Wspomnienie Lee Richardsona (1979-2012)

 / Na zdjęciu: Lee Richardson
/ Na zdjęciu: Lee Richardson

Zawsze uśmiechnięty, zawsze skory do rozmowy, normalny facet, taki właśnie był Lee Richardson. 13 maja 2012 środowisko żużlowe poniosło nieodżałowaną stratę.

1 listopada to dzień Wszystkich Świętych. Od pokoleń Polacy udowadniają, że poprzez to święto potrafią pamiętać. Wspomnijmy zatem żużlowca Lee Richardsona, który zginął robiąc to, co kochał.

Wyścig trzeci ligowego spotkania we Wrocławiu, które odbyło się 13 maja 2012 roku był dla niego ostatnim. Żużlowiec z Hastings w wyniku obrażeń wewnętrznych zmarł na stole operacyjnym wrocławskiego szpitala.

Kiedy oglądamy powtórki tego feralnego wyścigu, zastanawiamy się dlaczego Brytyjczyk dużo wcześniej nie przymknął manetki gazu. Przecież z powodu problemów sprzętowych robił to tak często na początku sezonu 2012. Tym razem Richardson po prostu nie odpuścił i poszedł na całość. Skutkowało to strasznym w skutkach wypadkiem, który miał miejsce na wyjściu z pierwszego wirażu. Żużlowiec z całym impetem uderzył w drewnianą bandę. Doznał poważnych obrażeń wewnętrznych i krwotoku. Lekarze nie zdołali go uratować. Lee Richardson odszedł w wieku 33 lat, osierocił trójkę synów.

Kibice z pewnością na swój sposób zapamiętali popularnego "Rico", po którym zostały fotografie, pamiątki czy gadżety jego teamu. Zostały jednak także nagrania z rozmów Lee Richardsona z dziennikarzami, którym tak bardzo lubił udzielać wywiadów nawet wtedy, gdy na żużlowym torze nie poszło mu najlepiej. Wspomnijmy zatem jego postać poprzez owe rozmowy, które miałem okazje z nim przeprowadzać w latach 2010 - 2012 kiedy jeździł w barwach rzeszowskiego klubu.

O rzeszowskim klubie

Lee Richardson bardzo związał się z rzeszowskim klubem. Kiedy dołączył do ekipy Żurawi mówił, że nie wyobraża sobie, by w sezonie 2011 drużyna z Podkarpacia nie wywalczyła awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. - Bez wątpienia mogę powiedzieć, że jest to fantastyczny klub z fantastycznymi ludźmi - niejednokrotnie mówił.

O Dariuszu Śledziu - trenerze PGE Marmy Rzeszów

Richardsona z Dariuszem Śledziem łączyło coś więcej niż tylko relacje zawodnik - trener. Obaj byli po prostu dobrymi kumplami. - Darek to prawdopodobnie najlepszy szkoleniowiec z jakim miałem przyjemność współpracować podczas całej mojej kariery w Polsce. To przede wszystkim były zawodnik, świetny i zawsze rozluźniony facet. On doskonale wiedział z jakimi problemami się zmagam. Zawsze mogę liczyć na jego wsparcie - mówił Lee.

O Jasonie Crumpie

"Rico" startował wraz z Jasonem Crumpem w barwach rzeszowskiego klubu w sezonach 2011 i 2012. Jak przyznawał, Australijczyk zawsze był pierwszym, który wyciągał do niego pomocną dłoń.

- Jason startuje w lidze polskiej już przez wiele sezonów i ma ogromne doświadczenie. To co osiągnął w Grand Prix jest niewiarygodne. Ma na swoim koncie trzy złote medale i przez dziesięć lat plasował się na podium cyklu. To, że Jason podpisał kontrakt właśnie z klubem z Rzeszowa, to wielka sprawa. Kiedy dochodzi do porozumienia pomiędzy zawodnikiem takim jak Crump, a klubem, to włodarze już wtedy doskonale zdają sobie sprawę na co stać tej klasy zawodnika. Wiedzą, że żużlowiec co niedzielę da z siebie wszystko by zdobyć komplet punktów […]. Przez siedem lat startowałem z Jasonem w Vetlandzie, więc znam go bardzo dobrze. On jest pierwszym, który służy pomocą, on pierwszy pożyczy ci swój motocykl i udzieli rad co do ustawień sprzętu - mówił Richardson.

O derbach (w tym przypadku Południa)

Brytyjczyk doskonale zdawał sobie sprawę jak ważne dla kibiców i włodarzy klubu są pojedynki derbowe. Richardson nieraz wyzwalał w sobie dodatkową energię, by jak najlepiej spisać się podczas meczów derbowych. - Nie potrzebujemy, by włodarze stwarzali dodatkowe ciśnienie. Doskonale wiemy, że te spotkania musimy wygrywać. Przecież to są lokalne derby - mawiał.

O bójce z Pawłem Miesiącem

26 września 2010 roku na torze w Rzeszowie odbył się pojedynek ligowy pomiędzy miejscową Marmą Hadykówką a Lokomotivem Daugavpils. W 11. gonitwie dnia Lee Richardson został ostro zaatakowany na torze przez Pawła Miesiąca, wskutek czego niegroźnie upadł. Brytyjczyk kilka chwil później sam chciał wymierzyć sprawiedliwość rywalowi. Prawdopodobnie był to jedyny moment kiedy spokojnemu i bezkonfliktowemu na co dzień Richardsonowi, na dobre puściły nerwy.

- To był wielki wstyd. Wydarzyła się naprawdę głupia rzecz. Niestety straciłem wówczas panowanie nad sobą. Problem polega na tym, że to był bodajże trzeci raz w krótkim okresie czasu, kiedy ktoś spowodował mój upadek. Doznałem wtedy złamania żeber i sezon dla mnie się skończył. Nie powinienem bić się na torze, to była głupota. Nic już teraz nie mogę zrobić. Przepraszam wszystkich za swoje zachowanie - mówił skruszony.

O kłopotach sprzętowych

Początek sezonu 2012 był dla "Rico" zupełnie nieudany. Wszystko za sprawą nieszczęsnych problemów sprzętowych. - Nie ukrywam, że w ostatnich dwóch spotkaniach ligowych w Polsce zmagamy się z problemami. Byłem strasznie wolny w Gorzowie, stąd musieliśmy coś pozmieniać w tym sprzęcie. Wiemy w czym tkwi problem. Chodzi o kilka kwestii niekoniecznie związanych z samymi silnikami. Dlatego dobrze, że przyjechaliśmy potrenować do Rzeszowa. Po tych jazdach nie jestem zadowolony z jednego silnika. Wyjmiemy go i jutro sprawdzimy inny - mówił po jednym z treningów na rzeszowskim torze.

O torze i nowej trybunie w Rzeszowie

- Wielki szacunek dla Darka Śledzia i ludzi, którzy pomagali mu w ułożeniu tej nawierzchni. Mimo że nie mieli dużo czasu, wykonali fantastyczną robotę. Udało im się zdążyć ze wszystkim w stosunkowo krótkim czasie i efekty są, bo tor nadaje się do jazdy. Dodatkowo stadion i trybuny wyglądają imponująco - zachwycał się Richardson.

O założeniach na sezon 2012

Sezon 2011 nie był dla Lee Richardsona tak udany, jakby sam zawodnik sobie tego życzył. Lider rzeszowian z poprzedniego sezonu, nie radził sobie w rozgrywkach ekstraligowych, a jego problemy leżały w nieszczęsnych silnikach. Pozostanie Brytyjczyka w klubie z Rzeszowa na kolejny rok nie było do końca pewne, jednak włodarze zdecydowali się dać mu kolejną szansę.

- Zdaję sobie sprawę, że w zeszłym roku zawiodłem kibiców i Martę (Półtorak), więc teraz chciałbym się zrehabilitować. Podczas tegorocznych startów chcę być zadowolony z siebie. Chcę zaliczyć udany sezon i liczę z niecierpliwością na start rozgrywek ligowych w Polsce - mówił przed startem sezonu 2012.

O śmierci Mateja Ferjana

Tragiczna wiadomość o śmierci Słoweńca zasmuciła całe żużlowe środowisko w Polsce i na świecie. Lee Richardson był dobrym znajomym Mateja Ferjana.

- Kiedy miałem osiemnaście lub dziewiętnaście lat, razem z Matejem startowaliśmy w Australii. Właściwie to mieszkaliśmy razem przez dwa miesiące. Znałem Mateja bardzo dobrze. Jeździliśmy również przez jeden sezon w Poole Pirates. Był to świetny facet. Kiedy dzisiejszego ranka otrzymałem wiadomość, nie potrafiłem uwierzyć, że Matej nie żyje. Nie wiem co powiedzieć. To był fantastyczny człowiek, świetny żużlowiec. Wielka tragedia. Osierocił dwójkę małych dzieci. Sam mam dzieci i nie potrafię sobie tego wszystkiego wyobrazić. Wielki cios dla nich i dla żony Mateja. Teraz będą musieli sobie radzić bez ojca i męża. Ta wiadomość bardzo mnie zasmuciła - mówił Richardson.

O rodzinie

Co roku, po zakończonym sezonie żużlowym Lee Richardson ze zniecierpliwieniem czekał na spotkanie się ze swoją rodziną w Anglii. Brytyjczyk bardzo tęsknił za bliskimi, z którymi za każdym razem po rozgrywkach ligowych udawał się na wakacje do Egiptu.

- Bardzo tęsknie za rodziną. Tak naprawdę, to oni przywykli do tego, że często mnie nie ma z nimi. Kiedy muszę jechać na mecz, moi synowie uznają to za normalną sytuację. Wydaję mi się, że trudniej jest mojej żonie, która musi się nimi sama opiekować. Ściganie się na żużlu to moje życie. Kiedy skończę sezon, będę już tylko z nimi spędzał swój czas.

O żużlu

- Czuję, że żużel jest tym, co zawsze chciałem robić w swoim życiu. Przez tyle lat, nawet teraz, wciąż mnie to kręci, wciąż denerwuję się podczas zawodów. Kocham wygrywać zarówno dla siebie, jak i dla swojej drużyny. Kiedy przyjdzie taki dzień, w którym stracę radość i entuzjazm z jazdy, będę wiedział, że muszę zakończyć swoją przygodę z żużlem. Więc jeśli się uda jeszcze przez jakieś siedem, dziewięć lat pojeździć, będę szczęśliwy…

________________________________________________________
Na zawsze pozostaniesz w mojej pamięci Lee. Spoczywaj w pokoju!

Mateusz Kędzierski

Źródło artykułu: