Dominik Janusz - Okiem Kangura: płaćcie prezesi, płaćcie

 / Wypełnianie programu żużlowego
/ Wypełnianie programu żużlowego

Powoli rozkręca się karuzela transferowa. Choć kontrakty jeszcze nie mogą być podpisywane, już słyszymy, kto, z kim, kiedy, gdzie i za ile.

W tym artykule dowiesz się o:

A kto to wszystko zaczął?

No kto? No jak to kto? Prezesi? Najpierw byli Morawski, Niemyjski, potem zaczęło się prześcigiwanie na całego. Bo ten miał Nielsena, to tamten chciał Ermolenkę, a inny próbował ich przebić Rickardssonem i paroma innymi. Przebijali się stawkami, potem bankrutowali, restartowali klub od zera pod inna nazwą i się zaczęło. Obcokrajowcy nauczyli się, ze w Polsce zarabia się krocie, choć sama Polska to kraj strasznie biedny w porównaniu do Zachodniej Europy. I potem już tak się przyjęło – że polska liga płaci super kasę. Przynajmniej na papierze. W praktyce różnie to wyglądało. Zresztą parę dni temu na SportoweFakty.pl wspominał o tym Krzysztof Cegielski.

Zastaw się a postaw się

Efekt tych ściganek między prezesami był niestety opłakany. Ponieważ każdy za wszelką cenę próbował wygrać kontrakty, w pewnym momencie zaczęły się poważne problemy w ogromnej liczbie polskich klubów. Pamiętacie ciągłe zmieniające się nazwy? Tak z głowy – najpierw był Morawski, potem był ZKŻ w Zielonej Gorze. Najpierw był ROW, a potem RKM w Rybniku. A pamiętacie jak Polonia z Bydgoszczy raz była BKS, a innym razem BTŻ? A taki twór jak Pergo pamiętacie? Albo jak najpierw była Ostrovia, potem Iskra, a potem KM? Jeden klub bankrutował, na jego miejsce powstawał inny. Wszystko dlatego, ze prezesi nie mogli się wypłacić z należności. A doszło do tego, bo ktoś pompował kontrakty do takich rozmiarów, że nie dało się tego spłacić. Wirtualne pieniądze. No ale prezesi woleli robić dobra minę do złej gry i udawać, że oni mają dobry plan jak się z tego wywiązać. A potem słyszało się od żużlowców, ze "klub nie zapłacił mi od 6 meczów" czy coś w tym stylu.

Żużlowcy się przyzwyczaili

Jak się kogoś przyzwyczaja, że może dużo zarobić, to ten ktoś nie chce spuścić z tonu. No i stad właśnie niesamowite zadania Nicki Pedersena czy paru innych żużlowców opisanych niedawno na SportoweFakty.pl. Krzysztof Cegielski słusznie zauważa, że prezesi sami napędzili tę karuzele, a teraz winią zawodników. Ot typowe podejście polskich prezesów. Jak ktoś np. Nickiemu płaci 2 miliony rocznie, to powinien się upewnić, że te 2 miliony faktycznie będzie miał. Niestety, nic takiego nie ma w Polsce miejsca. I potem kończy się tak, że parę klubów nie spłaca zaległości na czas. A potem są płacze i zawodzenia. Nie rozumiem – jak cię człowieku nie było stać na taki kontrakt, to po co go podpisałeś? Nie dość, że wplątałeś swój klub w problemy, to przy okazji jeszcze żużlowców, sponsorów… Bezmyślność? Inaczej nie da się tego nazwać.

KSM 39? A co to pomoże?

Nie rozumiem myślenia prezesów. Jak się obniży KSM, to co to zmieni? Zawęzi tylko rynek i będzie promowało słabeuszy. Bo nagle w każdej drużynie znajdzie się senior z KSM niższym niż powiedzmy 5.50. I taki senior będzie mógł sobie więcej zażyczyć, jako ze drużyna będzie go potrzebowała, a nikt inny nie będzie pasował. Moim zdaniem cały ten KSM przyczynia się do wzrostu żądań żużlowców, a nie do ich utemperowania. Bo jak ten z KSM będzie pasował tylko do paru drużyn, to będzie wiedział, że nie bardzo mogą zatrudnić nikogo zamiast niego i będzie windował cenę, aż w końcu jeden z negocjatorów odpadnie. Gdyby natomiast nie było żadnego limitu KSM, to do drużyny pasowałby każdy zawodnik z każdym KSM i średniacy musieliby sobie dobrze przemyśleć kwoty, które sobie życzą.

Kluby nie wytrzymują?

Co roku mamy jakieś kluby, które nie wytrzymują obciążeń finansowych, a do tego przyczyniają się miedzy innymi bardzo wysokie kontrakty. A czy myśleliście kiedyś drodzy prezesi, aby zwyczajnie zatrudnić tańszych zawodników? Kto powiedział, że w polskiej lidze musi startować na przykład Nicki Pedersen? Jeśli was na niego nie stać, to go po prostu nie zatrudniajcie. To samo tyczy się całej reszty drogich zawodników. Jedźcie takimi składami, na jakie was stać. Że nie będzie zwycięstw? No trudno. W takim Krośnie od 25 lat jest badziewie, jeśli chodzi o wyniki, a jednak żużel istnieje, kibice na niego chodzą i klub jakoś tam zipie. Pamiętam nawet, jak swego czasu czytałem gdzieś, że to jeden z najsolidniej płacących klubów w drugiej lidze.

Obiecanki cacanki

To, że podpiszesz w Polsce kontrakt na ileś tam, to nie znaczy, że tę kasę kiedykolwiek zobaczysz. To jest ogólna opinia o Polsce, którą można przeczytać chociażby na brytyjskim forum dyskusyjnym, jak również w wywiadach z zagranicznymi zawodnikami. Ot chociażby teraz mamy bardzo gorącą sprawę pieniędzy z memoriału Lee Richardsona dla jego rodziny. Najpierw mówiło się jedno, teraz wyszło drugie, rozbieżność jest duża, zadyma wręcz potężna, a obecny zwrot sytuacji sugeruje, że polscy działacze znów nie dotrzymali słowa. Ale nie będę tej sprawie zbyt wiele poświęcał w tym tekście. Zrobię to kiedy indziej. A to przecież jeden z wielu przypadków. Zawodnik miał obiecane jedno, potem okazało się drugie. Porozmawiajcie z zawodnikami, ale tak prywatnie. Bo im nie wszystko wolno powiedzieć publicznie. W Polsce za mówienie prawdy można zostać ukaranym, więc niechętnie się tym dzielą publicznie. Spędziłem wystarczająco czasu przy sporcie żużlowym, żeby porozmawiać z różnymi zawodnikami – czy to w Polsce, czy tu w Australii. Opinie były podobne.

Jak uzdrowić tę chorą sytuację?

Kiedy małżeństwo się sypie i nie da się go już uratować, rozwiązanie jest to tylko jedno – zakończyć je i rozstać się. Wiem, że w Polsce jest Kościół i katolicyzm i że rozwód w tym kraju to coś bardzo nieodpowiedniego, ale my nie mówimy w tym przypadku o rozwodzie w kwestii ślubu. Mówimy o rozwodzie z zawodnikami, na których nas nie stać. I nie mówię tylko o pojedynczych klubach, a raczej o całej lidze. Jeśli będzie jakaś solidarność miedzy działaczami, to przykładowo Nicki Pedersen nie znajdzie w Polsce zatrudnienia albo opuści zadania do takiego poziomu, że zatrudnienie go nie będzie oznaczało wykończenie swojego klubu. Co stoi na przeszkodzie? No cóż, Polska jako kraj jest skłócona i niezgrana, a sport żużlowy jest w tej kwestii jeszcze gorszy. Zatem wszystko to pozostaje w błędnym kole, z którego zapewne nigdy się żużel nie wydostanie – chyba, że każdy zacznie masowo bankrutować i polska liga upadnie. Wtedy dla żużlowców skończy się finansowe Eldorado (często wirtualne) i będą musieli powrócić do szarej szwedzko – duńsko – brytyjskiej codzienności. Póki co jednak jesteśmy w tym dzikim wyścigu szczurów i wygląda na to, że szybko się to nie zmieni. Zatem drodzy prezesi, możecie sobie płakać w mediach i jęczeć na zachłannych zawodników. Prawda jest natomiast taka, że to co sobie sami nawarzyliście, będziecie musieli zjeść. A to oznacza, że po prostu będziecie musieli tę kasę żużlowcom zapłacić. Oczywiście, warto trochę ponegocjować i gwiazdy zejdą z cenami w dół, ale i tak nieźle wam pojadą po klubowych kasach. Ale sami sobie to zgotowaliście – również przez wprowadzanie idiotycznego KSM, który nie pozwoli wam wszystkim w jednej chwili pozbyć się tych superdrogich zawodników i zastąpić słabszymi i tańszymi. No bo nie wyrobicie się z limitami KSM i w ogóle nie pojedziecie meczach. MegaLOL – tak to można skomentować. Ot logika polskiego żużla. Żal patrzeć.

Dominik Janusz

Źródło artykułu: