Jarosław Dymek dla SportoweFakty.pl: Dwa teamy spakowały się do busa

Po spotkaniu w Gorzowie, gdzie tamtejsza Stal wygrała z Dospel Włókniarzem Częstochowa 61:28 głos zabrał menadżer Lwów, Jarosław Dymek.

Zdaniem menadżera Włókniarza, tor przed meczem wymagał kosmetyki. W trakcie sobotniego spotkania Dymek poinformował zresztą redakcję SportoweFakty.pl, że gorzowski owal nie nadaje się do jazdy i zawody są profanacją sportu żużlowego. Co miał do powiedzenia po zakończeniu pojedynku, kiedy emocje już opadły? - Tor pozostawiał troszkę do życzenia. Miał dziwne miejsca. Raz było bardziej miękko, raz twardziej. Zasugerowaliśmy sędziemu, że w pewnych momentach można podobijać ten tor. Tak też się stało - powiedział w rozmowie z naszym portalem Jarosław Dymek.

W pierwszym biegu doszło do fatalnego wypadku z udziałem juniorów Włókniarza. Po tym wydarzeniu biało-zieloni poprosili sędziego o ubijanie toru. - Czy protestowaliśmy na temat stanu toru? Ciężko to nazwać protestem, dlatego, że kiedy ten mętlik troszeczkę się uspokoił, bo było niesamowite zamieszanie, gdy dwóch zawodników wylądowało w karetce. W pewnych momentach totalny chaos, bieganie, telefony. W końcu wpadłem do budki telefonicznej i zasugerowałem sędziemu, że tę przerwę można wykorzystać na kosmetykę toru żeby jeszcze go polepszyć - oznajmił Dymek.

- Zadzwoniłem do sędziego z informacją taką, że prosiłbym o wyjazd polewaczki, aby ubiła szczególnie wewnętrzną część toru. Tak też się stało. Polewaczka jeździła, ubijała. Upadek wynikał z ferworu walki. Trzech zawodników jechało ciasno koło siebie i jak się skończyło, wszyscy widzieliśmy - dodał menadżer Lwów.

W trakcie meczu jedno z rozgłośni radiowych relacjonujących wydarzenia ze stadionu im. Edwarda Jancarza przekazało, że częstochowianie spakowali swoje busy w ramach protestu. Jak się okazuje, doszło do nieporozumienia. - Prawdą jest to, że dwa teamy spakowały się do busa. Zadzwoniłem do pana sędziego zapytać, czy team Huberta Łęgowika i Artura Czai może spakować motocykle. Z tego względu, że już było wiadomo, że obaj zawodnicy jadą do szpitala i w meczu nie wystąpią. Oczywiście sędzia na to zezwolił, bo nie było podstaw, aby tak nie uczynić. Jasne jest to, że najbliżsi mechanicy też chcą być przy zawodnikach i wiedzieć, co się dzieje. Za zgodą sędziego pakowały się dwa busy. Być może dziennikarze zasugerowali się tym widokiem, że zobaczyli dwa pakowane busy - powiedział Jarosław Dymek.

Podczas sobotniej rywalizacji menadżer Lwów nie był w najlepszym humorze, co było spowodowane złym stanem toru. Jednak jego zdaniem drobne prace nad owalem przyniosły efekty. - Tor w porównaniu z tym, co było na początku, poprawił się. Tak jak powiedziałem, była plastelinka przy wewnętrznej, ale z biegiem czasu się poprawił i jakoś się jeździło. To zdarzenie z pierwszego wyścigu wszystko wybiło z rytmu i było takie pomieszanie z poplątanym. Tor był ciężki, ale dało się jechać. Pytałem zawodników, co robimy. Mówili, że jest ciężko, ale jedziemy i tyle - kontynuował Dymek.

- Ten mecz i cały splot wydarzeń, to wszystko było takie dziwne. Cały czas jesteśmy pod wielką adrenaliną, bo przede wszystkim w tym momencie najważniejszy jest stan zdrowia zawodników. Jeszcze na dobrą sprawę wiele nie wiemy, bo nie możemy się dodzwonić do taty Artura. Z tego co wiem jest na rozmowie z lekarzem. Najważniejsze jest ich zdrowie. Podsumowanie? Mecz, jak widać. Pierwszy wyścig miał duży wpływ. Zawodnicy próbowali walczyć, jednym to wychodziło lepiej, drugim gorzej i tyle - skomentował nasz rozmówca.

Pojawiła się także informacja, iż Tomasz Gollob również zwracał uwagę, że gorzowskiemu owalowi potrzebna jest kosmetyka. - Nie wiem, nie rozmawiałem z Tomaszem Gollobem osobiście. Nie powiem, czy tak, czy nie, bo nie dyskutowałem z nim na ten temat - zakończył Dymek.

Źródło artykułu: