Michał Stencel: Piąte miejsce, to w waszej sytuacji najgorsza pozycja tabeli
Aleksander Szołtysek: - Zgadza się. Niestety, czkawką odbijają nam się przegrane mecze u siebie, zwłaszcza z Poznaniem. Wszyscy pamiętamy, w jakich okolicznościach to nastąpiła. Szkoda także meczu z Poznaniem na wyjeździe, gdzie też dziwne rzeczy z awarią prądu miały miejsce w sytuacji, gdzie akurat złapaliśmy wiatr w żagle. Inna sprawa, że ta drużyna złapała odpowiedni rytm dopiero w rundzie zasadniczej. Troszkę za późno, ale nic na to nie poradzimy. Zawsze ktoś nie pojechał. Bardzo się cieszę, że mamy w drużynie Maćka Kuciapę i Piotra Świderskiego. To profesjonaliści, od których nasza młodzież ma okazję się uczyć. Mam nadzieję, że skorzystają na tym, że mają w boksie tak dobrych i doświadczonych zawodników. Genialną atmosferę w naszej ekipie robi Piotrek Świderski, który jest prawdziwym liderem. Bardzo dużo wniósł do naszego zespołu Antonio Lindbaeck. Od początku mówiliśmy, że nie oczekujemy od niego kompletów punktów. Szwed jednak bardzo szybko wyciąga wnioski z niepowodzeń i w bardzo krótkim czasie stał się jednym z ulubieńców miejscowych fanów. Dość powiedzieć, że po nieudanych występach, kupił od razu trzy nowe silniki na nasze tory i efekty od razu widać. Poza tym ma on coś do udowodnienia paru osobom i jak na razie udaje mu się to znakomicie.
Wspominaliśmy o młodzieży, o wychowankach. Czy jest pan zadowolony z występu "Rekinów" w finale MIMP?
- Nie do końca. Liczyłem na miejsce na podium. Gdzieś tam było marzenie, aby był tytuł, ale ja jestem realistą. Blisko podium był Patryk Pawlaszczyk, ale niestety. Michał Mitko pojechał słabo i tego nie będę ukrywał. Byłem jednak dumny, kiedy nasi chłopcy w Gorzowie dwa dni wcześniej pokazali, że potrafią jechać i pokonali faworytów. Mam nadzieję, że w końcu będziemy mieli z nich pociechę, bo niestety wielu już było w naszym klubie zawodników, którzy dobrze się zapowiadali i skończyli jak skończyli. Przykłady Rafała Szombierskiego czy Mariusza Węgrzyka są nadto widoczne. Jest także Zbyszek Czerwiński, jest Wojtek Duchniak. Pamiętam jak dziś, jak woził u nas na torze Marka Lorama, a teraz? Nie będę mówił o innych wychowankach, zresztą wszyscy wiedzą dlaczego co niektórzy skończyli jak skończyli.
Przed tym sezonem głośno było o ewentualnym transferze Mariusza Węgrzyka. Dlaczego ostatecznie nie wylądował on w Rybniku?
- No cóż. Mariuszowi byłoby dobrze w pierwszej lidze. Przypomnijmy sobie, ile to sezonów Mariusz w rundzie zasadniczej wygrywał jak chciał, a potem w play-off był cieniem samego siebie. Kiedy go potrzebowaliśmy, on wolał iść do Ostrowa, ale tam bardzo szybko zrozumiano, jakim jest zawodnikiem. Była ta sama historia co u nas. Mariuszowi jest dobrze jak jest, zadowala się tym, że w niedzielę ma mecz i tyle. Pieniążki wpadną i jest super. Zresztą wielu rybnickich zawodników jest i było minimalistami. Interesuje ich tylko liga, a w zawodach typu IMP nie istnieją. Ja się mogę zgodzić z tym, że to zawody, do których trzeba troszkę dołożyć. Ale jako sportowiec trzeba mieć ambicję, a nie zadowalać się zawodami raz w tygodniu. My jako klub nigdy nie robiliśmy naszym zawodnikom przeszkód w sensie jazdy w innych ligach, a ilu z nich postarało się o jazdę za granicą? Oni są lokalnymi matadorami - to jest bardzo przykre. Mam tylko nadzieję, że kiedyś to się skończy i być może nasza młodzież teraz zrozumie, że żeby osiągnąć sukces, do tego sportu trzeba podejść inaczej.
A co z Romanem Chromikiem?
- To jest świetne pytanie. Sam nie wiem. Pamiętam Romana z choćby sezonu 2004 w ekstralidze. Jechał wtedy bardzo dobry sezon, wydawało się, że jest na fali wznoszącej. Potem jednak coś się stało, czego nikt chyba w Rybniku nie rozumie. Z sezonu na sezon, było gorzej. Najgorsze jest to, że Roman także nie zna przyczyn swoich coraz gorszych występów. Zwala na sprzęt, a ile można winić sprzęt? On już to robi trzy lata. Jak na mój gust troszkę za dużo. Dzisiaj (rozmowę przeprowadzono przed meczem RKM – Kolejarz) jedzie na silniku, który przygotował mu mechanik Antonio Lindbaecka. Zobaczymy, jaki będzie tego efekt. Poza tym Chromik nie przykłada się do treningów tak jakby mógł. Pracuje zawodowo, stąd jego podejście do żużla jest, powiedzmy sobie delikatnie, mało profesjonalne. Poza tym wykańcza też dom, a to kosztuje. To jest bardzo sympatyczny, lojalny wobec nas zawodnik. Ale od sympatii punktów na naszym koncie nie przybywa.
Czy jest szansa, żeby plastron RKM, założyli kiedyś ulubieńcy rybnickiej publiczności: Rafał Szombierski i Zbigniew Czerwiński?
- Zgodnie z zapowiedzią ja opuszczam klub w październiku, zatem za mojej kadencji zapewne nie. Ale nawet, gdybym był tutaj dłużej, to myślę, że nie. Obaj mieli mnóstwo szans, aby pokazać się z dobrej strony. Zachowanie, zwłaszcza Rafała, wielokrotnie było naganne. Ja prywatnie, czy klub bardzo wiele razy pomagaliśmy mu, a on na nas się "wypiął". Tak się nie robi. Wiele razy byliśmy cierpliwi, tolerowaliśmy różne jego zagrania, i tutaj biję się w pierś, że może za długo to robiliśmy. Rafał myślał, że jak odejdzie z Rybnika, to propozycje będą się same sypały. Niestety, zawiódł się. Rafał to także moja osobista porażka. Długo nie będzie zawodnika o takim talencie i potencjale. Na pewnym etapie kariery był lepszy od Jarka Hampela. Spójrzmy zatem teraz, w którym miejscu jest Hampel, a gdzie jest Rafał. Wniosek nasuwa się sam. Wspominałem o naszych innych wychowankach, których kariera się gdzieś zagubiła. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak się stało.
Zwróć jednak uwagę, że zawodnicy, którzy się wybiją w Rybniku, nie zawsze robią karierę gdzie indziej. To też swego rodzaju zagadka.
- Zgadza się. Popatrzmy na zawodników, którzy odeszli z Rybnika w tym roku. Rory Schlein nie istnieje we Wrocławiu. Tam jednak Marek Cieślak nie będzie nabierał się na jego tłumaczenia. U nas mu nigdy nic nie pasowało. A to tor za twardy, za miękki, a to złe pola startowe, a to za gorąco, a to woda pod prysznicem za zimna. Wieczne narzekanie. Idźmy dalej. Roman Poważhny w Rzeszowie, wcale nie zachwyca. Renat Gafurov także. Martin Smoliński w Grudziądzu też jedzie tak sobie, a przecież w Rybniku tak mu było źle. I nasza największa gwiazda zeszłego roku - Anglik Chris Harris. Niestety kasa to nie wszystko. Zapewne teraz klub z Ostrowa troszkę żałuje, że Chris jeździ u nich, ale cóż, to ich sprawa. My proponowaliśmy mu niezłe pieniądze, ale wybrał Ostrów. Jak widać nie jedzie w tym roku nigdzie, ale jak już powiedziałem, to zmartwienie Chrisa.
Nie mogę uciec od tego pytania. Jaka jest kondycja finansowa RKM?
- Jeśli mam być szczery, to jest gorzej niż źle. Nie ukrywam, że mamy ogromne kłopoty finansowe. Na tą chwilę nie otrzymamy licencji, bo zgodnie z nowymi przepisami, musimy do końca września złożyć pewne dokumenty, a jestem pewien, że tego nie zrobimy. Jak nic się nie zmieni, nie wystartujemy w przyszłym roku w lidze, bo nie mamy na to pieniędzy. To wcale nie kawał. Niedawno odbyłem spotkanie z prezydentem Adamem Fudalim. Nie mam niestety dobrych wieści. Sytuacja jest tragiczna. Miasto już także nie deklaruje jakiejś większej pomocy. Myślę jednak, że problemem Rybnika, jest nie tylko żużel. Spójrzmy na inne dyscypliny. Koszykówka jakoś się trzyma, ale gdzie jest np. piłka nożna? Gdzie jest siatkówka mężczyzn? Nie potrafię zrozumieć, że mniejsze miasta, na przykład Jastrzębie Zdrój, czy Wodzisław Śląski, mają dyscypliny na najwyższym poziomie, a Rybnik nie. Widać zatem, że to nie tylko problem żużla. Niedawno wysłaliśmy prawie 140 listów do firm z prośbą o wsparcie. Był tam także dołączony list prezydenta Fudalego. Odpowiedziało może 4-5 firm. Nie wiem co będzie dalej. Jestem załamany tym wszystkim, co się dzieje, a zarazem zmęczony nagonką na mnie. Nie mam już ochoty na walkę z tym wszystkim. Będzie nowy człowiek, wtedy zobaczymy, czy zdoła to wszystko poukładać. Na razie jednak apeluję do firm i ludzi dobrej woli o to, aby nie pozwolili tej dyscyplinie umrzeć w Rybniku.