Oliwer Kubus: Już w niedzielę pierwszy mecz ćwierćfinałowy z Wandą Kraków. Patrząc na rundę zasadniczą, to rywal dla Kolejarza niewygodny. Znaleźliście receptę na sukces?
Krzysztof Pecyna: Myślę, że wyciągnęliśmy wnioski z przegranego meczu w Opolu. Chcemy pokonać Wandę i pokazać, że jesteśmy lepsi. Przemawia za nami atut własnego toru, na którym zwykle spisujemy się dobrze. Musimy tylko pewne rzeczy poukładać, a wynik powinien być dla nas pozytywny.
Podczas miesięcznej przerwy w rozgrywkach nie miał pan wiele okazji do startów. Nie zastanawiał się pan nad kontraktem za granicą?
- Nie ukrywam, że moim marzeniem jest jazda w Szwecji. Jednak w tej chwili większość drużyn posiada skompletowane składy, ponadto dodatkowym utrudnieniem jest wysoka KSM. Jako że nie występowałem w tej lidze od dziesięciu lat, to automatycznie przypada mi średnia 9,50. Dlatego nie jestem raczej łakomym kąskiem dla zespołów. Na pewno brakuje mi jazdy. Od momentu meczu w Rybniku do treningu punktowanego 15. lipca w ogóle nie pojawiałem się na torze.
Tak długa pauza wpłynęła na pańską dyspozycję?
- Nie zasypiałem gruszek w popiele. Przerwę starałem się wykorzystać tak, by podtrzymać formę fizyczną. Lubię być w ruchu i aktywnie spędzać czas. Ciągle coś robię, gdzieś szukam. Między innymi biegam oraz gram w tenisa, który jest moją pasją.
Póki co nie może pan chyba narzekać na sprzęt.
- Z motocykli mogę być zadowolony. Najważniejsze jednak jest pilnowanie wyniku drużynowego i wspieranie się na torze. Nawet gdy posiada się szybsze silniki, to trzeba pomagać partnerowi z pary i patrzeć w tył, by dowieźć korzystny wynik. Choć, jak pokazało poprzednie spotkanie z Wandą, gdy czekałem na Michała Mitko, a zostałem wyprzedzony, czasami warto gnać do mety bez oglądania się za kolegą.
Swego czasu był pan uważany za duży talent, lecz pańska kariera nie potoczyła się tak, jak wymarzyłby pan sobie. W czym należy szukać przyczyn?
- W pewnym momencie, nie ze swojej winy, straciłem płynność finansową i nie było mnie stać na zakup dobrej klasy motocykli. Kosztują one sporo, bo około pięciu tysięcy euro. Teraz, gdy niektóre rzeczy dograłem, sponsorów szukam na własną rękę. Udało mi się ich pozyskać i kupić sprzęt. Staram się odbić od dna oraz pokazać, iż nie zapomniałem, jak się jeździ.
We wrześniu skończy pan 34 lata. W tym wieku można marzyć o powrocie do wysokiej formy?
- Sądzę, że w żużlu wiek nie odgrywa aż tak dużej roli, o czym najlepiej świadczą przykłady Tomasza Golloba czy Grega Hancocka. Zawodnicy często są jak wino - im starsi, tym lepsi. Tomek może mieć siwe włosy na głowie, ale będzie jeździł, mam nadzieję, do pięćdziesiątki. Jeśli chodzi o mnie, to nie czuję upływu lat. Należy tylko dbać o swoje zdrowie i kondycję.
Ważne jest również wsparcie sponsorów, których posiada pan mimo nieudanych ostatnich sezonów.
- Generalnie w każdym sporcie indywidualnym, czy w żużlu, czy skokach narciarskich, niezbędna jest pomoc darczyńców. Pieniądze z tych źródeł trzeba przeznaczyć na zakup sprzętu, podróże albo przygotowania. My z kolei jeździmy dla kibiców, miasta, mediów. Sponsorzy, którzy na nas się reklamują, to dobrzy, prawi ludzie i warto ich spotykać na swojej drodze. Przez sport potrafią się wypromować.
Rozumieją pańskie niepowodzenia?
- Piotr Stawiński, jeden z moich sponsorów, to były koszykarz i zdaje sobie sprawę, że w życiu każdego sportowca trafiają się lepsze i gorsze chwile. Raz jest z górki, raz pod górkę. Z górki jest naprawdę fajnie i można osiągnąć dobry wynik. Ostatnio jednak dość często miałem pod górkę. Dlatego postanowiłem się wyciszyć, uspokoić, zdeterminować i skupić na sporcie. Nie chcę już myśleć o przeszłości, tylko koncentrować się na teraźniejszości.
Wspominał pan o zamiłowaniu do innych dyscyplin. Jakie sporty uprawia pan oprócz żużla?
- Żużlowi poświęcam większość czasu, ale w tygodniu znajduję czas na tenis. To część mojego życia, a na korcie odreagowuję stres. Trenuję także basket na orlikach, boiskach szkolnych lub z drugoligową drużyną z Piły, którą kupił Piotrek Stawiński.
Warunki fizyczne są chyba w pana przypadku pewnym utrudnieniem do gry w koszykówkę.
- Na parkiecie jestem raczej rozgrywającym i rozprowadzam piłki. Wzrost nie stanowi tu przeszkody. Chłopaki z zespołu chwalą moje rzuty z dystansu, bo rzeczywiście z niezłą skutecznością trafiam za trzy punkty.
Nie rozważał pan zawieszenia kevlaru na kołku i rozpoczęcia kariery jako koszykarz czy tenisista?
- Akurat w tych dyscyplinach wiek ma znaczenie i organizmu nie da się oszukać. Żużel z kolei to sport ekstremalny. Tu potrzebny jest sprzęt, odwaga, technika i ciężka praca. Oczywiście, w tenisie to również ważne, ale nie w takim stopniu jak w speedway’u.