Nasze pragnienia legły w gruzach i zajęliśmy w Bydgoszczy odległą pozycję. Tamten dzień 24 maja 1995 i tamte zawody zamiast zdeptać obraz bezradności i słabizny polskiego żużla tylko go utrwalił.
W sobotę na tym samym bydgoskim obiekcie rozpoczęliśmy walkę o obronę miana najlepszej ekipy narodowej. Bo Polska jest aktualnym drużynowym mistrzem świata na żużlu. Ba! Zdobyliśmy ten tytuł formalnie nazywany Pucharem Świata w trzech ostatnich latach! W połowie lat dziewięćdziesiątych podobny stan rzeczy byłby marzeniem ściętej głowy. Jednak nieoczekiwany zbieg okoliczności sprawił, że polscy kibice zwietrzyli szanse na złoto. Przyczyniły się do tego dwie okoliczności: team Gollobów i ich rodzimy tor w Bydgoszczy.
Na pomoc Jos Vassen
Po zdobyciu przez Polaków w 1994 roku w niemieckim Brokstedt srebrnych medali, apetyty znacznie wzrosły. Przed finałem w Niemczech fachowcy radzili trzymać kciuki, aby… Polska nie była ostatnia. Po raz pierwszy drużynówkę rozegrano w formacie dawnych par, których ostatnia edycja odbyła się na duńskim obiekcie w Vojens. W ostatni dzień lipca 1993 roku Tomasz Gollob po raz pierwszy pokazał klasę na najwyższym szczeblu. W sześciu startach zdobył 15 oczek. "Tomasz Gollob piątą parą świata" - pisały gazety. Młodszy z braci dał sygnał i nadzieje na lepsze czasy. Był tylko jeden problem - kto chętny do pomocy? We wspomnianym Vojens pozostali koledzy z tercetu, czyli Piotr Baron i Piotr Świst nie potrafili zdobyć choćby jednego oczka. Byli wolni na starcie, unikali twardej walki w pierwszym łuku i popełniali techniczne błędy na trasie. W sukurs przyszedł ówczesny prezydent FIM, Holender Jos Vassen, który marzył o wielkiej reformie światowego żużla. Wprowadzał powoli system Grand Prix. Efektem ubocznym sześciu rund wyłaniających indywidualnego mistrza świata zamiast jednodniowego finału, było więcej zajętych terminów. Dlatego postanowił, że zlikwiduje rozgrywki o mistrzostwo świata par, a rozgrywki w drużynówce będą w formacie dotąd rozgrywanych duetów. Dokonane zmiany były na rękę Polsce, która miała tylko jednego zawodnika klasy światowej.
Lets go, aussiendroll!
W 1994 roku zmodernizowany drużynowy czempionat zlokalizowano w małym miasteczku Brokstedt w północnej części Niemiec. Lobbing na rzecz niemieckich miast prowadzony przez Niemca Guntera Sorbera - prezydenta wyścigów torowych odbijał się dla żużla czkawką. Prowizoryczny obiekt, bez jakiegokolwiek zaplecza hotelowego czy parkingowego był areną zmagań o mistrzostwo świata. Na niemieckim pastwisku w chłodne jesienne i wietrzne popołudnie żużlowcy przystąpili do walki na torze twardym jak skała. - Skandal. To niedorzeczne - wypowiadały się po zawodach dwa największe autorytety - powszechnie uznany za najlepszego wówczas żużlowca świata Duńczyk Hans Nielsen, oraz aktualny mistrz globu - nowokreowany 24-letni Szwed Tony Rickardsson. Wielki Hans tuż przed biegiem dodatkowym o brązowy medal przyszedł w okolice startu z dłutem i młotkiem, aby dosadnie zilustrować jak twardy jest niemiecki tor. Mijanek było jak na lekarstwo. Liczył się tylko krawężnik, a raczej kto pierwszy go dopadnie tuż po starcie. Na trybunach główną część widowni stanowili głośni Polacy, uzbrojeni w gigantyczną flagę, która trzepotała po każdym biegu biało-czerwonych. W kadrze znaleźli się Tomasz Gollob i Darek Śledź, a na rezerwie Jacek Gollob. Wybór Tomka nie był dla nikogo zaskoczeniem gdyż od 1992 roku, jeszcze jako junior zdystansował krajowych rywali. Od 1993 roku o miano number two w polskim żużlu rywalizował z Piotrkiem Świstem Darek Śledź. Uzbrojony w szybkie GM-y od będącego na topie niemieckiego tunera Otto Weissa przewodniczył mistrzom Polskim z Wrocławia. Śledź od 1994 roku zasygnalizował próby wdarcia się na światowe tory. Nie wyszła mu niestety próba podpisania kontraktu z angielskim zespołem Swindon. Przepadł w praskim półfinale światowym IMS. Jednak popularny "Rybka" miał szczęście. Eliminacja o finał w drużynówce rozegrana została na jego domowym torze we Wrocławiu, a tam obok Tomka Golloba był stuprocentowym kandydatem do składu. Zaś starszy z braci Gollobów od początku roku 1994 prezentował nadzwyczajną formę. - To efekt wyjazdu na Antypody - zdradzał rozpromieniony szef Klanu, ojciec Władysław. - Jacek zawsze rozkręcał się bardzo powoli, a wysoką formę łapał na końcówce sezonu, kiedy Na dobrą sprawę trzeba było motory schować na zimę do garażu i wyczekiwać wiosny. Tym razem dyspozycję z końcówki 1993 Jacek mógł rozwijać na australijskich torach - tłumaczył popularny Papa.
Na wiosnę Jacek w lidze gromił rywali. Obok młodszego brata był najbardziej walecznym i ambitnym polskim żużlowcem. Czerwona skóra i rockandrollowy styl w parkingu (długie blond włosy, bandama i kolczyk w uchu) były coraz bardziej rozpoznawalne. Wątpliwości co do składu kadry nie miał Tomek. Spytany z kim powinien jechać, odpowiadał bez namysłu: - Tylko z Jackiem. Nie wyobrażam sobie innego partnera - przekonywał. Jednak lider naszej reprezentacji musiał zweryfikować swoje przekonania. Od słabego występu w lipcowym półfinale światowym w brytyjskim Bradford i odpadnięciu z kretesem z mistrzostw świata, Jacek wyraźnie zwolnił. Był mniej przebojowy, waleczny i przede wszystkim skuteczny. "Mógł nabawić się kompleksów, bowiem w trakcie turnieju w Bradford spiker co rusz podawał klasyfikacje po kolejnych seriach równoległego półfinału w Pradze, a tam z głośników padały co rusz słowa: lider Tomasz Gollob" – padały komentarze. Jacek na serio chciał awansować do finału światowego w Vojens. Nie udało się. Zatem rzutem na taśmę wskoczył do kadry w ramach rezerwowego na eliminacje drużynowe we Wrocławiu (grupa A). Tam jednak nie pojawił się na torze. Młodszy Gollob ze Śledziem solidarnie zdobyli po 12 punktów, ale styl i jazda Polaków nie znamionowała nic dobrego. Po trudach zajęli drugie - premiowane awansem - miejsce i do końca zawodów czuli na plecach oddech Czechów (Antonin Kasper i Tomas Topinka).
To nie sen, to srebro!
W Brokstedt o sukcesie decydował start i pola startowe, toteż wszyscy jeździli w kratkę. Oprócz... Tomasza Golloba, który już wtedy prezentował najlepsze starty na świecie. Wychodził spod taśmy perfekcyjnie i regularnie dopisywał na konto kolejne trójki. Tylko w jednym biegu z Australijczykami przyjechał trzeci. Ale na wysokości zadania stanął Jacek, który wskoczył po inauguracyjnym nieudanym biegu Darka Śledzia i przyjechał pierwszy. Niesłychany ścisk w tabeli spowodował, że Polacy mieli szanse nawet na mistrzostwo! W przedostatnim swoim starcie nasi mieli zmierzyć się z Anglikami. W trakcie ustawiania się pod taśmą Jacek Gollob zszedł z motocykla - Chciałem lepiej przygotować koleinę - tłumaczył. Węgierski sędzia zawodów Jeno Koroknai na odprawie zapowiedział: - "Kto pod taśmą zejdzie z siodełka zostaje wykluczony". Arbiter nie miał wyjścia. Zgodnie z ustaleniami odesłał Jacka do parkingu. Podcięty w animuszu starszy Gollob nie potrafił także przywieźć punktu w ostatnim biegu. W sumie Polacy zdobyli 20 oczek, z czego Tomek aż 16. Starszy brat dorzucił cztery punkty. Po podliczeniu końcowej klasyfikacji okazało się, że wystarczyło to do zdobycia srebrnego medalu!
Polityka i kamienie
Był to pierwszy medal polskich żużlowców w mistrzostwach świata od czternastu lat. W 1980 roku we Wrocławiu w finale drużynowym, po niełatwym boju wyprzedziliśmy rywala ze słabej strefy kontynentalnej - Czechosłowację. W tamtym czasie Polski żużel objął głęboki kryzys. Nie tylko żużlowy, nie tylko sportowy, ale także społeczny i gospodarczy. Nikt jeszcze nie wiedział, że będzie jeszcze gorzej. O wiele gorzej. Że sukcesem będzie sam występ w finale mistrzostw świata. Że sukcesem będzie każdy zdobyty punkt na przeciwniku. Że sukcesem będzie każda ambitna i waleczna postawa biało-czerwonych. Medal w Brokstedt był jak krople rzęsistego deszczu na skamieniała glebę po wykańczającej i długo trwającej suszy. Po tych kroplach nadziei nasz żużel zaczął się odradzać. Rodzime talenty rozwijały się i z coraz większą wiarą i animuszem pięły się ku górze żużlowych szczytów.
Radość po zdobytym srebrze była ogromna, choć w wielu kibicach sukces Gollobów wywoływał dysonans poznawczy. Od 1994 roku nasiliła się do granic przyzwoitości niechęć do Klanu. Wcześniej kibiców drażnił skuteczny Tomek bawiący się z lokalnymi gwiazdami oraz niewyparzony język seniora rodu. Ale ulgę w niechęci kibica przynosił słaby Jacek, który w komentarzach Władka był równie dobry jak młodszy brat. Opinie ojca wywoływały często politowanie i śmiech. Gdy Jacek z nadejściem 1994 roku stal się najlepszym polskim żużlowcem obok młodszego brata, kibiców już na serio cała trójka zaczęła mocno denerwować. Gollobowie byli powszechnie nielubiani, krytykowani, wzbudzali ogromne kontrowersje nawet najmniejszym ostrym zagraniem na torze. Kibice z lubością dawali upust swojej niechęci do Gollobów: wyzwiskami, rzucaniem przedmiotów w ich kierunku, czy gwizdami. Z drugiej strony przyciągali na stadiony tłumy jak nikt inny. Każdy ich chciał oglądać i każdy czuł respekt przed ich sportową klasą jak przed żadnym krajowym rywalem. Nagle ci sami Gollobowie zdobyli tak długo wyczekiwany medal mistrzostw świata. Przysporzyli Polakom powód do dumy i choć na chwilę pozbyli nas kompleksów przed Zachodem. Mimo tego Klan nie był przyjmowany wiwatami na krajowych torach. Często odbierano sukces Gollobów jako ich wewnętrzną sprawę. Sami Gollobowie dawali do zrozumienia, że im tak wygodnie. Gdy kilkanaście dni po sukcesie nasza reprezentacja dostała zaproszenie do Belwederu, na wizytę do urzędującego Prezydenta RP Lecha Wałęsy pojawili się tylko Gollobowie. We trójkę. Oczywiście w asyście wspierającego ich ministra stanu Mieczysława Wachowskiego. Tak samo było ze specjalną wizytą w telewizji publicznej. W znanym cyklicznym i o dużej oglądalności programie Sportowa Niedziela, gośćmi Włodzimierza Szaranowicza z okazji srebra byli tylko Gollobowie. Tomek, Jacek i ojciec Władysław, który nie piastował żadnej oficjalnej roli w naszej reprezentacji. Nie było ani trzeciego zawodnika Dariusza Śledzia, ani trenera kadry Mariana Spychały, ani managera reprezentacji Marka Kraskiewicza. To nie był przypadek. Gollobowie przy pomocy wspominanego Mieczysława Wachowskiego "warszawkę" mieli opanowaną. Wachowski był ministrem Stanu w gabinecie Lecha Wałęsy. Minister był z urodzenia bydgoszczaninem, który wyraźnie sympatyzował z Gollobami. Oficjalnie załatwiał im środki i sprzęt. Gollobowie odwdzięczali się dobrym słowem w mediach, świetną postawą, a nawet reklamą partii Lecha Wałęsy. Na skórach i motocyklach widniał symbol partii BBWR, która przystąpiła do parlamentarnych wyborów 1993 roku. Za poparciem Wachowskiego dokładnie w 1993 roku reaktywowano żużel w Stolicy, gdzie kilkakrotnie w ciągu roku organizowano turnieje indywidualne z atrakcyjną międzynarodową obsadą i grubymi kopertami. Podstawą turniejów była obsada Gollobów, których wspierały stołeczne firmy, które nieprzypadkowo były głównymi sponsorami warszawskich turniejów. Plotkowano w środowisku, że to już tylko kwestia czasu, gdy w Warszawie powstanie drużyna żużlowa z braćmi Gollobami na czele. Czary goryczy miał dopełnić spadek bydgoskiej Poloni do drugiej ligi w 1994 roku. Polonia jednak cudem uniknęła sportowego stryczka i zachowała status pierwszoligowca. Propagowanie żużla i organizacja turniejów przez Wachowskiego skończyła się zamknięciem sezonu 1995 i... jesiennym wyborami na Prezydenta, które Lech Wałęsa przegrał z Aleksandrem Kwaśniewskim. Od 1996 roku w Warszawie zorganizowano jeden turniej w krajowej obsadzie.
Bo do złota trzeba trojga
Po sukcesie w Brokstedt apetyty polskich kibiców były jeszcze większe - wszystkim śniło się złoto. Gollobowie przyzwyczaili do tego, że na ich domowym torze byli szalenie trudni do ogrania. Każda, nawet największa gwiazda bledła na bydgoskim torze, na którym królowali dwaj bracia. Był tylko jeden szkopuł - słabsza postawa niż w roku ubiegłym Jacka Golloba. Za to w świetnej formie od początku sezonu był gorzowianin Piotr Świst, który bardzo liczył na dziką kartę w inauguracyjnym turnieju Grand Prix we Wrocławiu. Wygrały plecy, jak to określił sam Świst i z "16” pojechał miejscowy Darek Śledź. W lipcu gorącą batalię o tytuł indywidualnego mistrza Polski stoczyli właśnie Świst z młodszym Gollobem. Padło wiele niepotrzebnych słów i gestów. Z batalii zwycięsko wyszedł Gollob i po raz czwarty został mistrzem Polski. Jednak w dalszym ciągu nie ustępowały dyskusje, kto powinien reprezentować nasz kraj we wrześniowym finale. Nominacja Tomka Golloba, który w dalszym ciągu samotnie szarpał się ze światową czołówką była niepodważalna. Jako drugie nazwisko najczęściej padało jednak jego brata. Głównie ze względu na doskonałą znajomość toru. Kto trzeci? - Ja nie pojadę - odparł Świst zapytany przeze mnie, czy spodziewa się nominacji. - Dlaczego? Przecież jest Pan zdecydowanie najlepszy zaraz po Tomku - próbowałem przycisnąć Śwista. - Są lepsi - uciął krótko i lakonicznie popularny Twisty. Świst tym razem się nie mylił. Niestety jego szanse sporo zmalały po jego otwartym konflikcie z Gollobami. Zadarł z całą trójką. Nikt nie wyobrażał sobie obecności Śwista omawiającego taktykę z klanem Gollobów w bydgoskim parkingu. Niedawny parter Gollobów - Darek Śledź wpadł w dołek i zagubił formę. Niefortunnie w połowie sezonu postanowił zmienić markę silnika. Z włoskiego GM-a przesiadł się na czeską Jawę. Jego kandydatura odpadła.
W trakcie sezonu juniorskie laury kolekcjonował Rafał Dobrucki, a we wspomnianym finale mistrzostw Polski na Olimpijskim niespodziewanie sięgnął po brązowy medal. Trener Spychała postanowił umyć ręce od decyzji. Wyznaczył Tomka Golloba, a pozostałą dwójkę miał desygnować... lider reprezentacji. Padło na brata i właśnie Dobruckiego. Mody pilanin nie zdążył jeszcze zajść za skórę bydgoskiej rodzinie. Antagoniści Gollobów w Dobruckim wiedzieli następcę Tomka. A więc Gollobowie i Dobrucki - to wydawało się optymalnym ustawieniem. Jednak Gollobowie tradycyjnie postarali się, żeby lato tamtego roku było jeszcze gorętsze. W połowie sierpnia do GKSZ i do bydgoskiego klubu wpłynęło pismo Jacka Golloba, który zwracał się z prośbą o nie branie go pod uwagę przy ustalaniu składu na finał. "Niestety, moje dochody uzyskiwane z uprawiania dyscypliny żużlowej nie pozwalają na solidne przygotowanie sprzętowe do tak odpowiedzialnego obowiązku." - pisał w liście, tłumacząc, że głównym winowajcą jest macierzysty klub, który zalega mu spore pieniądze. W tym samym dniu do klubu nadszedł inny list. Autor Tomasz Gollob. W treści informuje o zadłużeniu klubu wobec niego. Klubowy dług „pod znakiem zapytania stawia możliwość startu w Finale DMS w Bydgoszczy - z prostego powodu - niemożliwość remontów i przygotowania sprzętu do tak ważnej imprezy” - pisze lider reprezentacji. W środowisku zawrzało. Na Gollobów posypała się fala krytyki za próbę wyciągnięcia dodatkowych pieniędzy i robienia z siebie pępka świata. "Gollobom zaszkodził metanol". "Potrzebny psycholog" - komentują dziennikarze. - Jeśli ktoś nie chce być reprezentantem Polski, to nie musi nim być - jak zwykle chłodno i realistycznie skomentował zawieruchę przewodniczący GKSŻ Andrzej Grodzki.
Sprawa nabiera jednak innego obrotu. W kolejnym liście Jacek pisze że "możliwe jest załatwienie trudnych spraw w gronie zaangażowanych działaczy Zarządu klubu. Ze swej strony przepraszam za zbyt pochopne działanie. Jako usprawiedliwienie mego niecierpliwego zachowania proszę przyjąć fakt, że do startu DMS pozostał tylko miesiąc, a ewentualną nominacje i start traktuje wyjątków poważnie i odpowiedzialnie".
Cała sprawa mogła mieć o wiele szerszy zasięg. W tym samym czasie doszło do dwóch ważnych zdarzeń. Mieczysław Wachowski został odwołany ze stanowisk zajmowanych w Kancelarii Prezydenta RP, a Władysław Gollob złożył rezygnację z funkcji wiceprezesa klubu tłumacząc, że nie ma czasu zajmować się wszystkimi klubowymi dyscyplinami. Tajemnicą Poliszynela było, że przyjaciel Klanu, a zarazem znany polityk miał wpływ na kształt bydgoskiego klubu. Era wspólnych interesów dobiegała powoli końca. Międzynarodowe imprezy w Bydgoszczy, obecność w mediach, wianuszek sponsorów. Wrześniowy finał mógł być jej uwieńczeniem.
Misja Mullera
9 września 1995 roku. W duńskim parkingu w Vojens spory rozgardiasz. Za kilka godzin piąta z sześciu eliminacji Grand Prix. Jedyny Polak w stawce - Tomasz Gollob po świetnym początku i zwycięstwie we Wrocławiu zagubił formę i skuteczność. Grozi mu wypadnięcie z czołowej ósemki premiującej awansem na przyszły rok. Zapowiada się walka o unikniecie ryzykownego Challengu. Tego nikt się nie spodziewał. Plany były o wiele bogatsze. Nagle do boksu Polaków podchodzi były mistrz świata, Egon Muller. Proponuje swój silnik. Niemiec pod koniec kariery próbuje zrobić karierę w rolki tunera. Potrzebna mu reklama. Wiedział do którego boksu uderzyć. Polski dżokej nie mając wiele do stracenia i sfrustrowany swoimi dotychczasowymi wynikami decyduje się na włożenie do ramy obcego silnika. Efekt przechodzi najśmielsze oczekiwania. Pewnie wchodzi do wielkiego finału. W najważniejszej rozgrywce wieczoru popełnia błąd i po zbyt szybkim ataku na prowadzącego Nielsena notuje uślizg. Zostaje wykluczony i zajmuje czwarte miejsce. Po zawodach Gollob chce odkupić silnik od Mullera, ale Niemiec nie zgadza się. Proponuje jednak współpracę. W Vojens użyczył silnika za darmo. Zapewnia, że przygotuje równie szybkie fury na zbliżający się za dwa tygodnie finał drużynówki w Bydgoszczy. Tym razem będzie trzeba zapłacić 7 tysięcy marek. Obie strony dobijają interesu.
Sprzęt miał dotrzeć na piątek, a tym czasem Muller nie dojechał nawet na sobotni trening. Podobno zatrzymały go problemy z samochodem. Dopiero niedzielnym rankiem dociera z silnikami. Cała polska trójka odbywa dodatkowy trening na zamkniętym stadionie. Okazuje się, że wszyscy notują średnio o jedną sekundę lepsze czasy niż na sobotnim treningu. Ze sprzętu korzystają tylko bracia Gollobowie. Dobrucki stwierdza, że nie stać go na wyłożenie jednorazowo siedmiu tysi niemieckich marek. Gollobowie są dobrej myśli. Dwa tygodnie wcześniej w finale par klubowych w Częstochowie bydgoski duet znokautował resztę stawki zdobywając komplet 30 punktów. Styl Gollobów był bezdyskusyjny.
Na trybunach komplet. Ścisk niebywały. Ochota na sukces również. Gorące głowy polskiej publiczności brutalnie schładzają w pierwszym biegu rutynowani Duńczycy. Hans Nielsen i Tommy Knudsen nie dają najmniejszych szans braciom Gollobom. Po świetnym starcie obejmują podwójne prowadzenie i spokojnie dowożą do mety. Robi się nerwowo. W drugim starcie przeciwnikami są Anglicy. Nieco lepszy start Tomka, ale znów porażka. Tym razem 4-2. Gollobowie mówią pas. Przesiadają się na własne rumaki. Ale w trzecim starcie do boju z Amerykanami trener kadry Marian Spychała desygnuje rezerwowego Dobruckiego. Ten na trudnym i bardzo kopnym torze nie może zachować płynnej jazdy. Po niezłym stracie zupełnie się gubi i przyjeżdża daleko z tyłu. Jaskółką jest w końcu świetny bieg młodszego z braci. Na czwarty występ przeciwko Szwedom wraca do szyku Jacek Gollob. W końcu następuje długo oczekiwana chwila. Polacy prowadzą 4-2. Euforia na stadionie. Tomek Gollob kończąc pierwsze okrążenie na głównej prostej nagle lewą ręką sygnalizuje defekt. Omijają go dwaj zawodnicy, niestety zasłonięty Peter Karlsson nie ma szans i wpada na zwalniającego Golloba. Dochodzi do poważnej kraksy. Gollob na szczęście jest tylko potłuczony, ale i słusznie wykluczony. Wygra tego dnia jeszcze 2 wyścigi. Ze Szwedem wbrew pozorom jest o wiele gorzej. Zostaje odwieziony do szpitala z podejrzeniem złamania nogi w podudziu. W mgnieniu oka rodzą się zarzuty wobec Petera Karssona jakoby przez swój słabszy wzrok (nieliczny przykład żużlowca, który nosi okulary) nie zdołał zauważyć Polaka. To oczywiście nonsens i absurd. Wbrew pozorom to właśnie temu z tyłu najtrudniej zauważyć, co dzieje się z zawodnikiem na przedzie. Zasłonięty przez zawodników jadących przed nim w ostatniej chwili widzi przeszkodę na swoim torze jazdy. W powtórce osamotniony Jacek Gollob przyjeżdża z tyłu za oboma Szwedami. Publiczność nie wytrzymuje i przed następnym biegiem Skandynawów rozlegają się głośne gwizdy i wyzwiska. Lecą butelki w kierunku mistrza świata Rickardssona. Tony nie rozumie takiego zachowania. Wychodzi ostentacyjne na tor i demonstruje gesty: czego ode mnie chcecie?
Ani be, ani me, ani kukuryku
Rachunek mistrzostw: złoto dla Duńczyków, Polska przedostatnia i spadek do grupy A. Rok wcześniej po finale w Brokstedt brakowało miejsca na polskim stopniu podium. Prócz zawodników był menago Kraskiewicz, a nawet Władysław Gollob. Nie wdrapał się trener Spychała. Obok pudła stał Jury zawodów - Andrzej Grodzki, który też uwiecznił się na obrazie sukcesu, który jak zwykle to bywa ma wielu ojców. Porażka jest sierotą. Po finale w Bydgoszczy nikt z polskiego obozu nie kwapił się do przyjścia na konferencję prasową. Mimo zaproszenia nie dotarł Władysław Gollob. Ani trener Spychała, ani żaden z zawodników. Wszyscy zapomnieli języka w gębie. Ani be, ani me, ani kukuryku - jakby skwitował Lech Wałęsa na wzór własnej wypowiedzi podczas telewizyjnej debaty.
Twarzą w twarz z pismakami stanął tylko Marek Kraskiewicz. - Ponieśliśmy porażkę, z której należy wyciągnąć wnioski - powiedział. - Przygotowaliśmy przyczepny tor i ta koncepcja nie wypaliła - skwitował dla Przeglądu Sportowego Władysław Gollob. - Ponadto przerobiliśmy surową lekcję wspomagania się nie swoim sprzętem - dodał. Na koniec mistrzostw miał odbyć się dodatkowy wyścig o Puchar Prezydenta RP z udziałem najlepszej czwórki turnieju, a więc Hansa Nielsena, Tommy Knudsena, Tony Rickardssona i Tomasza Golloba. Wszyscy solidarnie... odmówili. "Nikt o kawałek szkła nie będzie się ścigał. Nie ma koperty, nie ma żużla. Takie teraz profesjonalno-komercyjne czasy" - komentowali złośliwi. Patrona imprezy, czyli Lecha Wałęsy też nie było. Mimo gorących zapowiedzi, że się pojawi. Czy Wałęsa w dobie zbliżających się wyborów nie chciał być więcej utożsamiany publicznie z Wachowskim w obawie, że zaszkodzi jego notowaniom? Być może. Bo żużel był świetnym nośnikiem reklamy o czym doskonale wiedzieli i przeciwnicy. Kilka tygodni później jego główny rywal Aleksander Kwaśniewski zrobił sobie nietypową reklamę podczas towarzyskich zawodów w Pile. Przebierał się w skórę i przejechał okrążenie na motocyklu żużlowym. W równie niecodziennych okolicznościach z bydgoskiego obiektu po finale wyjechał Jacek Gollob. W bagażniku samochodu. - Bałem się reakcji kibiców - powie po kilku latach.
Od tamtej jesieni o "ministrze żużla" jak nazywano powszechnie Wachowskiego wieść zaginęła. Schował się niczym "Placek" Gollob w bagażniku auta i zupełnie wycofał z życia publicznego. Ciekawe gdzie schował się Grzegorz Walasek?
Grzegorz Drozd
ja naliczylem 3:)
M Czytaj całość