Noddy musiał chyba znać wszystkich fanów, którzy w sezonie w czwartek odwiedzali stadion żużlowego teamu na obrzeżach Ipswich, ponieważ kiedy tylko zbliżyłem się do wejścia powitał mnie, jak na Anglika, zaskakująco wylewnie. - Ty jesteś Robert, dziennikarz z Polski? Zapraszam do środka, Magda powiedziała mi że przyjedziesz na mecz - Magda, to oczywiście Magdalena Zimny Louis, która w czasie kiedy pierwszy raz odwiedziłem stadion we wschodniej Anglii jako żona promotora Ipswich Johna Louisa bardzo mocno udzielała się wówczas w klubie. Akurat miałem wolny dzień w pracy na Wyspach dla telewizji Wizja Sport, która miała swoje studio oprócz Warszawy także w Maidstone, mniej więcej w połowie autostrady wiodącej z Dover do Londynu, więc postanowiłem wyskoczyć na meczyk do Ipswich. - Zapraszam serdecznie, przyjeżdżaj - usłyszałem przyjazny głos w słuchawce po wykręceniu numeru komórkowego Magdaleny. Noddy, kiedy już wypełnił swoje obowiązki biletera odnalazł mnie w parku maszyn i zasypał historiami o swojej największej miłości życia- czyli sporcie żużlowym. Opowiadał mi między innymi o tym, jak w 1990 roku jechał z Ipswich do Lwowa, wówczas jeszcze mieście w ramach ZSRR… autostopem! W tamtych latach to musiał być dopiero wyczyn! Ale nie żałował bo tamten finał wygrał jego pupil – Louis syn, czyli Chris. Osiem lat później, kiedy spotkaliśmy się na jego ukochanym, chociaż mocno wysłużonym stadionie miał także powody do wielkiej satysfakcji. – Wiedźmy to jest najlepszy zespół na świecie! - perorował pełen entuzjazmu. I trudno było mu odmówić racji patrząc na ówczesny skład drużyny. Tony Rickardsson, w 1998 roku mistrz świata, Tomasz Gollob, wówczas brązowy medalista, czołowi jeźdźcy z Anglii: Chris Louis i Mark Loram, w sumie czwórka z pierwszej dziesiątki z Grand-Prix! Do tego obiecujący wówczas młokos, czyli Scott Nicholas, Savalas Clouiting i Czech Antonin Svab, w swoich najlepszych latach. To była "paka".
Nic dziwnego, że Ipswich w tamtym pamiętnym sezonie zdobyło mistrzostwo Anglii, Puchar, a także wygrało prestiżowe rozgrywki o Tarczę Cravena! Był to ostatni jak dotąd taki triumf zespołu z Foxhall Road. Wcześniej "wiedźmy" były najlepsze w lidze brytyjskiej w latach 1975-1976, kiedy gwiazdą teamu był John Louis oraz w 1984 roku, w składzie między innymi z posiadaczem najdłuższych uszów w lidze Jeremy Doncasterem. Te dwa światy łączyła sylwetka Billy Sandersa, świetnego Australijczyka, zwanego "dzieckiem Ipswich", który zmarł tragiczną śmiercią trując się samochodowymi spalinami. Okolicznościowa tabliczka ku jego pamięci wisiała w boksie, w którym z reguły rozkładał klamoty. Drużyna z Ipswich została założona w 1951 roku. Z całą pewnością tamte pionierskie czasy pamiętała tajemnicza osoba, która, podczas mojego pierwszego pobytu w tym miejscu i kilku późniejszych pojawiała się w parku maszyn. Była to niewielka wzrostem starsza pani, w traperskim kapelusiku wypełnionym odznakami, wyglądająca na rówieśniczkę Winstona Churchilla. Była to osoba znana przez wszystkich jako "babcia wiedźma". Po cichutku do każdego boksu zajmowanego przez zawodnika wkładała niewielką pluszową maskotkę, pamiętającą chyba czasy jej dzieciństwa. Po prostu na szczęście. A po zawodach równie skrupulatnie zbierała je do reklamówki. Ipswich znane było także z niecodziennych zawodów, w których finale ośmiu zawodników ustawionych w dwóch rzędach rywalizuje na dystansie aż szesnastu okrążeń. Dla zawodników to prawdziwa próba siły i charakteru, dla silników zasilanych paliwem z dodatkowego zbiornika paliwa próba wytrzymałości, a dla kibica próba zmysłu orientacji. Sztuką jest bowiem zarejestrować wszystko co dzieje się na torze, nie pomylić się w liczeniu okrążeń i przy okazji nie dostać oczopląsu. Zapewniam! Kilka lat nie byłem w Ipswich, być może sporo tam się zmieniło, chociaż kto wie? Nie mam pojęcia czy Noddy nadal jest wielkim fanem swoich "wiedźm", ale skoro tak, to patrząc na ich aktualną pozycję z pewnością nie mówi już, że są najlepsza klubową drużyną na świecie, bo byłaby to przecież nieprawda. Nie wiem, czy żyje jeszcze "babcia wiedźma", ale John i Chris Louisowie zdają się łączyć, niczym arka przymierza” czasy dawne, pełne dumy i sukcesów, z obecnymi, co tu kryć, niełatwymi, nie tylko dla Ipswich, ale dla całego brytyjskiego żużla. Na zakończenie jeszcze jedno wspomnienie, już z początku naszego wieku. Otóż kiedyś zawitałem do Ipswich kiedy akurat w towarzyskich zawodach debiutował tam pewien, wówczas bardzo młody polski zawodnik. Nijak w owym debiucie nie czuł toru, na którym był po prostu bezradny. Po kolejnym nieudanym wyścigu jego pracujący przy sprzęcie ojciec zdenerwowany nieporadnością syna zaczął go gonić po parku maszyn, niebezpiecznie wymachując olbrzymich rozmiarów kluczem francuskim. Młodzik okazał się jednak szybszy, więc przeżył ten atak i wrócił do boksu jak ojcu minęła złość. Jeździ do dziś z dużym powodzeniem, ma na koncie sporo medali mistrzostw Polski, ale także mistrzostw świata. Przeżył też, być może także ów klucz francuski, który nawet nie zdaje sobie sprawy jak poważną rolę odegrał w kształtowaniu sportowej klasy, refleksu i szybkości owego zawodnika. Tak, tak, stadion przy Foxhall Road to niemy świadek wielu scen; pięknych, wzruszających, dramatycznych, ale też śmiesznych wręcz groteskowych. Takich po prostu, jaki bywa sport żużlowy.
Robert Noga