Stefan Smołka: Bardzo smutne 10 lat bez Antka

Za kilka dni, dokładnie 14 grudnia, przypada dziesiąta rocznica śmierci Antoniego Woryny - największego sportowca w dziejach Rybnika, wspaniałego żużlowca, dzięki któremu imię tego miasta na Górnym Śląsku wymieniano w serwisach agencyjnych nie tylko w Polsce i Europie, ale na całym świecie.

W tym artykule dowiesz się o:

Z wielu sportowych osiągnięć rybniczanina wystarczy tylko przypomnieć wkład w wielokrotne mistrzostwo polskiej ekstraklasy dla legendarnej ekipy Górnika i ROW, indywidualne mistrzostwo Polski, dwukrotnie zdobyty Złoty Kask. Ale najbardziej wiekopomnym dziełem Antoniego Woryny już na zawsze pozostanie medal IMŚ (sportowa sensacja roku 1966) zdobyty po raz pierwszy przez jakiegokolwiek Polaka w historii. Po nim do dziś udało się to jeszcze tylko sześciu innym żużlowcom z białym orłem na piersi (Jancarz, Waloszek, Szczakiel, Plech, Gollob i Hampel).

Antoni Woryna w mistrzowskim roku 1966

W lutym br. popularny Antek obchodziłby 70 rocznicę urodzin, a w grudniu przypada okrągła rocznica jego śmierci. Mija więc swego rodzaju ”rok Woryny”. Czas na krótkie podsumowanie tego okresu z uwzględnieniem kontekstu tych znaczących rocznic. Niestety, tak jak cały sezon żużlowego klubu z Rybnika, do czego przyjdzie jeszcze nawiązać, tak i upamiętnienie rocznicy wielkiego żużlowca w ubiegających miesiącach tego roku, budujących wniosków nie nasuwa. To była wielka porażka.

Każdy, dla kogo sport żużlowy w Rybniku coś znaczy miał okazję w tym roku coś dla tej dyscypliny zrobić - środowisko stricte żużlowe: działacze, byli i czynni dziś żużlowcy, sponsorzy, ale też zwykli kibice, no i wreszcie władze samorządowe miasta, które z założenia są tych miłośników sportu najświetniejszą reprezentacją. Chodziło o pokłon dla tradycji, bo to jest konieczny warunek jakiejkolwiek pomyślnej przyszłości. Boję podobnie biernej postawy w roku nadchodzącym, który jest związany z jubileuszem 80 lat rybnickiego czarnego sportu.

Można w tym względzie cytować autorytety najwyższe, od papieży począwszy, ale poprzestańmy na znanym powszechnie kompozytorze muzyki pop Piotrze Rubiku, który powiedział ni mniej ni więcej: ”Najgorsze jest niszczenie tradycji, korzeni. Jeśli mamy solidny kręgosłup, znamy historię i tradycje, to nic nie jest w stanie nas złamać”. Muzyk nie nawiązywał do speedway’a, ale myśl jest uniwersalna.

Odwracając logikę powyższej niepodważalnej mądrości, kto niszczy tradycje ignorancją, ten łatwo daje się złamać - pokonać. Może tu leży jedna z przyczyn rybnickich niepowodzeń. Co by nie powiedzieć, kibice w tym roku stanęli na wysokości zadania, przy czym nie mam na myśli tylko członków stowarzyszenia (tu bywało różnie), ale tych wszystkich, dla których speedway znaczy coś więcej niż tylko ”masa huku”. Otóż już od jesieni zeszłego roku cierpliwie tu i ówdzie zbierano podpisy pod petycją do pana prezydenta miasta o nadanie stadionowi imienia Antoniego Woryny. Odpowiedź poraża, bo zdaje się nie nawiązywać do treści wniosku. Na mocne, rzeczowo uzasadnione argumenty, z ukazaniem poparcia autorytetów z najwyższej sportowej półki, pada odpowiedź (co prawda nie firmowana nazwiskiem pana prezydenta Adama Fudalego) typu ”nie, bo nie” (wszystko jest dostępne na stronie internetowej kibiców ROW). Trudno mi to nawet komentować, bo długo nie mogłem uwierzyć, że zjednoczoną wolę kilkutysięcznej rzeszy sympatyków wrośniętego w tę ziemię sportu tak łatwo można zbyć byle czym, wprost zlekceważyć niczym natrętnego petenta. Tym bardziej, że i przedtem i potem pan prezydent Rybnika dawał dowody troski o los zasłużonej dla miasta dyscypliny.

Dla uzmysłowienia gdzie właściwie jest Rybnik na tle innych w tym temacie, warto tu przytoczyć słowa Sebastiana Rygielskiego, członka Stowarzyszenia Sympatyków Sportu Żużlowego ”Krzyżacy”, który na posiedzeniu rady miasta Torunia w styczniu 2010 roku zabrał głos w sprawie nazwania ulicy łączącej Szosę Bydgoską ze stadionem Motoarena im. Mariana Rose. Gra szła o nazwę ul. Pera Jonssona. Słowa te pozwolę sobie zadedykować samorządowcom Rybnika: ”Jeśli nasz projekt zostanie odrzucony, zabijecie państwo obywatelskiego ducha tego miasta”. Gwoli ścisłości dodam, iż ostatecznie zatwierdzono dla nowej ulicy patronat szwedzkiego (!) żużlowca. To nie przypadek, że Toruń żużlowo rozkwita. Szkoli, wychowuje i gra o laury najwyższe.

Kacper Woryna - nie gwarancja, lecz nadzieja sukcesów

Na stadionie im. ”Nie Woryny”, czyli MOSiR (co się tłumaczy jako stadion Miejskich Obiekcji Sportowych i Rozterek) w Rybniku odbyło się w tym roku kilka (za mało) ciekawych imprez żużlowych, które ściągnęły tłumy. Niestety, z żadnego z głośników ani jeden raz nie wydobył się swojsko brzmiący dźwięk nazwiska tego najlepszego z najlepszych rybnickich muszkieterów, w roku dwóch jego najważniejszych rocznic życia. Inni mają nas szanować, jeśli sami siebie nie potrafimy uszanować? Spiker przeoczył, a prezes zapomniał przypomnieć? Czy odwrotnie? W dawnych czasach red. Jan Ciszewski na tym samym stadionie do znudzenia, na okrągło opowiadał, przypominał, oddawał hołd żywym słowem. To była budowa na mocnym fundamencie tradycji. Wyniki znamy - światowy fenomen ”czarnego sportu” w niewielkim górniczym grodzie na południowych rubieżach Polski.

Sam (prócz małej satysfakcji, że zdążyłem w końcu z biografią Antoniego Woryny w tym roku) mam też żal do siebie, że w natłoku obowiązków dopominałem się o uszanowanie tradycji zbyt rzadko, zbyt słabo i zbyt cicho. Powinienem to czynić mocniejszym głosem i dużo częściej. Jestem bezsilny wobec rozpaczliwego pytania: dlaczego ten czas tak szaleńczo pędzi, że nie sposób go dogonić?

Najpełniej jak się da - zdecydowanie najpiękniej - rocznicę wielkiego dziadka uczcił jego ukochany wnuczek Kacper Woryna. Zdobył tytuł indywidualnego mistrza Polski w dziecięcej odmianie żużla, a ponadto w decydującym starciu, stając sam jeden naprzeciw niesamowitej koalicji skandynawskiej potęgi miniżużlowej, zajął czwarte miejsce na świecie. Ta radosna wiadomość też przebijała się z niemałym trudem przez sito medialnej, często bezwartościowej sieczki.

Ważne, iż dzięki Kacprowi, świetnie prowadzonemu przez tatę Mirosława, śp. Antoni choć przez chwilę uśmiechnął się, spoglądając z okna ”domu Ojca”.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: