- Ból był okropny. Nie byłem w stanie o własnych siłach zejść ze stoku. Konieczna była pomoc służb ratunkowych. Czułem się fatalnie, jakbym miał złamany obojczyk - powiedział dla SportoweFakty.pl Piotr Pawlicki w hotelu Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem, dokąd dotarł po prześwietleniu w szpitalu.
Na całe szczęście badania nie potwierdziły pierwszych podejrzeń o złamanym obojczyku. - Nie jest nic złamane ani pęknięte. Mam zwichnięty bark, a temu urazowi towarzyszy jeszcze większy ból niż przy złamaniu. Lekarz wyjaśnił mi, że jest to bardzo bolesna kontuzja, ale goi się ona znacznie szybciej niż złamanie. To jest jedyne pocieszenie w tym całym feralnym zdarzeniu - dodał Piotr Pawlicki.
Żużlowiec Unii Leszno jeszcze w piątek opuści kolegów z kadry i uda się do domu. - Szkoda wracać przedwcześnie, ale co mam zrobić. Takie życie. Chciałem tutaj pobyć z kolegami i wspólnie potrenować, ale już na pierwszych zjazdach na desce zaliczyłem ten upadek. Całe szczęście, że skończyło się tylko na zwichnięciu, a nie na złamaniu, bo wtedy konieczna pewnie byłaby operacja i znacznie dłuższa przerwa w startach. Od soboty biorę się za rehabilitację zwichniętego barku i mam nadzieję, że wkrótce uda mi się wyjechać na motocross - kończy nasz rozmówca.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie nowy fanpage na Facebooku. Zapraszamy!