karty na torze. Po trzynastym biegu goście wysunęli się na sześciopunktowe prowadzenie, które gwarantowało im miejsce w ekstralidze. Ostatnie słowo należało jednak do miejscowych. - O wszystkim zadecydowało pierwsze spotkanie w Gnieźnie. Gdyby tam wynik był odwrotny, to na pewno jechałoby nam się łatwiej. To już jednak historia i nie ma co do tego wracać. Na pewno jest nam bardzo przykro, bo było blisko. Pozostaje ogromny niedosyt - ubolewał po spotkaniu Michał Szczepaniak, który zwracał uwagę, że obie próby szturmowania bram ekstraligi w tegorocznych rozgrywkach zakończyły się dla Startu fiaskiem. - Musimy wyciągnąć wnioski z tego, co się stało. Szkoda, że się tak feralnie to zakończyło. Byliśmy blisko, najpierw w rundzie play-off, teraz również i za każdym razem się nie udało.
Dla starszego z braci Szczepaniaków niedzielny pojedynek miał dodatkowy, korespondencyjny wydźwięk. 28-latek znaczną część swojej kariery spędził bowiem pod Jasną Górą i po dwuletnim rozbracie wrócił na stare śmieci. - Jeśli chodzi o tor, to było zupełnie coś innego. Za moich czasów był przyczepniejszy. Teraz było bardzo twardo i trzeba było cały czas szukać odpowiednich ustawień. Przy tej pogodzie ciężko było skleić motocykl z nawierzchnią. Szperaliśmy w motocyklach niemalże cały czas i było, jak było - opowiada.
Podobnie jak w przypadku kilku innych zawodników, póki co przyszłość Michała Szczepaniaka w gnieźnieńskim klubie jest niewiadomą. - Zobaczymy jak sytuacja się rozwinie. Sezon dopiero się zakończył i będziemy powoli zastanawiać się co dalej - kończy Michał Szczepaniak.
Michał Szczepaniak nie zaliczy powrotu do Częstochowy do udanych