Kacper Gomólski po derbach: Jesteśmy w świetnym nastroju, bo padły naszym łupem

Przełomowym momentem spotkania PGE Marmy Rzeszów z Unią Tarnów był dublet w dwunastej gonitwie pary Maciej Janowski - Kacper Gomólski. Ten drugi musiał mocno odpierać ataki Rafała Okoniewskiego.

Goście objęli wtedy czteropunktowe prowadzenie, którego nie oddali już do końca, zwyciężając odwiecznego rywala 49:41. - Wielkie podziękowania za ten bieg należą się "Magicowi". Przyblokował rywali na wyjściu z pierwszego łuku, a ja na tym skorzystałem i szybko do niego dołączyłem. Potem nie oglądałem się, próbowałem jechać tą optymalną i najkorzystniejszą ścieżką, środkiem toru. "Okonia" oczywiście słyszałem, a to raz z lewej, a to z prawej strony, ale na końcu to ja okazałem się na mecie szybszy - opisał specjalnie dla SportoweFakty.pl wrażenia związane z tym wyścigiem "Ginger".

Wcześniej nie wszystko układało się po myśli młodzieżowca tarnowian. - Pierwsze trzy wyścigi jechałem na trochę innym przełożeniu. Na ostatni bieg zmieniliśmy całkowicie ustawienia motocykla. Ze startu i na trasie było fajnie, widać, że coś się ruszyło. Nasza podwójna wygrana wespół z Maćkiem Janowskim mocno nas podbudowała w końcówce, bo tak spotkanie było cały czas na styku. Jestem z siebie zadowolony choć szkoda mi trzeciego biegu kiedy przyjechałem czwarty. Jestem przekonany, że nasi fani są w identycznych nastrojach jak my, bo derby padły naszym łupem! - wykrzyczał uradowany od ucha do ucha.

Drużyna z Małopolski jechała do Rzeszowa z nożem na gardle. Trzy porażki z rzędu i widmo czwartej sprawiało, że po tej kolejce pierwsza czwórka mogłaby odjechać już bezpowrotnie. Podopieczni Marka Cieślaka wytrzymali jednak ciśnienie i mogli podobnie jak ich kibice przynajmniej na razie odetchnąć z ulgą. Czy więc po huśtawce nastrojów ekipa Jaskółek wróciła wreszcie na zwycięski szlak? - Chciałbym bardzo. Teraz jedziemy do Gniezna na tor znakomicie mi znany więc jak w Rzeszowie pięć oczek z bonusem to był całkiem przyzwoity rezultat, to tam oczekiwania będę miał wobec siebie większe. Wcześniej mam jednak pojedynek w lidze angielskiej więc będzie jeszcze czas pomyśleć o klubie, w którym się wychowałem - oznajmił.

Będzie to w jakim sensie podróż sentymentalna. Ale tylko z nazwy. 20-latek, który większość swojego życia spędził na owalu przy Wrzesińskiej, przyjeżdża teraz do Wielkopolski napsuć byłym kolegom jak najwięcej krwi. - Będziemy walczyć tam z całych sił. Widać, że w tym roku Enea Ekstraligi mnóstwo meczy jest na styku i takiej też zaciętej batalii spodziewamy się w Gnieźnie. Spotkanie z rzeszowianami mocno nas podbudowało i do tego wyjazdu podchodzimy z dużym optymizmem - zdradził.

Początek sezonu nie był na pewno w wykonaniu młodszego z braci Gomólskich wymarzony. Paniki w teamie jednak nie było. Tylko wyciąganie wniosków i praca, praca, praca… - Cały czas jedziemy na tych samych silnikach co od startu rozgrywek. W tym momencie czekamy jeszcze na jeden nowy. Mam nadzieję, że w tym tygodniu będzie okazja na nim potrenować. Chciałbym, żeby była to jednostka, która wreszcie w całości zacznie spełniać moje oczekiwania i dzięki jej pomocy zacznę zdobywać jeszcze więcej punktów. Zespół ruszył do przodu to i ja muszę dotrzymać mu kroku - zobrazował dosadnie drużynowy mistrz Polski 2012.

Stosunkowo niedawno wśród grupy tzw. ekspertów podniosły się głosy, że młodemu jeźdźcowi w lepszych rezultatach na obiektach ekstraligi przeszkadzają starty w lidze angielskiej, gdzie broni barw Swindon Robins. - Moim zdaniem pomagają. Cały czas mam kontakt z motocyklem. Wiadomo, że tam muszę mieć inne silniki. Zapewniam, że nie zaniedbałem przygotowań, bo naprawdę wykonałem kawał roboty w zimie zarówno w warsztacie jak i poza nim. Sporo zainwestowałem w motocykle i myślę, że wszystko powoli idzie do góry, a jak forma będzie w tym szczytowym punkcie to się wszystko ustabilizuje na każdym froncie - odparł zarzuty.

Po meczu w Rzeszowie "Ginger" miał powody do radości
Po meczu w Rzeszowie "Ginger" miał powody do radości
Źródło artykułu: