Mój dziadek od strony ojca był Polakiem - rozmowa z Martinem Smolinskim, zawodnikiem GTŻ-u Grudziądz

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Martin Smolinski to jeden z najlepszych niemieckich żużlowców. Doświadczony jak na swój wiek 24-latek z powodzeniem ściga się w swojej ojczyźnie, ale także w Polsce oraz w Szwecji. W Niemczech jeździ dla MSC Olching, w państwie Trzech Koron przywdziewa barwy Hammarby, zaś w kraju nad Wisłą zdobywa punkty dla GTŻ-u Grudziądz. Jak się okazuje, Martin nieprzypadkowo nosi polsko brzmiące nazwisko, gdyż jego dziadek od strony ojca pochodził ze Śląska.

Jarosław Handke: Jak możesz skomentować mecz Kolejarza z GTŻ-em?

Martin Smolinski: Na pewno jestem bardzo zadowolony z mojego występu, zważywszy na to, że przed zawodami borykałem się z pewnymi problemami sprzętowymi. Były one dość spore, dlatego ze swoich ostatnich występów na różnych torach zadowolony być nie mogłem. Tym bardziej cieszę się, że udało mi się pojechać tak dobrze. Myślę, że problemy ze sprzętem są już za mną. Jechałem dwa razy z nie najlepszych pól startowych, ale poszło mi w tych biegach całkiem nieźle. Za tydzień czeka nas ciężki mecz w Rybniku, gdzie miałem okazję jeszcze niedawno jeździć przez dwa lata. Chcę ludziom z Rybnika pokazać, jak potrafię jeździć.

Pamiętasz swój ostatni mecz w Rawiczu, w którym zdobyłeś 11 punktów i byłeś liderem swego zespołu?

- Oczywiście, że tak. Tor był tym razem niemal identycznie przygotowany, jak przed kilkoma miesiącami. Właśnie takie tory lubię i jeździ mi się na nich naprawdę bardzo dobrze. Z tego co widziałem, to jest to tor typowo techniczny.

Mówiłeś, że będziesz chciał pokazać ludziom z Rybnika, jak potrafisz jeździć. W jakich stosunkach żyjesz z włodarzami RKM-u?

- To naprawdę mili ludzie. Spędziłem przecież w tym klubie dwa lata, więc mam na pewno jakieś wspomnienia i są to w dużej mierze wspomnienia pozytywne. Pod koniec mojego ostatniego sezonu w Rybniku były pewne problemy i skończyłem jeździć w tym zespole. Działacze nie byli za bardzo zadowoleni z moich występów, bo nie jeździłem po prostu najlepiej. Ciągle utrzymuję kontakt z niektórymi ludźmi z Rybnika. Wracam tam za tydzień, by zmierzyć się z RKM-em w lidze, tor może nie do końca mi leży, ale mam nadzieję, że uda mi się wywalczyć tam sporo punktów.

Obecnie głośno jest o ciężkiej sytuacji finansowej klubu z Rybnika, zawodnicy nie otrzymują wynagrodzeń za jazdę. Czy kiedy ty jeździłeś na Śląsku, były w klubie podobne problemy?

- Tak. Właśnie tego typu problemy były przyczyną zmiany przeze mnie barw klubowych.

Czy w klubie, w którym obecnie startujesz, nie ma takich problemów? Jak ci się podoba w Grudziądzu?

- W Grudziądzu pod tym, jak i pod wieloma innymi względami, jest bardzo dobrze. Wiadomo, każdy chce zdobywać w każdym meczu po piętnaście punktów, ale wszyscy wiedzą, że jest to po prostu niemożliwe. Widzę, że w drużynie jest pewnego rodzaju monolit, panuje fajna atmosfera. Naprawdę podoba mi się w moim obecnym klubie. W Polsce o punkty jest ciężko, staramy się sobie pomagać, współpracować. Ludzie w klubie i w drużynie są miłymi facetami.

Czy jesteś zadowolony ze startów w pozostałych ligach?

- Generalnie tak, ale mam pewien niedosyt i jestem zawiedziony ligą szwedzką. Wraz z drużyną Hammarby nie udało nam się awansować do rundy play-off. Sezon kończymy więc w zasadzie w jego połowie. W tym roku towarzyszył nam ogromny pech związany z kontuzjami. Wymienię tutaj kilka nazwisk: Jonas Kylmarkoerpi, Scott Nicholls czy Rafał Dobrucki. Te wszystkie kontuzje zdarzyły się praktycznie w jednym czasie. Dla zespołu jest to bardzo niekorzystne, przegraliśmy kluczowe spotkanie w Mallili i mogliśmy zapomnieć o play-offach. Miałem ostatnio w Szwecji sporego pecha, w jednym meczu zaliczyłem dwa defekty. Starałem się dawać z siebie wszystko, ale te defekty miały spory wpływ na mój wynik. Było to w meczu z Rosspigarną. W tym roku mam więc szybciej wolne od Szwecji, nie startuję także w Anglii. Z tego drugiego bardzo się cieszę, bo mam dzięki temu więcej czasu dla siebie i na moje życie prywatne.

A liga niemiecka?

- W Niemczech reprezentuję barwy klubu z Olching. W Bundeslidze w całym roku jest raptem tylko kilka kolejek, ich częstotliwość jest dość kiepska. Poziom jest na pewno niższy niż w Polsce, jest to dobra okazja do popracowania nad sprzętem, można pewne rzeczy przetestować.

Dlaczego zdecydowałeś się na uprawianie żużla?

- Mieszkam i urodziłem się w Olching. Znajduje się tam najbardziej popularny tor żużlowy w całej Bawarii. Dlaczego zdecydowałem się na jeżdżenie na żużlu? Nie wiem, po prostu mnie to pociągało. Mamy w Olching może trzy–cztery imprezy żużlowe w roku, ale potrafi na nie przyjść nawet cztery–pięć tysięcy osób. Nie przychodzą oni stricte po to, by oglądać żużel, ale po to, aby dopingować zawodników pochodzących z Olching, jak na przykład mnie. Na razie w Niemczech nie ma wielkiego zainteresowania speedwayem. Jestem jednak pewien, że kiedy pojawią się sukcesy, pojawi się też większe grono kibiców. Spójrzmy w przeszłość – w Polsce skoki narciarskie przed dziesięcioma laty nie były szczególnie popularne. Kiedy wygrywać zaczął Adam Małysz, to cały wasz kraj zafascynował się tym sportem. Być może coś podobnego będzie miało kiedyś miejsce u nas? Zobaczymy. Na razie nie jest źle.

Nosisz polsko brzmiące nazwisko. Czy jest to związane z polskimi korzeniami?

- Tak, dokładnie. Mój dziadek od strony ojca był Polakiem. Nie przypominam sobie w tej chwili dokładnie nazwy miejscowości, z której pochodził, wiem jedynie, że leży ona na Śląsku, nieopodal Rybnika. Pamiętam, że znajduje się tam ładny, stary kościół. Mam rodzinę w Polsce, ale nie mam praktycznie szans na spotkanie z nimi z powodu ciągłych podróży związanych z uprawianym przeze mnie sportem.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)