Od początku dziejów żużla bardzo precyzyjnie zwracano uwagę na wagę motocykla. Z wyposażenia znikały podstawowe akcesoria jak lusterka, czy lampy, ale zupełnie niepotrzebne do ścigania się na żużlu. Jednak waga motocykla to jedna sprawa. Zwłaszcza, że od pewnego momentu przepisy dokładnie regulowały jaki minimalny ciężar powinna spełniać żużlowa maszyna. Również ważna jest waga zawodnika. Na nic ogromne umiejętności, bajeczna technika, wypchany portfel na inwestycje. - Jesteś gruby - przegrywasz. - Każdy kilogram mniej to co najmniej kilkanaście centymetrów przewagi na starcie - przyznaje mistrz świata Greg Hancock, który 10-12 lat temu miał kłopoty z nadwagą. Po zdobyciu pierwszego tytułu mistrza świata w 1997 roku Greg przeżywał kryzys formy. Splotło się na to kilka czynników; brak angażu w lidze brytyjskiej, wycofanie się z głównego sponsoringu firmy Exide, kiepskie relacje z pierwszą żoną, a w rezultacie nadwaga, która była widoczna gołym okiem. Hancock w 2001 roku zanotował najsłabszy występ w cyklu GP i zajął dopiero 13. miejsce. Podobne problemy dopadły Billego Hamilla. Hancock dał radę podnieść się i doprowadzić ciało do najwyższej formy. Hamill spasował i wycofał się z cyklu po 2002 roku. W tamtym czasie Billy Hamill nie przypominał już młodego, filigranowego chłopaka, który jak koliber wije się na swoim białym GM, czaruje techniką i ekwilibrystyką przy krawężniku. Coraz bardziej okrągła twarz Billego wciągała go w otchłań ligowej szarzyzny. - Gdy masz nadwagę twój refleks jest wolniejszy, czujesz się mniej komfortowo na siodełku i praktycznie w każdej sytuacji na torze twoja technika i ułożenie ciała na motorze będzie uboższe, mniej efektywne i wszechstronne - mówi jedyny niemiecki mistrz świata na torach klasycznych, Egon Muller. - Dlatego tak dokładnie dbałem o masę i sprężystość ciała - dodaje Egon.
Fast food, slow rider
Amerykańcy żużlowcy nie odbiegają od reszty społeczeństwa; należą do leniwych i otyłych, a wyjątkiem wśród żużlowej braci jest właśnie Greg Hancock. Od wielu lat nie mogą doczekać się godnych następców Penhalla i spółki. Na przełomie wieków pojawiło się kilku bardzo utalentowanych zawodników z Billy Janniro i Ryanem Fisherem na czele. Ta dwójka jest koronnym przykładem spod gwieździstego sztandaru jak złe prowadzenie w szybkim tempie rujnuje szanse nawet największych talentów. Zwłaszcza w dzisiejszym żużlu, który wymaga coraz większej profesjonalizacji, samodyscypliny i ogromnego hartu ducha. Chłopakom nie brakowało brawury i odwagi na torze. Billy Janniro to twarda sztuka. Nie boi się wejść w żadną szczelinę. Jeździ dobrze technicznie i taktycznie, ale hulaszczy i swawolny tryb życia przekreślił jego karierę. Ryan Fisher dynamiczny i z polotem żużlowiec, ale ze sporą nadwagą nie ma najmniejszych szans dołączyć do czołówki światowej. Zostaje mu rola gwiazdy w Premier League.
Oprócz utrudnień podczas jazdy, zawodnik słabo wytrenowany i wyżyłowany jest mniej odporny na ciągły wysiłek niezliczonych podróży i przemieszczania się z zawodów na zawody. Dlatego tacy zawodnicy nie podejmują się startów w kilku ligach na raz i skazani są na porażkę na każdej płaszczyźnie: objeżdżenia, doświadczenia, a także gromadzonych budżetów na hiper wydatki.
Martin Dugard - ogromna nadzieja wyspiarzy na światowe sukcesy na przełomie dekad 80/90. W 1990 roku na Odsal w Bradford zadebiutował w finale indywidualnych mistrzostw świata. Liczył zaledwie 21 lat i wszyscy wróżyli mu wielką karierę pod skrzydłami ojca - managera Eagels, Boba Dugarda. Niestety dla angielskiej szlaki Martinowi zapału starczyło do 1993 roku, kiedy oficjalnie zaznaczył, że mistrzostwa świata go nie interesują, ani jazda w zagranicznych ligach. Otyły Dugard liczył się tylko na angielskich krótkich, technicznych agrafkach, z jego domowym Eastbourne na czele.
Joe Screen (rocznik 72) i Henka Gustafsson (rocznik 70) na początku lat 90-tych byli największymi talentami światowego żużla. Równać z nimi się mógł tylko Tomek Gollob (rocznik 71), który wkrótce dołączył do czołówki światowej. Polak wciąż startuje i odnosi sukcesy. Sposób prowadzenia się w życiu codziennym i treningowym przez Golloba jest ogólnie wszystkim znany. Niedawny mistrz świata w wieku czterdziestu lat wciąż zadziwia przygotowaniem fizycznym, i jak sam podkreśla zamierza jeszcze długo ścigać się na żużlu. Dwaj jego koledzy początki kariery mieli niebywale udane. Henka objawienie finału światowego w Bradford 90, Screen mistrz świata juniorów Pardubice 1993. Ich naturalne zdolności do jeżdżenia na żużlu i bajeczna technika porywała fanów na wszystkich stadionach. Przełamywali niemożliwe bariery w ekspresowym tempie. Obaj byli namaszczani przez federacje do sukcesów w przyszłości. Oczkiem w głowie klubów w których występowali, a także sponsorów. Gustafsson rozwijał talent pod okiem Bo Wirebranda (manager szwedzkiej reprezentacji). Na co dzień pieczę nad Henką sprawował ojciec. Screen dorastał w słynnym klubie "asów" z Belle Vue. Jon Perrin, Peter Collins, czy opiekunowie kadry Erick Boocok, Colin Pratt, a później John Louis troszczyli się o prawidłowy rozwój popularnego Józka. Wszystko na marne. Panowie tyli w oczach. Tradycyjne siodełko było grubo za małe na ich opasłe tyłki. Gwiazdorskie kariery rozmienili na drobne. Wybrali piwo i hamburgery. Screen rozmiary Obeliksa przybrał już w 1996 roku, gdy jego długo oczekiwany debiut w GP okazał się totalną klapą. Henka dołączył do kategorii wagowej Screena w ciągu kolejnych kilku lat. Z czołówki światowej wypadł na dobre w 2001 roku, gdy z rozbrajająca szczerością przyznał, że podczas zimy w ogóle nie trenował. Ostatnie podrygi Szweda, to GP otwarcia w Berlinie na czasowym torze, który zamienił się w bajoro po ciągłych i intensywnych opadach deszczu. Deszcz i błoto to sprzymierzeńcy ciężkich zawodników. Tam o mały włos, a wygrałby zawody jadąc w zastępstwie za... kontuzjowanego Screena. Tylko naiwni mogli liczyć, że wrócił stary dobry Henka. Po sukcesie w Berlinie zakontraktowali go działacze z Gdańska. Gustafsson na równie mokrym i ciężkim torze jeszcze raz błysnął zdobywając 14 punktów. Ale to wszystko na co było stać Gustafssona. To był jego koniec. Henki, który w kategorii młodzieżowej bawił się z rywalami m.in. Tony Rickardssonem. W tamtym czasie nastąpił koniec i Joe Screena. Obydwaj wciąż jeżdżą. Mimo braków w przygotowaniu fizycznym ich wielkie umiejętności techniczne pozwalają bawić się żużlem. Na dobrą sprawę bawili się nim od zawsze. Na próżno było wyglądać Heńka bądź Joe pochylonych z śrubokrętem przy sprzęcie bądź rozciągających się przed startem.
W minionym roku na mistrzostwach par Premier League tradycyjnie odjechanym na Oak Tree Arena w Somerset (na błocie, a jakże) Screen pokazał jak jeździ się w parze. Techniki nie zapomniał. Ale to starcza tylko na tej klasy rywali. Starych nawyków też nie zapomniał. W dobrym humorze jako jeden z ostatnich opuszczał stadion. W Toruniu znają taki przykład - Tomasz Bajerski. W grodzie Kopernika mocno trzymali kciuki, że to talent na miarę młodszego Golloba. Może i był porównywalny. Ależ jakże inne podejście do sportu. Bajer jeszcze nie osiągnął trzydziestki, a zamienił się w grubego misia. O jego stylu życia wciąż w Toruniu krążą legendy.
W drodze na zawody potrafił zjeść ze dwie paczki chipsów polanych tłustym sosem, kanapki i wypić hektolitry coli. Gdy dojechaliśmy na stadion on mówi, że jest głodny i idzie coś zjeść. O tak, wpierniczał strasznie dużo - mówił mi na ucho jeden z mechaników kręcących się w parkingu o niedawnym (2010) mega apetycie Darcego Warda. O apetycie na życie aktualnego młodego toruńskiego gwiazdora również krążą na mieście legendy. - Ale to już przeszłość. W minionym roku wyraźnie widać, że chłopak wziął sobie do serca różne uwagi i zależy mu na odpowiednim podejściu do żużla - dodaje Alun Rossiter, charyzmatyczny manager z Wysp. Warto nadmienić, że Ward sezon 2010 miał koszmarny, a miniony z wyraźnie zdrowszym i chudszym wyglądem był jego najlepszym w karierze.
Drakoński trening Ivana
- Gdy w 1975 roku w mistrzostwach świata na długim torze pokonał mnie młody Egon Muller postanowiłem poddać się w ciągu przerwy zimowej jeszcze bardziej ciężkiej pracy na treningach, aby zrzucić dodatkowe kilka kilogramów - relacjonuje Ivan Mauger o swojej wojnie w latach siedemdziesiątych z niemieckim internacjonałem. Nowozelandczyk wygrał w dwóch pierwszych odsłonach mistrzostw w latach 71-72 i bardzo zależało mu na kolejnych tytułach. Jednak wyrósł mu bardzo poważny konkurent. – Muller miał świetnie przygotowane motocykle, czuł jazdę, ale był także lżejszy ode mnie. Mały, filigranowy i chudy Niemiec niemal fruwał na motocyklu - wspomina wielki Ivan. Drakoński trening nie poszedł na marne. W zaciętym finale w czeskich słynnych Mariankach w 1976 roku Mauger sięgnął po swój trzeci tytuł mistrza świata mając na karku 36 lat! - Również marzyłem o sukcesach na długim torze, ale byłem za duży i za ciężki - żali się Barry Briggs. - W dzisiejszych czasach sukcesy odnosił Gerd Riss, liczy się Martin Smoliński. Ale to tylko dzięki temu, że na długim torze brakuje najlepszych z toru klasycznego, którzy niegdyś regularnie ścigali się na torach piaskowych - tłumaczy Briggs. - Za moich czasów na długim torze oprócz szybkiego motocykla musiałeś był lekki - dodaje. Na liście mistrzów z długiego toru mamy chudzielców i mikrusów: Mike Lee, Erik Gundersen, czy Marcel Gerhard. Tytułu nigdy nie zdobył taki as jak Anglik (znów!) Peter Collins. Mimo, że jego umiejętności i zaplecze techniczne były na najwyższym poziomie najstarszy z rodu nigdy nie sięgnął po złoto. Anglik bardzo szybko zakończył bogatą karierę, bo zaledwie w wieku 32 lat. Największe sukcesy odnosił jako bardzo młody człowiek. Nie było tajemnicą, że Peter zmagał się ze skłonnościami do tycia. Zaledwie jako 27-latek przestał liczyć się w czołówce światowej. - Wiem, że mam nadwagę. Żużla nie traktuje w pełni profesjonalnie. Powiedzmy, że jestem pół amatorem, a pół profesjonalistą. Na co dzień chodzę do pracy. Być może dlatego nie potrafię utrzymać idealnej wagi. Wygrywam, bo przez 25 lat ścigania się na niemieckich torach znam je na pamięć i mam idealnie dopasowany sprzęt. Ogromne doświadczenie pomaga mi podjąć trafne i bezpieczne decyzje podczas walki na torze. To sekret moich sukcesów – tłumaczył mi kilka lat temu Gerd Riss na zawodach w Muhldorf. Jak wiemy Gerd - ośmiokrotny mistrz świata - zakończył karierę odnosząc przykrą kontuzję w makabrycznej kraksie podczas Grand Prix we francuskim Marmande w 2010 roku. Los bywa przewrotny.
Ivan Mauger podobnie jak Tomasz Gollob był absolutnym perfekcjonistą w przygotowaniu fizycznym. Dlatego Nowozelandczyk z powodzeniem mógł rywalizować w mistrzostwach świata do czterdziestki. Osiągając ten wiek zdobył swój szósty tytuł mistrza świata na torze w Chorzowie w 1979 roku, a na żużlu startował aż do 1985 roku. Po zakończeniu kariery wielokrotnie dosiadał żużlowych maszyn przy okazji pokazowych jazd i do dziś utrzymuje nienaganną sylwetkę. W Polsce mimo ukończonych 70 lat zadziwia nasz pokazowymi szarżami niestrudzony Józef Jarmuła. Oprócz wiosny w sercu i miłości do motorów pan Józek zawsze imponuje wysportowaną sylwetką.
Zielona herbata
W ubiegłym roku wspaniałą formą oraz szczupłą posturą szokował Janusz Kołodziej. Tarnowianin dosłownie fruwał po torach i zaliczył cudowny sezon. Pytany o sekret sukcesów odpowiadał tajemniczo, że to zasługa zielonej herbaty. Na pewno jednym z decydujących czynników była bardzo mała waga zawodnika, który wyraźnie był okrąglejszy w latach 2007-2008, gdy przechodził regres formy. Przypadek? Raczej nie. Przykładów można mnożyć. W 2006 roku ekstra formą zaskoczył Hans Andersen. Wielu twierdzi, że gdyby Duńczyk startował od początku serii Grand Prix, a nie tylko w wybranych turniejach z dziką kartą, z powodzeniem mógłby walczyć o tytuł mistrza świata. Tajemnicą poliszynela było, że mocno schudł i diametralnie zmienił styl jazdy. Bardziej płynny, elastyczny i dynamiczny. Od tamtej pory forma Andersena idzie w dół, a waga... w górę. Co rok Duńczyk odgraża się, że w końcu powróci do dawnej dyspozycji. Jednakże u progu każdego sezonu wystarczy spojrzeć na Ugly Ducka i stwierdzić, że nie będzie to łatwe z postępującą nadwagą. Jego legendarni poprzednicy Erik Gundersen, Hans Nielsen i Jan O. Pedersen byli chudzielcami. Nielsen do końca kariery utrzymywał absolutnie nienaganną sylwetkę. Zero brzucha, gibkość i mocne ręce, to była recepta na długowieczność Hansa. Również mikra postura jego dwóch wielkich rywali pozwalała na ośmieszanie rywali na trasie i mijać ich jak slalomowe tyczki.
Odwieczny problem z brzuszkiem miał Nicki Pedersen. Od najmłodszych lat woli walki i ambicji miał aż nadto, ale dopiero w 2007 roku (30 lat) pokazał światu na co go stać i zdeklasował konkurentów. Wielu upatrywało w dominacji Nickiego nieczystych zagrywek technologicznych i dopominało się o kontrole silników Pedersena. - To żadne motocykle. Mój sekret jest tutaj! - zapewniał mnie śmiertelnie poważnie trzymając się za brzuch Nicki. - Schudłem siedem kilogramów. Na motorze czuje się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Lepiej czuje i kontroluje motocykl. Swobodniej wykonuje różne manewry na torze - opisywał Pedersen, który od dzieciństwa miał skłonności do tycia. Praca ze specjalistami w zakresie treningu i odżywiania jest dla niego równie ważnym czynnikiem przygotowań jak czas spędzony w warsztacie. - Dieta to kolosalnie ważny element w karierze żużlowca. Gdy ja startowałem swoje menu zarówno w trakcie jak i poza okresem startów ustalałem ze specjalistami. Nie można jeść byle czego, byle gdzie i byle kiedy, a zarazem utrzymywać wysoką formę psychofizyczną - tłumaczy Krzysztof Cegielski. - Żużlowiec jest narażony na zbyt ekstremalne obciążenia, trudy i wysiłek, aby jego organizm mógł poradzić sobie bez właściwego trybu odżywiania się - dodaje. Po jednym z sezonów Bjarne Pedersen na swojej stronie internetowej podsumował całoroczne starty. W zestawieniu znalazło się ile objechał zawodów, ile razy stawał pod taśmą i ile pokonał kilometrów w drodze na zawody. Ale także ile skonsumował porcji warzyw i owoców. Bjarne w ostatnim dziesięcioleciu, to chyba najbardziej zapracowany zawodnik świata. W minionym roku odjechał równą ilość stu mityngów. Mimo że ma już 33 lata nie zwalnia tempa, a wręcz przeciwnie. Znów imponował dobrą formą i wrócił do cyklu Grand Prix.
T jak taniec, taniec jak Tony
Pierwszy raz pokaz breakdance’a zademonstrował szerszej publiczności po finale światowym (91) na szwedzkim Ullevi, gdy sensacyjnie zdobył srebrny medal jako absolutny outsider i debiutant w imprezie. W ciągu długiej i utytułowanej kariery jeszcze wiele razy zabawiał publiczność swoim niebanalnym kunsztem tanecznym. Najczęściej popisywał się tzw. power moves. Najefektowniejszą oraz najtrudniejszą częścią breakingu. Bączek (obrót na plecach) i sprężynka były firmowym pokazem Tony Rickardssona. Tak, tak, Szwed uważany przez wielu za najlepszego żużlowca w historii lubił taneczne łamance niczym bohaterzy programu "You Can Dance". Tony słynął z ogromnego profesjonalizmu, ambicji i konsekwentnej realizacji celów. Ale także odznaczał się dużą sprawnością fizyczną. Do legendy przeszły pokazy taneczne Szweda w gorzowskim ogródku klubowym za czasów jego startów nad Wartą. Ten najlepszy, najbardziej pamiętny, to chyba po memoriale Edka Jancarza w 1997 roku. Rickardsson przeszedł wtedy samego siebie porywając kameralną publiczność. Bo z żużlem, to jak z breakdancem - hobby Tony Rickardssona. Ze względu na ich wysoce akrobatyczny charakter wymagają jednocześnie siły, gibkości, kondycji, poczucia ciała w przestrzeni i zaangażowania. Przede wszystkim jednak zaangażowania i długiego treningu. A więc żużlowcy i nie tylko, na parkiet czas. Sylwester najlepszą okazją. Życzę miłego treningu do białego rana.