Igrzyska Olimpijskie w pełni, Londyn po raz trzeci w historii jest niekwestionowaną stolicą światowego sportu. Myślę, że to dobry moment, aby przypomnieć stare, dobre czasy, kiedy stolica brytyjskiego imperium była także sercem i duszą światowego speedwaya. Sportowa magia połączona z legendą. Przecież to właśnie tutaj w 1936 roku odbył się pierwszy finał indywidualnych mistrzostw świata i następne aż do roku 1960. Potem, przez następne dwie dekady Londyn dzielił się indywidualnymi finałami z ośrodkami w Szwecji oraz (począwszy od Wrocławia w 1970 roku) także w Polsce. Na czym polegał ten specyficzny czar Wembley? Oddajmy głos znanemu w kręgach kibiców posiadaczowi jednej z największych w kraju kolekcji żużlowych pamiątek Zbigniewowi Rozkrutowi, który oglądał z perspektywy trybun stadionu finał IMŚ w 1978 roku: - Dla przybysza z Polski z czasów PRL-u taki stadion już z zewnątrz robił niesamowite wrażenie. Szokowały tłumy handlujące pamiątkami, prasą żużlową, tego wszystkiego u nas wtedy nie było. Na trybunach zapierało dech. 80 może 90 tysięcy kibiców, barwnie ubranych, z kotylionami z fotkami ulubionych zawodników, a więc czymś co w Polsce nigdy się nie przyjęło. Wielu wyposażonych w olbrzymie drewniane kołatki, które uruchomione wywoływały ogłuszający trzask. Do tego wrzask mężczyzn, pisk kobiet, a akustyka była taka, że wszystko to zlewało się w ten słynny "ryk Wembley", coś niepowtarzalnego. Wrażenie robiła także parada gwardii królewskiej w charakterystycznych czerwonych mundurach i długich czapkach. I same zawody. Po prostu wspaniałe. Mistrzem świata został wówczas Ole Olsen, a nasz Jurek Rembas jechał w dodatkowym biegu o trzecie miejsce. Kibicuje od końca lat 50-tych, widziałem setki imprez, ale na wspomnienie tamtej nocy na Wembley, jeszcze dziś, po upływie ponad trzydziestu lat, przechodzą mnie dreszcze emocji i wrażeń - opowiada pan Zbigniew.
Przypomnijmy też, że tor na Wembley, długości 360 metrów, a więc jak na angielskie standardy dość długi, o niesymetrycznych łukach, stanowił prawdziwe przekleństwo dla reprezentantów Polski, którzy na tamtejszym torze nie potrafili skutecznie jeździć. Przez wiele lat w Polsce mówiło się wręcz o fatum. As nad asy Andrzej Wyglenda oceniając swój kolejny fatalny występ w Londynie powiedział wprost: - Tak słabo nie wypadam na żadnych zawodach. Nie chcę tu więcej przyjeżdżać. Jerzy Rembas zajął we wspomnianym 1978 roku piąte miejsce, jak się okazało najlepsze w dziejach polskich indywidualnych finałów światowych na Wembley. Ostatni finał na Empire Stadium rozegrano 05 września 1981 roku i był to jeden z najciekawszych w historii mistrzostw turniejów. Najlepsi żużlowcy świata wrócili do stolicy Anglii po kilkunastu latach, niestety jedynie na moment. Pierwsze dwie edycje Grand Prix w 1995 oraz 1996 roku odbyły się na innym londyńskim stadionie, mianowicie Hackney. To były już jednak inne czasy, inny obiekt i inne wrażenia. Z Hackney zapamiętaliśmy chyba przede wszystkim chuligański wybryk Australijczyka Craiga Boyca i jego cios wymierzony Tomaszowi Gollobowi.
Stolica Anglii to jednak nie tylko światowe finalny, ale także angielska liga w czasach kiedy była zdecydowanie najlepsza na świecie. Dziś trudno w to uwierzyć, ale były lata, że Londyn miał kilka liczących się z lidze drużyn, które gromadziły w swoich składach największych artystów żużlowego owalu. Wymieńmy, bo warto. Zacznijmy od drużyny…Wembley. Tak, tak zespół ligowy istniał tutaj jeszcze przed wojną, w jego barwach jeździł pierwszy mistrz świata Lionel van Praag, a potem jego gwiazdami, byli między innymi tej miary zawodnicy co Barry Briggs, Ove Fundin, Ronnie Moore, Dave Jessup. Przedwojenne tradycje miał też kolejny klub West Ham, drużynowy mistrz Wielkiej Brytanii z 1965 roku. Ken Mc Kinlay, Antonin Kasper senior, Jack Young czy Malcolm Simmons to tylko kilku przedstawicieli asów tej drużyny.
Wimbledon kojarzy nam się oczywiście głównie z tenisem, ale i taka drużyna z powodzeniem jeździła przez wiele sezonów w lidze angielskiej, okres jej największych sukcesów przypada na lata 50-te minionego wieku. Fani tego klubu mogli podziwiać takie gwiazdy żużla jak John Davis, Gordon Kenneth, sam mistrz nad mistrze Ivan Mauger, John Titman, Kelvin Tatum, czy nasz "orzeł" z Gorzowa Wielkopolskiego Edward Jancarz. To jednak nie wszystko. Hackney też miało swój team, ochrzczony mianem "jastrzębi", który szczególnie miło wspominają Zenon Plech oraz Roman Jankowski. Plech został „jastrzębiem „ wcześniej, więc przetarł szlak swojemu koledze. Był już wówczas- w drugiej połowie lat 70-tych wielką światową gwiazdą, Jankowski był wówczas na Wyspach mało znany, ale szybko pokazał się z dobrej strony. Znanym i cenionym nie tylko w Wielkiej Brytanii teamem był także zespół White City, drużynowy mistrz Wielkiej Brytanii z 1977 roku, w którym swoje niemałe umiejętności prezentował między innymi obecny trener naszej reprezentacji Marek Cieślak. To już niestety przeszłość. Dziś kibic z Londynu jeżeli chce obejrzeć ligowy żużel musi się udać poza wschodnie przedmieścia, gdzie w Thurrock w plątaninie węzłów drogowych przycupnęła kameralna Arena Essen, matecznik dzisiejszych Lakeside Hammers.
Kończąc swoją opowieść warto zauważyć pewną prawidłowość. Otóż dopóki światowy żużel miał oparcie w stolicy Wielkiej Brytanii, dopóki rozgrywano finały na Wembley a w Londynie istniały dobre ligowe drużyny, dopóty sport ten bił rekordy popularności. Później różnie bywało, a jak jest dzisiaj wiemy doskonale.
Robert Noga