Idolem Ferguson, naśladuję Mourinho - rozmowa z Markiem Cieślakiem, trenerem Unii Tarnów

Marek Cieślak, szkoleniowiec mistrza Polski - Unii Tarnów, w rozmowie z Michałem Korościelem opowiedział m.in. o tym, co ceni u piłkarskich trenerów - Alexa Fergusona oraz Jose Mourinho.

Michał Korościel: Panie trenerze zaczynamy sezon od trzeciej kolejki, nie wszyscy zawodnicy mieli możliwości, żeby odpowiednio się przygotować, jaki to może mieć wpływ na pierwsze ligowe mecze?

Marek Cieślak: Myślę, że nie będzie dramatu, tory w niedzielę będą już dobrze przygotowane i chłopaki pojadą, więc nie powinno być jakichś większych problemów i na pewno będzie kilka fajnych meczów.

Ale pana drużyna za dużo tych przedsezonowych sparingów nie miała, nie boi się pan, że pana zawodnikom będzie brakowało "objeżdżenia"?

- O to się nie boję, bo może rzeczywiście nie jechaliśmy za dużo sparingów, ale byliśmy i w Krsko i dwa razy w Gorican, od kilku dni codziennie trenujemy w Tarnowie, poza tym dwóch moich żużlowców jeździ w Anglii, jeden już jeździł w Grand Prix, także motocykle czują i z tym nie ma problemu.

W przerwie zimowej często zachwalał pan Artioma Łagutę, czy pan trochę nie zaklina rzeczywistości?

- Gdyby pan zobaczył jak teraz na treningach jeździ Łaguta, to nie zadawałby pan takich pytań. Ja dawno nie widziałem zawodnika, który jeździłby tak perfekcyjnie jak teraz Łaguta. Oczywiście ja wiem, że to są tylko treningi i na meczach może być inaczej, ale jeżeli chce się żużlowca zmotywować to trzeba w niego wierzyć i to bardzo. Gdybym ja przed sezonem mówił, że Łaguta może da radę, a może nie da, to od razu podcinałbym mu skrzydła. Dlatego mówię inaczej, wiem, że to jest bardzo dobry zawodnik, ale z drugiej strony ma bardzo delikatną konstrukcję psychiczną. Jestem jednak o niego spokojny, bo jeżeli on na przykład w Togliatti - gdzie tor jest podobny do tego w Tarnowie - potrafi pokonywać Tomasza Golloba i czołowych polskich juniorów, to znaczy, że facet ma potencjał. Teraz tylko trzeba mu zaufać i dać szansę. Są tacy zawodnicy, którzy muszą mieć takie mocne oparcie w kimś i Łaguta jest takim zawodnikiem, a ja staram się być dla niego oparciem.

Czyli te jego słabsze występy w tamtym sezonie, czy wcześniej w Grand Prix to była kwestia słabszej psychiki?

- Tego sezonu w Grand Prix to bym w ogóle nie analizował. On "wjechał" w to towarzystwo bez doświadczenia, bez sprzętu, bez zaplecza logistycznego i wręcz nie miał prawa osiągnąć sukcesu. Zwłaszcza, że to nie jest chłopak z zachodu, gdzie wszystko można mieć na pstryknięcie palcem, on zaczynał od zera. Jeżeli chodzi o ostatni sezon, to nie najlepiej czuł się w Bydgoszczy. Opowiadał mi, że przyjeżdżał na trening, potrafił wygrywać z kolegami z drużyny, a później dowiadywał się, że w meczu nie jedzie. To go demobilizowało i ja mu się nie dziwię.

A pan ma jakiś klucz do psychiki Łaguty? Już kilka razy z zawodników przeciętnych robił pan naprawdę świetnych żużlowców. Jak pan to robi, co pan im mówi?

- Przede wszystkim wierzę w nich i często im to powtarzam. Wiara czyni cuda. Czasami trzeba takiego zawodnika lekko oszukać, tak, żeby poczuł się lepiej, trzeba czuć ludzi po prostu.

Mówi pan, że najważniejsze jest wierzyć, czy wierzy pan w związku z tym, że Unia Tarnów obroni tytuł mistrza Polski?

- Moim celem wcale nie jest zdobywanie złotych medali co roku. Moim celem jest zbudowanie dobrej drużyny i dopiero jak ją zbuduję, to zaczynam myśleć o medalach. Oczywiście mam zdolnych chłopaków w Tarnowie, ale teraz to wszystko trzeba poukładać. Zrobić dobrą atmosferę, zadbać o to, żeby pieniądze były wypłacane na czas, przygotować taki tor, żeby pasował wszystkim, to wcale nie jest takie łatwe. Droga do medalu jest bardzo długa i kręta.

A ma pan jakiś plan minimum?

- Nie mamy żadnego planu minimum. Ja chcę po prostu zbudować fajną drużynę, której mecze będą się podobały kibicom. Muszę tylko wydobyć z zespołu tego ducha bojowego, pozwolić im uwierzyć, że są w stanie wygrać wszędzie i z każdym.

Znowu pan mówi o wierzeniu w zawodnika, musi pan z nimi naprawdę dużo rozmawiać. O czym najczęściej?

- Bardzo dużo z nimi rozmawiam i to nie tylko o żużlu. Często dzwonię do nich w zimie i pytam o wszystko, nawet o sprawy najbardziej błahe. Żużlowcy muszą wiedzieć, że trener się nimi interesuje. Ostatnio Martin Vaculik powiedział mi, że chce sobie kupić rower, to długo rozmawialiśmy o tym, jaki on rower powinien sobie kupić. Ja buduję z nimi więzi i to jest szalenie istotne. Nie możemy tylko rozmawiać o żużlu, bo byśmy zwariowali, mnie naprawdę interesuje jakimi oni są ludźmi, co lubią, czego nie lubią, chcę wiedzieć o nich jak najwięcej.[nextpage]Podejrzewam, że musi pan mieć jakiegoś idola wśród trenerów piłkarskich, bo oni często mówią o tych więzach szkoleniowca z zawodnikami.

- Oczywiście, że mam takiego idola. To sir Alex Ferguson, zresztą od lat jestem fanem Manchesteru United.

To wybrał pan chyba trochę inną drogę niż Ferguson, bo on od ponad ćwierćwiecza trenuje ten sam klub, a pan trochę po Polsce "skacze".

- No ale przez 10 lat byłem trenerem we Wrocławiu, czyli jednak potrafię być wierny jednej drużynie. Byłem tam gdy było dobrze i wtedy, gdy było źle, więc coś z Fergusona mam.

A co panu się najbardziej podoba w Fergusonie. Próbuje pan go naśladować, przekładać jego sposoby na żużlowy grunt?

- Jedna historia związana z sir Alexem wiele mi powiedziała. W przerwie któregoś ze spotkań Ferguson rzucił butem w Davida Beckhama i rozciął mu łuk brwiowy. Beckham ani nie pisnął, co świadczy o wielkim autorytecie jakim cieszy się Alex wśród swoich zawodników.

Ale pan chyba nie rzuca butami w żużlowców?

- No nie, jeszcze się nie odważyłem (śmiech).

Znana jest też "suszarka" Fergusona, kiedy sir Alex podchodzi do zawodnika na odległość 10 centymetrów i "drze" się na niego bez opamiętania. Pan stosuje tę metodę?

- Nie, ja wolę swoje racje wykładać w krótkich żołnierskich słowach. To w zupełności wystarcza.

Wrócę jeszcze do Vaculika i jego roweru, o którym pan mówił, bo to mi z kolei przypomina metody Jose Mourinho. On też często pozwala zawodnikom zapomnieć o piłce nożnej i rozmawia z nimi o wszystkim innym. Kiedyś, kiedy był trenerem Interu Mediolan jednemu z zawodników dał zakaz przychodzenia na trening. Powiedział, że bardziej przyda mu się urlop. Kazał mu wziąć żonę, dziecko i wyjechać na wakacje. Czy pan stosuje podobne chwyty?

- Oczywiście, że tak. Wiele razy, kiedy jakiemuś zawodnikowi nie szło, mówiłem mu, żeby odstawił motory w kąt, poszedł się napić, zapomniał o wszystkim i wrócił za tydzień, kiedy wszystko się ułoży. Często też mówię, żeby żużlowiec zmienił sobie kalesony, bo są już brudne w kroku, oni wiedzą o co chodzi, to buduje relację między nami.

Z Mourinho ma pan jeszcze to, że, podobnie jak Portugalczyk, swoimi wypowiedziami potrafi pan wywołać spore zamieszanie i zrazić do siebie niektórych kibiców.

- No tak, kiedyś Władysław Komarnicki nazwał Czesława Czernickiego "żużlowym" Mourinho, ale wtedy chyba trochę przesadził, a ja rzeczywiście staram się stosować niektóre chwyty trenera Realu Madryt. Podobnie jak on, też staram się ściągać presję z zawodników i brać ją na siebie, tak, żeby oni mogli się skupić tylko na jeździe. W tamtym roku w Toruniu cały stadion przez 2 godziny mnie wyzywał, ale moi zawodnicy nie musieli się tym przejmować, mieli "czyste" głowy. Ja wziąłem na siebie całą krytykę, a oni mogli się skoncentrować na swoich zajęciach. Tak samo robi Mourinho. Zresztą trochę o nim czytałem i bardzo mi się spodobało to, że on całą wściekłość tłumu bierze na siebie, a jego piłkarze mają wtedy luz. I ja staram się postępować tak samo.

To pan musi mieć bardzo silną psychikę, bo ja bym nie wytrzymał, gdyby cały stadion przez 2 godziny krzyczał jakim Korościel jest nieudacznikiem.

- No tak, ale kiedyś usłyszałem takie fajne zdanie, że miarą twojej wielkości jest liczba twoich wrogów. Z drugiej strony mam też wielu zwolenników. 9 razy wygrywałem plebiscyt Tygodnika Żużlowego na trenera roku, zostawałem również trenerem roku w każdym województwie, w którym pracowałem, więc chyba nie jest ze mną aż tak źle.

A nie ma pan czasami tego żużla dosyć, to się nigdy panu nie nudziło?

- No właśnie, nie wiem czy pan wie, że za 3 lata będę obchodził 50 rocznicę mojej "zabawy" w żużel.

I nie chce pan czasami tego wszystkiego rzucić?

- No ale z czegoś muszę żyć (śmiech). A tak poza tym, to cały czas daje mi to frajdę, dobrze się czuję, dużo trenuję, jestem w formie i nie zamierzam jeszcze odchodzić.

Michał Korościel - Dziennikarz RADIA ZET i SportoweFakty.pl

Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie nowy fanpage na Facebooku. Zapraszamy!

Źródło artykułu: