Pozostańmy jeszcze na moment na Podkarpaciu, przenosząc się jednak do czasów zdecydowanie nam bliższym, bo ledwie dwie dekady wstecz. Niby niewiele, z drugiej jednak strony żużel od tamtych czasów trochę się zdążył zmienić. Dokładnie dwadzieścia lat temu w 1992 roku, na przednówku nowego sezonu, kibice żyli niewiarygodnie niemal brzmiącymi wówczas informacjami o powstaniu nowego klubu i przede wszystkim nowego toru w podtarnowskiej Machowej (wówczas było to województwo tarnowskie, dziś podkarpackie). Wszystko za sprawą Piotra Rolnickiego, miejscowego biznesmena, który rok wcześniej był sponsorem Unii Tarnów, ale po rozstaniu się z nią w dosyć kontrowersyjnych okolicznościach postanowił założyć własną drużynę. Początkowo próbował dogadać się z którymś z tarnowskich klubów, aby udostępnił mu własny stadion na potrzeby żużla, ale kiedy to się nie udało postanowił wybudować nowy obiekt, w Machowej właśnie, na terenie, którego był właścicielem.
Działania Rolnickiego wywołały prawdziwą sensację z kilku powodów. Po pierwsze Victoria-Rolnicki, którą stworzył była pierwszym tego typu prywatnym klubem żużlowym w kraju. Zawodnicy musieli założyć własne firmy i rozliczali się z pracodawcą za pomocą faktur. Dziś to standard, ale wówczas bywały inne obyczaje. Po drugie powstał obiekt "w szczerym polu", poza miastem, a więc nieco według wzorców angielskich, a nie polskich. Kolejnym powodem, dla którego stadion ten przeszedł do historii polskiego żużla był okres jego powstania. Wtedy dopiero wychodziliśmy z czasów, kiedy każda nawet najprostsza inwestycja oznaczała z reguły lata budowy. W pobliskim Tarnowie halę sztucznego lodowiska wznoszono lat... dwadzieścia. Rolnicki natomiast zbudował stadion wraz z torem w ciągu praktycznie niespełna trzech miesięcy. Prace rozpoczęły się kiedy tylko znikły zimowe śniegi, a pierwszy mecz na nowym obiekcie odbył się już w maju! Był to swoisty rekord, nawet biorąc pod uwagę fakt, że nowemu stadionowi, daleko było delikatnie mówiąc do nowoczesności. Za trybuny służyły niskie, ziemne wały, a na prostej startowej... przyczepa ciężarówki, która mieściła kilkudziesięciu kibiców. Szatnie i sanitariaty oraz biuro zawodów mieściły się natomiast kilkaset metrów poza stadionem na terenie firmy Piotra Rolnickiego. Najważniejszy był jednak oczywiście tor, zupełnie inny od znanych dotąd w Polsce. Zdecydowanie najkrótszy w naszym kraju, liczący ledwie 285 metrów, w porównaniu do znanych "lotnisk" robił wręcz niesamowite wrażenie nie tylko na widzach, ale też na części zawodników, którzy nie potrafili sobie na nim poradzić. Był bowiem nie dość że krótki, to jeszcze bardzo techniczny, wymagał od zawodników idealnego wprost trzymania "kredy", każdy odjazd od krawężnika (podobnie jak niegdyś na londyńskim Wembley) kończył się bowiem niepowodzeniem. Pas jazdy był dosyć wąski, kto z niego wypadł nieuchronnie lądował na bandzie, w najlepszym wypadku pokonywał dalsze metry stylem rowerowym. Toteż upadków w Machowej bywało sporo.
Pierwsza impreza na nowym torze odbyła się 14 maja 1992 roku, a był nią mecz o mistrzostwo II ligi pomiędzy Victorią a Polonią Piła. Piotr Rolnicki postanowił, że w ramach promocji wstęp będzie bezpłatny, przy bramie zbierano jedynie wolne datki. Efektem było olbrzymie zainteresowanie, które postawiło na nogi policję w całym regionie. Międzynarodowa droga numer 4, przy której mieścił się stadion została na odcinku kilku kilometrów totalnie zablokowana. Kilka tysięcy kibiców po prostu nie zmieściło się na kameralnych trybunach, stali więc wszędzie, szczelnie wypełniając nawet…park maszyn. Kiedy zawodnicy wyjeżdżali ze swoich boksów do biegu, albo wracali do nich, ochroniarze tworzyli szpaler, tak aby umożliwić im przejazd! Dziś praktycznie nie do pomyślenia. Oficjalna inauguracja toru z udziałem, a jakże, najwyższych władz polskiego sportu żużlowego, odbyła się przy okazji meczu Victorii ze Śląskiem Świętochłowice 31 maja. Przygoda Machowej ze speedwayem trwała jednak bardzo krótko. Pierwszy sezon był jeszcze udany, ale w drugim po kilku meczach Rolnicki wycofał zespół z rozgrywek, po prostu zabawa w speedway przerosła jego możliwości finansowe. Na obiekcie odbyło się jednak kilka ciekawych imprez, między innymi finał Srebrnego Kasku we wrześniu 1993 roku.
Potem stadion stał pusty, ale co jakiś czas słychać było na nim warkot żużlowych maszyn, bo bywało, że trenowali na nim pojedynczy zawodnicy, przyjeżdżał tutaj na letnie zgrupowania z młodzieżą z mini toru Bogusław Nowak, pod koniec minionego stulecia próbowano go nawet wskrzesić dla oficjalnych zawodów. Na jego miejscu nie powstało nic nowego, więc kibice, którzy na nim bywali, jadąc z Tarnowa do Rzeszowa lub odwrotnie potrafią go bezbłędnie zlokalizować i pokazać towarzyszom podróży. Oraz ponarzekać, że taki specyficzny, jedyny w swoim rodzaju w Polsce tor nie został wykorzystany chociażby w celach szkoleniowych. Bo do szkolenia, jak wszyscy zgodnie podkreślali, nadawał się znakomicie.
Robert Noga