Dotąd sądziłem, że wyrządzić komuś można krzywdę, a świństwo to ewentualnie można zrobić, lub też świnię komuś podłożyć, co zdarza się niestety częściej, niemal na co dzień. Ale chodzi chyba o celowe i zamierzone sprowadzenie sprawy do poziomu rynsztoka. Tym panem, który zarzuca straszliwe poniewieranie „wybitnym” zawodnikiem jest p. Bogdan Sawarski, szczycący się tytułem opiekuna i sponsora żużlowca Emila Sajfudtinowa. Napiętnowanym bez litości trenerem jest natomiast szkoleniowiec Polonii Bydgoszcz Zenon Plech.
W całym tym wyimaginowanym konflikcie chodziło o mało znaczący drobiazg, mianowicie o to, że pełnoprawny trener zespołu ligowego, z wielką pompą zakontraktowany przed sezonem, odważył się pod koniec meczu jednego ze swoich asów zastąpić innym zawodnikiem (czym pozbawił go rzekomo należnych mu pieniędzy, tak jak by była gwarancja jego zdobyczy punktowej), bo tak podpowiedział mu jego trenerski instynkt, wyostrzony latami bogatej w sukcesy kariery, podyktowany wizją kształtu prowadzonej przez siebie drużyny, za której wyniki, bądź co bądź, odpowiada. No, i chce, niczym ostatni Mohikanin, działać dla tej drużyny pomyślnej przyszłości. Rozlicza go oczywiście bezpośrednio prezes, a faktycznie opinia publiczna, głosująca nogami – natychmiast, o czym mówi frekwencja na stadionie. To dla trenera zapewne żadna przyjemność, tak z jednej, jak i drugiej strony. Dlatego trzeba mieć w sobie ogromne pokłady odwagi, pasji i determinacji, by stanąć naprzeciw podobnym wyzwaniom. Ale jak się kocha naprawdę, to się nie pyta o samą przyjemność. Taki był i pozostał cały nasz wyśmienity Plechu.
Pech chciał, że Plech (albo może odwrotnie?) podszedł do swoich obowiązków trenera z należytą uwagą, tudzież starannością, odważył się wybiec trochę bardziej naprzód, długodystansowo, spojrzeć trochę dalej niż poza czubek własnego nosa. I za to właśnie mu się dostało. Dał szansę pokazania się w jednym tylko wyścigu komuś innemu (święte prawo każdego trenera w każdej dyscyplinie, w każdym czasie i na całym świecie), wbrew temu, czego oczekiwali możni, czyli wychuchanemu wybrańcowi sponsorów. Trener uznał, że na wynik końcowy meczu to już nie wpłynie, więc tak będzie lepiej dla drużyny – jako całości, bez oglądania się na egoistyczny interes jednego konkretnego zawodnika, choćby nie wiem jak dla niektórych ważnego. Zenon Plech – ikona polskiego żużla, z pechowym zwieńczeniem pięknej, a nie do końca – przez parszywe czasy stanu wojennego 1981-83, i lat późniejszych – spełnionej kariery, nie uległ presji, nie ugiął się pod naporem ludzi, którym się wydaje, że do nich świat należy, że kupić można dziś każdego i dokładnie wszystko. Chwała mu za to, że stanął po właściwej stronie mocy. Bo nieprawdziwa, i na dobrą sprawę bardzo krótkowzroczna, jest teza o nieograniczonej sile pieniądza. Mieliśmy tego niechlubne przykłady w przeszłości, które zmiotły całe wiekowe kluby z żużlowej mapy Polski.
Powiedzmy to głośno, że zawsze w życiu odważny, sławny i znakomity Zenon Plech, swoją śmiałą decyzją, jak mało mu podobnych, stanął na wysokości zadania, zrobił coś niepoprawnego, wbrew uznanym trendom, coś wiekopomnego – dobrego, nie tylko dla Polonii Bydgoszcz, ale i dla nas wszystkich, ludzi kochających żużel w Polsce, i życzących mu dobrze – naprawdę!
Osobną kwestią pozostaje pytanie: czy gdyby nie chore od lat polskie regulaminy sportu żużlowego, (rzekomo promujące młodość i obcą bylejakość), to nazwisko, skądinąd znakomite – Sajfudtinow w ogóle poruszyłoby kogokolwiek z możnych sponsorów? Pewnie nie za bardzo. Dubów smalonych, wygadywanych przez B. Sawarskiego i jemu podobnych „dobroczyńców”, nikt nie zechciałby nawet słuchać, a tym bardziej publikować. Jestem tego pewien. Dziś wystarczy oświadczyć publicznie, że młokos nieopierzony ma tzw. gł. sponsora, co sugeruje jeszcze tabun innych darczyńców, do tego oczywiście menedżera, by strachliwy niby-trener miał powody trząść portkami i gówniarza pod dyktando forować bez miary, czy mu się to podoba, czy też nie. Dzięki Bogu mamy Plecha. Utalentowany niewątpliwie Emil, wraz ze swoim bratem, w normalnych – europejskich – warunkach musiałby jeszcze długo z pokorą zabiegać o prawo startu w najsilniejszej światowej – polskiej lidze.
A wielcy sponsorzy? Albo wsparliby wreszcie polski trzon personalny w klubach, albo poszliby sobie w siną dal sportowego brydża, niczego tej pouczającej sportowej grze nie ujmując.
Osobiście wolę skata.
Stefan Smołka