Jarosław Galewski: Z klubów ENEA Ekstraligi zaczynają docierać głosy, że należy rozpocząć dyskusje nas kształtem ligi w przyszłym roku. Niektórzy twierdzą, że dla dobra dyscypliny nie powinny z najlepszej ligi świata spadać aż trzy zespoły. Co pan na to?
Robert Dowhan: Nie czytałem nawet tych opinii, bo byłem zagranicą. Przyznam jednak szczerze, że trochę mnie to śmieszy.
Dlaczego?
- Zaczyna się po raz kolejny dyskusja, która przecież już dawno się zakończyła. Prezes Polskiego Związku Motorowego już dawno oznajmił, jakie są reguły i nie ma sensu nad tym dyskutować. Przepisy się nie zmienią przez najbliższe trzy lata. Czy zmiany będą później to już czas pokaże. Na chwilę obecną wiemy, że Ekstraliga od przyszłego sezonu będzie liczyć osiem najlepszych zespołów i dla mnie temat jest zamknięty. Wypowiadanie innych opinii w trakcie rozgrywek przez kluby, które są zagrożone spadkiem, stawia je trochę w nie do końca poważnym świetle.
Potrzebę takiej dyskusji tłumaczy się dobrem dyscypliny. Dla trzech klubów, które spadną, może to być nie tylko jazda w niższej klasie rozgrywkowej przez rok, ale znacznie poważniejsze konsekwencje jak brak żużla w danym mieście. Domyślam się jednak, że i ten argument do pana nie trafia?
- A co mają powiedzieć ci, którzy są od lat w pierwszej czy drugiej lidze i nigdy nie byli w Ekstralidze? Oni nie mają ani takich budżetów, ani takich stadionów. Tak naprawdę wszystko zależy od działaczy i tego, jak potrafią sobie poradzić. Strasznie, że ktoś zwinie żużel dla miasta i kibiców, kiedy spadnie, jest dla mnie totalnie niezrozumiałe. Rywalizacja sportowa dyktuje i narzuca pewne standardy, które dla jednych są do przyjęcia, a dla innych najwidoczniej nie są czymś, co powinno decydować o zdrowej i sportowej rywalizacji. Jeśli dziś mamy obstawiać wyniki na podstawie zmian regulaminów, to zapewniam pana, że ja się pod tym nie podpiszę. Są drużyny, które będą biły się o złote medale, ale są i takie, które niestety opuszczą Ekstraligę. Tak ta rywalizacja została ustalona i tak też jest w innych dyscyplinach sportu. To trzeba po prostu zrozumieć. Jeśli ktoś nie potrafi tego pojąć, to nie powinien zajmować się sportem. Nie będę brać udziału w dyskusji, która do niczego nie prowadzi. Dla mnie temat jest zamknięty. Na chwilę obecną cieszę się z kilku obowiązujących przepisów.
Jakie to przepisy?
- Na pewno instytucja komisarza toru. W tej chwili generalnie przepisy są dla mnie jednoznaczne. Jako Zielona Góra proponujemy drobne korekty. Są one związane z moją ostatnią wypowiedzią na ten temat. Życie przyniosło nam wiele nowych doświadczeń w kwestii przekładania spotkań. Chodzi o to, żeby impreza odbywała się przy dobrych warunkach atmosferycznych, przy pełnych trybunach, a nie z myślą, by zaliczyć zawody, kiedy jest zimno, wietrznie albo kiedy mówi się o jakiś podtekstach, że trzeba na siłę odjechać mecz, bo ktoś jest słabszy a ktoś mocniejszy. Dla mnie to niezrozumiałe. Jednocześnie deklaruję, że na każdą taką prośbę będę reagować zawsze w ten sam sposób. Będę zawsze to oceniać pod kątem czysto etycznym i sportowym. O zmianie reguł w trakcie gry, nie będę jednak dyskutować. Ona jest dla mnie nie na miejscu i temat jest zakończony w momencie ogłoszenia przez pana Andrzeja Witkowskiego.
Prezesi, którzy się z panem nie zgadzają lub zgadzać nie będą, akcentują, że obecny kształt ligi i regulamin ma też pewne plusy. Za jeden z nich wskazuje się KSM. Czy pana zdaniem górny limit pozytywnie wpływa na wyrównany przebieg rywalizacji w najlepszej lidze świata?
-
O tym można dyskutować na kilka sposobów. Z jednej strony jest KSM, a z drugiej tacy zawodnicy jak Artiom Łaguta, który ma bardzo niski KSM, a w tym roku notuje znakomity sezon. Jest też Tai Woffinden, który jedzie fenomenalnie. Są też tacy, którzy jechali dobrze, a mają gorszy rok. Decyduje sport a nie liczby przy nazwiskach. Pamiętam już drużyny, które miały nie przegrać meczu, a nie zdobywały później nawet medalu. Tak było kiedyś w Gdańsku czy w Toruniu. Wiele osób pewnie pamięta, jak to się skończyło. Rzecz ważniejsza polega na tym, że aktualnie do drużyn w najlepszej lidze świata musimy dobierać zawodników, którzy nie pasują pod względem sportowym, a odpowiadają tylko pod kątem matematycznym. Ja się z tym nie zgadzam i nie wiem, jakby coś takiego mogło działać w innych dyscyplinach. W koszykówce od rzuconych koszy, a w piłce nożnej od strzelonych bramek? Gdyby KSM obowiązywał w Bundeslidze, to Lewandowski nie znalazłby klubu (śmiech).
[nextpage]Utrzymanie KSM zaburzyłoby pewnie plany Zielonej Góry, które zaczęliście realizować przed tym sezonem. Chcecie bowiem, żeby wrócił do was Aleksandr Łoktajew.
- Panie redaktorze, nie brnijmy w to. Ja już tak naprawdę panu odpowiedziałem, co myślę o zmianach reguł w trakcie gry. Dla mnie wyznacznikiem zawsze będzie prezes Polskiego Związku Motorowego i jego słowa. Cieszę się, że dzięki temu jak jest, nie muszę się martwić o wiele rzeczy.
?
- Nie muszę się martwić o to, co proponują mi między innymi prezesi klubów w trakcie sezonu. Wiem, co mam robić przez najbliższe lata i to jest niesłychanie istotne. Do tej pory musiałem przeżywać horrory w postaci wielu śmiesznych zapisów. Ograniczenia dotyczyły raz jednego zawodnika z cyklu Grand Prix, raz wprowadzenia KSM, innym razem jego ograniczenia, limitów finansowych. To były jakieś krótkotrwałe pomysły prezesów, którzy myśleli jak jeszcze bardziej zagmatwać przepisy zamiast zająć się budowaniem wizerunku i wychowywaniem młodzieży czy organizacją imprez na wysokim poziomie. Wszystko odbywało się w oparciu nawet nie o to, żeby pomóc sobie, ale przede wszystkim zaszkodzić rywalowi, któremu coś się udaje.
A przepis o komisarzu toru, który ocenia pan pozytywnie, wpłynął pozytywnie na wyrównanie rywalizacji w ENEA Ekstralidze? Zmniejszyła się rola atutu własnego toru, bo tory są przygotowywane w bardziej jednolity sposób?
- Mam podobne obserwacje. Ta decyzja była akurat strzałem w dziesiątkę. Jako Zielona Góra nie mamy się akurat, czego wstydzić. Nasze tory od dłuższego czasu były przygotowywane jak należy. Nikt nie wnosił uwag. Jest dużo klubów, na miejscu których spaliłbym się ze wstydu. Na ich torach łamali się zawodnicy a niektórzy walczyli o życie przez fatalnie przygotowaną nawierzchnię. To już jest na szczęście historia. Dziś trzeba się cieszyć, że po tylu latach udało się znaleźć takie rozwiązania, które pozwalają komuś na sprawowanie pieczy nad tym, co się dzieje na torach.
Pojawiają się również opinie, że należy doprecyzować kompetencje komisarzy, bo niektórzy ingerowali nawet w przygotowanie startu czy pierwszych 30 metrów. Kluby z Zielonej Góry to nie spotkało?
-
Nie znam takich przypadków. U nas one na pewno nie miały miejsca. Nie słyszałem skargi na komisarza w Zielonej Górze czy w żadnym z naszych spotkań wyjazdowych. Nic nie zgłaszaliśmy do protokołu zawodów czy do książki toru.