O tym jak wielkie serce do walki ma Rafał Szombierski przekonywać nie trzeba. W niedzielę pokazał swoje oddanie do barw klubu, który w trudnym momencie, nie tylko w sportowej karierze, ale po prostu życiu, podał mu rękę. Kontuzjowany walnie przyczynił się do zwycięstwa Lwów, które ostatecznie dało im spokojne utrzymanie w Enea Ekstralidze.
"Szumina" do Częstochowy trafił w roku 2010. Miał zostać wypożyczony i wozić ogony w drugiej lidze, bo przecież nie jeździł przez prawie dwa lata. Czas przerwy od speedway’a przeznaczył na pracę w Niemczech. Pewnie wtedy nawet nie przypuszczał, że nie tylko wróci do żużla, ale stanie się bohaterem, wręcz herosem ekstraligowego klubu w najlepszej żużlowej lidze świata.
Skąd nasze podekscytowanie? Wyczynu, jakiego dokonał w niedzielę Rafał Szombierski może pozazdrościć każdy żużlowiec. Ktoś powie, że jazda z poważnym urazem to wariactwo, głupota, ale "Szumina" postawił na pierwszym miejscu klub. Klub, dzięki któremu tak wiele zawdzięcza. Klub, któremu tak wiele poświęcił, czego dobitnym przykładem jest mecz z Unią Leszno.
Pierwszy start "Szuminy" miał miejsce podczas trzeciego wyścigu dnia. Rafał walczył bardzo dzielnie z parą leszczynian. Na moment był nawet drugi, ale rywale nie odpuszczali, jechali mądrze parowo i utrudniali mu jazdę. W ostatnim wirażu wyprzedzał tuż przed metą Damiana Balińskiego. Ten widząc to bezpardonowo wjechał w jego tor jazdy. "Szumina" na linię mety dosłownie wpadł, gdyż jego motocykl z maszyną Balińskiego sczepiły się. Doszło do bardzo groźnie wyglądającego upadku, kibice dali upust swojej frustracji. W stronę zawodnika Unii Leszno skierowano mnóstwo gwizdów i niecenzuralnych słów. Po chwili fani otuchy dodawali Szombierskiemu.
Damian Baliński wstał o własnych siłach i przy akompaniamencie gwizdów wrócił do parku maszyn. Z kolei Rafał Szombierski trafił na nosze, następnie do karetki i również pojechał do parkingu. Kontuzja "Szuminy" wręcz przekreślała szansę Lwów w tym starciu. Ku zdziwieniu, dotarły na trybuny dobre wieści. Szombierski chce kontynuować jazdę i jest do niej zdolny. - Rafał nawet nie chciał słyszeć o wyjeździe na badania - powiedział Jarosław Dymek.
"Szumina" w każdym kolejnym biegu, a było ich jeszcze cztery, walczył o punkty jak na lwa przystało. Zostawał na starcie i metr po metrze gonił rywali wydzierając im ważne "oczka". Wyraźnie widać było, że odczuwa skutki karambolu z trzeciej odsłony. Apogeum to jednak bieg 14. Rafał miał w nim nie jechać, żegnał się z publicznością po swoim ostatnim starcie. Tuż przed podaniem obsady biegów nominowanych "Szumina" zerwał się i zawołał menadżera Jarosława Dymka. - Jarek, Włókniarz i Częstochowa mnie potrzebuje. Ja muszę jechać, czuję to - takie słowa usłyszał Jarosław Dymek od Szombierskiego. Pojechał. I to jak! Z czwartej pozycji przedarł się, tak, to dobre słowo, przedarł się na drugie miejsce za plecy klubowego kolegi Grzegorza Zengoty. Nie wykorzystał błędów rywali. On ich po prostu wyprzedził po niesamowitej, heroicznej jeździe. Podwójne zwycięstwo biało-zielonych w tej gonitwie dało im utrzymanie w Ekstralidze.
Po biegu Szombierskiego zdjęto z motocykla. Chciał wyjść podziękować kibicom za doping, ale poczuł się źle na murawie stadionu. Rafał zasłabł, usiadł i próbował złapać oddech. Natychmiast trafił do szpitala. Pierwsze doniesienia? Trzy złamane żebra i kontuzja nogi. Bohater? Chyba nikt nie ma wątpliwości.
Jak takiego Szombierskiego wyposażyć w sprzęt i dać mu dobrego tunera, zamiast kupowa Czytaj całość