W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl 22-latek zdradza swój sposób na skuteczne wyniki, a także opowiada o logistyce związanej ze startami w Wielkiej Brytanii. Poza tym odnosi się też m.in. do Polski i nie wyklucza występów w kraju nad Wisłą w 2013 roku.
Nilsson w tegorocznym sezonie reprezentuje barwy Vargarny Norrkoeping, Rospiggarny Hallstavik oraz The Lakeside Hammers.
Krzysztof Handke: W ostatnim czasie z bardzo dobrej strony pokazujesz się na torach szwedzkich i brytyjskich. Co jest twoim kluczem do tak dobrej dyspozycji?
Kim Nilsson: Ogólnie rzecz biorąc nie jestem w tak świetnej formie, w jakiej chciałbym być. Muszę jednak przyznać, że ostatnie spotkania były dla mnie niemal idealne i cieszę się z tego. Trudno wskazać, co prowadzi do takich wyników, lecz wydaje mi się, że chodzi o ciągłe próbowanie, nieustanną chęć stawania się lepszym.
Trwający sezon nie jest dla ciebie pierwszym na Wyspach Brytyjskich. Jak czujesz się w tamtejszym otoczeniu?
-
Lubię przebywać właśnie tam, ale te rozgrywki są ciężkie w związku z dużą ilością meczów przełożonych z powodu opadów deszczu. Gdy tyle pojedynków nie może dojść do skutku, traci się sporo sił i zamiast wykorzystać je na rywalizację, powstaje sytuacja niewygodna dla każdego. Jeśli warunki atmosferyczne pozwalają, to można fajnie ścigać się, a dodatkowo nabieram doświadczenia występując na różnych torach. Przyjemnym uczuciem jest, kiedy zauważam się, że wyciągam wnioski i jestem szybszy następnym razem na tej samej nawierzchni.
Czy w 2012 roku polskie kluby wykazywały zainteresowanie twoją osobą?
- Tak, dostałem kilka ofert, niemniej myślę, że jazda w dwóch ojczystych ligach i dodatkowo reprezentowanie Młotów w Elite League jest wystarczające. Możliwe, iż zdecyduje się na występy w Polsce podczas kolejnego sezonu. Na chwilę obecną nie jestem na to pytanie w stanie odpowiedzieć, wiele zależeć będzie od tego, czy znowu wybiorę zarówno Elitserien, jak i Allsvenskan League. Nie wykluczam też, że po prostu pogodzę wszystkie ligi.
Miałeś kiedykolwiek okazję do startów w Polsce? Co możesz powiedzieć o żużlu w tym kraju?
- Uczestniczyłem w kilku zawodach do 21. roku życia na waszych torach. Jest "paczka" bardzo dobrych zawodników, a kluby zazwyczaj są w pełni profesjonalne. Podczas trwających rozgrywek dostałem propozycję występu indywidualnego w Polsce, ale niestety musiałem odmówić, gdyż miałem akurat w tym czasie niezwykle napięty terminarz.
Jak jesteś przygotowany sprzętowo do konfrontowania swych sił z nieprzeciętnymi przecież jeźdźcami w Szwecji i na Wyspach?
-
Dysponuję czterema dokładnie takimi samymi motocyklami. Dwa z nich są przeznaczone na rodzime ligi i taka sama ilość na Wielką Brytanię. Poza tym mam jeszcze jeden motor w Szwecji, który używam w trakcie treningów.
Istotna w kontekście częstotliwości spotkań Elite League jest logistyka. Masz wszystko dograne na ostatni guzik?
- Podróż samolotem odbywam zawsze w dniu meczu i jeśli nie ma kolejnych w najbliższym czasie, to śpię w hotelu. W innym przypadku goszczę w domu mojego mechanika.
Nie znalazłeś się w finale Indywidualnych Mistrzostw Szwecji, co było sporą niespodzianką. Towarzyszyło ci duże rozczarowanie?
- Oczywiście, byłem głęboko zawiedziony moim niepowodzeniem. Cel, który sobie wcześniej postawiłem, zakładał znalezienie się co najmniej w czołowej siódemce. Eliminacje do turnieju finałowego miały jednak miejsce tylko trzy dni po tragicznej śmierci Lee Richardsona i nie ukrywam, że moja głowa nie była wówczas nastawiona na ściganie.
W co celujesz niebawem, a jakie plany chcesz powziąć w dłuższym terminie?
- Życzyłbym sobie podniesienia moich średnich ligowych wszędzie, gdzie startuję. Każdy chce jeździć wśród najlepszych, czyli w cyklu Grand Prix i ja ten cel traktuję jako długofalowy, lecz naprawdę mi na nim zależy i mam nadzieję, że uda mi się go zrealizować.
Kto jest twoim sportowym idolem? Za co go podziwiasz?
- Taka osoba to Greg Hancock. Jest on bezsprzecznie wielkim sportowcem. Wydaje się, że nigdy nie robi nic złego i jest zawsze uśmiechnięty. Niemniej myślę, że każdy mistrz świata rok po zdobyciu tytułu zachowuje się w taki sposób.
Co sprawiło, że stałeś się żużlowcem? Pojawiają się jakieś wątpliwości, czy był to właściwy ruch?
- Rozpocząłem moją przygodę ze speedway'em, ponieważ mój ojciec uprawiał tę dyscyplinę sportu przez długie lata. W wieku trzech lat spróbowałem jazdy na motocrossie, co później postanowiłem porzucić. Jako szesnastolatek pojawiłem się na żużlowym torze, gdyż byłem już trochę zmęczony crossem i pomyślałem, że żużel może mi dać więcej radości. Nie była to zła decyzja...
Do czego przywiązujesz największą wagę w speedway'u?
- Ważne jest na pewno poznawanie nowych torów, a łączyć to można przez jak najczęstszą rywalizację, która powoduje, że jest się lepszym zawodnikiem.
Jak wygląda twoja sytuacja sponsorska? Możesz liczyć na wsparcie lokalnych darczyńców?
-
Jest ona bardzo zła. Mieszkam w Sztokholmie, a w tym miejscu przodują inne sporty. Uwaga większości skupiona jest na hokeju na lodzie i piłce nożnej, dlatego też mało kto jest tak naprawdę zainteresowany żużlem. Mój przykład pokazuje, że życie w stolicy ma niewiele atutów, gdy jest się żużlowcem i potrzebuje sponsorów.