- Jestem pełen uznania dla występu Przemka w Grand Prix. Udowodnił, że potrafi jechać. Ścigał się przecież z najlepszymi żużlowcami świata. Pokazał, że przyznanie mu dzikiej karty było słusznym posunięciem. Przy okazji należą się słowa podziękowania prezesowi Dworakowskiemu oraz wszystkim innym osobom, które wywalczyły tę dziką kartę dla Przemka. Pokazał, że ten start w Lesznie mu się należał - podsumował dla SportoweFakty.pl występ syna Piotr Pawlicki .
Przemysław Pawlicki znakomicie rozpoczął zawody w Lesznie, wygrywając w dwóch pierwszych wyścigach. Wówczas startował jednak z pierwszego i drugiego pola startowego. Później nie było już tak różowo. - Mieliśmy niekorzystne pola startowe. Z zewnętrznych pól praktycznie mało kto wygrywał wyścigi. Przemek na początku jechał z krawężnika i było dobrze. Później dwa razy startował spod bandy i raz z trzeciego pola. Ciężko jest w takiej stawce nadrobić na dystansie po przegranym starcie. Przemek udowodnił, że zasługiwał na tę dziką kartę. Wstydu na pewno nie zrobił. Jestem bardzo zadowolony z debiutu Przemka w tak elitarnym gronie - dodał ojciec polskiego żużlowca.
Pomimo zadowolenia ojca, sam żużlowiec przyznał, że czuje niedosyt po występie w Grand Prix Europy, wszak półfinał był naprawdę blisko. - Zabrakło jednego punktu. Gdyby przywiózł do mety ten jeden punkcik, wskoczyłby do półfinału za Kennetha Bjerre, bo wygrał z Duńczykiem. Pewnie, że zawsze chce się jeszcze więcej. Półfinał byłby jeszcze większym osiągnięciem, ale cieszmy się z tego, co jest. Ważne, że cało i zdrowo odjechał te zawody, bez jakiś szaleństw. Zaprezentował ładną, płynną jazdę. Tak jak wspomniałem wcześniej, wstydu Przemek nie przyniósł - dodaje senior rodu Pawlickich.
Zdaniem wielu obserwatorów, Grand Prix Europy w Lesznie było jednym z najciekawszych turniejów w historii, zarówno pod względem emocji jak i walki na torze. - Jestem tego samego zdania. Nie było lidera. Każdy tracił punkty. Zwycięzca rundy zasadniczej miał tylko 11 punktów. Osiem punktów nie dawało półfinału. Myślę, że na te przetasowania duży wpływ miały pola startowe. Z pierwszych dwóch dało się dobrze wystartować. Z trzeciego jeszcze też można było powalczyć, ale pod bandą było najgorzej. Trzeba było mieć trochę szczęścia przy losowaniu numeru startowe. Nie zmienia to jednak faktu, że zawody były naprawdę ekscytujące - kończy Piotr Pawlicki.