Mikołaj Rogoziński: W poprzednim sezonie, patrząc tylko i wyłącznie od strony statystycznej, osiągnął pan zupełnie niezłe wyniki w ENEA Ekstralidze, pod względem średniej biegopunktowej plasując się pomiędzy Tomaszem Gollobem a Rafałem Okoniewskim. To było jednak zbyt mało dla większości kibiców toruńskiej drużyny, pojawiły się słowa krytyki. Z tego wniosek, że aby było dobrze trzeba jeździć naprawdę skutecznie?
Adrian Miedziński: Coś w tym chyba jest. Może inaczej, na pewno od zawodnika polskiego, a jeszcze takiego jeżdżącego na stałe w danym klubie, człowieka stąd, wymaga się czegoś więcej niż od kogoś z zewnątrz.
Z czego to wynika?
- Trudno mi powiedzieć. Ale na przykład zupełnie inaczej polski zawodnik X jeździ w Szwecji, a inaczej w Polsce, u siebie. Od razu dodam, że w ogóle nie mówię o jakimś odpuszczaniu imprez poza Polską. Chodzi o samo nastawienie. Moim zdaniem pod tym względem my mamy trochę łatwiej za granicą, a obcokrajowcy w Polsce.
Jak w ogóle na pana wpływa presja, czy też, inaczej rzecz ujmując, rozbudzone oczekiwania fanów?
- Presja towarzyszy mi stale. Trzeba tylko umieć przekuć ją na coś motywującego.
To możliwe?
- Tak, ale konieczna jest wiedza o tym jak sprawić, aby presja przerodziła się w pozytywną sportową mobilizację. Staram się z nią walczyć właśnie w taki sposób.
Początek tego sezonu w pana wykonaniu jest na razie co najmniej obiecujący.
- Staram się jak mogę. Nie kalkuluję, nie stawiam sobie jakichś wybujałych celów. Moją taktyką jest jak najlepsza jazda w każdych pojedynczych zawodach. Metoda małych kroczków. Mam wielką nadzieję, że tak samo będzie można powiedzieć o mojej formie pod koniec sezonu.
A koniec sezonu to - być może - arcytrudna konfrontacja ze Stalmetem Falubazem. Jaka jest recepta na pokonanie zespołu z Zielonej Góry?
- Aby wygrać z Falubazem musi błysnąć w tym samym czasie dosłownie cały zespół. Wszyscy, nie tylko liderzy. Liderzy toruńscy i zielonogórscy prezentują zresztą podobny poziom. I mogą się wzajemnie zneutralizować. Te mecze rozstrzygną się chyba na tzw. drugiej linii. Falubaz ma obecnie nad nami przewagę na pozycjach juniorskich. Patryk Dudek jest w świetnej formie. Ale liczę na to, że do fazy play-off nasi młodzieżowcy się jeszcze trochę rozjeżdżą.
Unibax z sezonu 2013 różni się nieco od tego z ubiegłego roku. Na ile zmieniła się ta drużyna?
- Nadal stanowimy monolit, wzajemnie sobie pomagamy. Naszym celem jest jak największa liczba zwycięstw. Współpraca w nowym Unibaksie układa się, jak do tej pory, wzorowo.
Nie było problemów z adaptacją Tomasza Golloba?
- Z Tomkiem znamy się już od lat, jeździliśmy razem np. w Drużynowym Pucharze Świata. Wkomponował się dobrze, o czym świadczą chociażby jego dotychczasowe wyniki. Mogę tylko powiedzieć - oby tak dalej.
A propos DPŚ i międzynarodowych imprez wielkiej rangi. W polskiej lidze było kilku żużlowców, którzy - pomimo ogromnego talentu i mistrzowskich umiejętności - w ogóle nie byli zainteresowani robieniem tzw. międzynarodowej kariery. Żeby daleko nie szukać, np. Wiesław Jaguś i Jacek Gollob. Należy pan właśnie do takich zawodników?
- Nie, myślę, że nie. Jak niemal każdy żużlowiec chciałbym jeździć w Grand Prix i zostać indywidualnym mistrzem świata, ale do tego droga bardzo daleka. Nie to jest obecnie moim priorytetem. Najważniejsze to wypracować stabilną formę i notować możliwie dobry wynik w każdym meczu, w którym biorę udział. Jeśli to mi się uda to kiedyś może przyjdzie cała reszta.
A o potencjalnym powrocie Ryana Sullivana do Unibaksu, które miałoby nastąpić w maju, pan może słyszał?
- Oj, na komentarz w tej sprawie to na pewno nie dam się namówić! (śmiech) Wolę się skupić na wynikach swoich i drużyny. Obojętnie jak będzie postaram się robić swoje. Małymi krokami do przodu.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!