Skandal w Lesznie? Takich sytuacji może być więcej - rozmowa z Andrzejem Rusko

- Na początku pomyślałem sobie, że to żart - mówi o wydarzeniach związanych z meczem Fogo Unia Leszno - PGE Marma Rzeszów Andrzej Rusko, który uważa, że taki skandal na pewno nie pomoże żużlowi.

Michał Korościel: Co pan sobie pomyślał, kiedy się dowiedział, że Leszno pokonało Rzeszów 75:0?

Andrzej Rusko: Na początku pomyślałem sobie, że to żart, bo to się w głowie nie mieści, że na stadionie jest tyle osób odpowiedzialnych za organizację zawodów, a okazuje się, że kibice muszą się emocjonować jazdą dwóch zawodników gospodarzy. Jest przecież sędzia, jest komisarz toru, kto jeszcze musiałby tam być, żeby to się mogło normalnie odbyć? Wydaje się, że albo w ocenie toru pomyliła się strona rzeszowska, albo swoją pracę źle wykonał komisarz toru, a sędzia pochopnie stan nawierzchni zaakceptował. Nie chcę wyrokować, bo mnie tam nie było, ale to co się stało rozwojowi żużla z pewnością nie służy.

A czy winny jest także komisarz toru? Przecież to jest człowiek odpowiedzialny za tor, skoro on uznał, że nawierzchnia nadaje się do jazdy, to w ogóle nie powinno być żadnej dyskusji. Tymczasem komisarz pod presją klubu z Rzeszowa zdecydował się na zmienianie stanu nawierzchni, a tym samym obalił swoją wcześniejszą opinię o tym, że tor jest przygotowany dobrze.

- Ja już trochę głupieję, bo co chwilę wprowadzamy nowe funkcje, nowe stanowiska i nie wiadomo już kto za co odpowiada, ta odpowiedzialność się rozmywa i przez to dochodzi do takich sytuacji, jak ta w Lesznie.

O żużlu znowu było głośno w ogólnopolskich mediach, które zwykle się speedwayem nie interesują.

- Ja za taką promocję dziękuję, ale rzeczywiście w mediach znowu zapachniało żużlem. Smutne jest to, że media nie interesują się piękną stroną speedwaya, a pochylają się nad nim tylko przy okazji skandali. Robią to nie tylko tabloidy, bo to można byłoby zrozumieć, ale też media, które aspirują do miana opiniotwórczych.

Jest taka zasada, że nieważne co mówią, ważne, żeby nazwiska nie przekręcali. W tym przypadku to chyba jednak tak nie zadziała.

- W tym przypadku to na pewno nie zadziała, bo dla potencjalnych sponsorów ważny jest pozytywny wizerunek dyscypliny, z takim chcą być kojarzeni. To co się wydarzyło w Lesznie nie podnosi ani wartości żużla, ani nie poprawia wizerunku tego sportu. Po takich wydarzeniach ewentualny sponsor prędzej się odwróci od żużla, niż dyscyplinę wspomoże.

W kilka dni po meczu z Rzeszowem ze swojego stanowiska zrezygnował Józef Dworakowski. Jak pan przyjął jego decyzję?

- Zrobiło mi się zwyczajnie przykro, bo Józef to jest jedna z najbardziej zaangażowanych osób w polski żużel. Proszę zauważyć, że klubami w naszej Ekstralidze coraz rzadziej rządzą ludzie, którzy w te kluby wkładają własne pieniądze. Tak naprawdę są tylko 3 takie kluby. Właśnie Leszno, gdzie swoje ciężko zarobione pieniądze inwestował Józef Dworakowski, Rzeszów i Wrocław, resztą dowodzą menagerowie, którzy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za to w jakim stanie zostawiają klub. Za moich czasów było znacznie więcej ośrodków zarządzanych przez ludzi, którzy wkładali w nie swoje pieniądze. Przykre jest to, że 2 z tych 3 wspominanych klubów były teraz zamieszane w skandal, o którym mówimy. Odszedł już Marian Maślanka, teraz odchodzi Józef Dworakowski, za chwilę Marta Półtorak też może powiedzieć, że ma tego dość, a to może być początek końca tej pięknej dyscypliny w Polsce, bo zostaną tylko wspomniani menagerowie, którzy dzisiaj są tutaj, jutro tam i za nic nie ponoszą odpowiedzialności. Może się okazać, że u nas zaraz będzie tak jak w Anglii, dalej będziemy jeździli w kółko, ale już nikogo nie będzie to obchodziło, bo o miejscu w najwyższej lidzie nie będą decydowały aspekty sportowe, a budżet. Masz pieniądze to jedź o medale, nie masz, to jedź sobie amatorsko w drugiej lidze. Ze sportem to ma niewiele wspólnego.

Mimo wszystko Józef Dworakowski wybrał chyba niefortunny moment na odejście. Rezygnując ze stanowiska w kilka dni po takim skandalu jakby wziął na siebie winę za to co się stało.

- Nie sądzę, że Józef czuł się winny zaistniałej sytuacji, on już wielokrotnie mówił, że ma tego wszystkiego dość. Narzekał, że nie ma żadnej pomocy ze strony federacji, niewielką pomoc ze strony władz lokalnych. W takiej Bydgoszczy, czy Gorzowie kluby są istotnie wspierane przez samorządy. W Lesznie, Rzeszowie, czy Wrocławiu, o których mówiłem wcześniej, takiej pomocy właściwie nie ma. Józef Dworakowski do klubu często musiał dokładać z własnego budżetu domowego, a żeby coś takiego robić, to trzeba mieć ideę i widzieć, że za tą ideą podąża tłum, tymczasem kibice Unii Leszno wyraźnie się od tej idei, od klubu odwrócili, oddając w poniedziałek bilety i żądając zwrotu pieniędzy. Ja rozumiem, że żaden fan żużla nie był zadowolony z tego co zobaczył w meczu Leszna z Rzeszowem, ale prawdziwy kibic powinien się z klubem solidaryzować. Gdyby Józef widział, że ma wsparcie fanów, pewnie by nie zrezygnował. Mam wrażenie, że to właśnie postawa fanów była kroplą, która przelała czarę goryczy.

W ciągu ostatniego roku mieliśmy aż 3 tak poważne skandale. Najpierw były lubuskie derby po tragicznej śmierci Lee Richardssona, później półfinał Ekstraligi w Toruniu, gdzie sędzia źle policzył KSM, a teraz mamy historię z Leszna. Które z tych 3 wydarzeń świadczy o naszym żużlu najgorzej?

- Nie wiem, które najgorzej, nie ma sensu tworzenie rankingu skandali, każdy z nich na polskim żużlu odbija się tak samo źle. Co więcej każda z tych sytuacji zaistniała z tej samej przyczyny, z chęci zwycięstwa za wszelką cenę, ludźmi odpowiedzialnymi za polski żużel w każdym z tych 3 przypadków kierował partykularny interes, a nie ogólne dobro dyscypliny. W derbach lubuskich chciano wykorzystać chwilę słabości spowodowaną śmiercią Lee dla osiągnięcia własnego interesu, to samo chciał zrobić w Toruniu ówczesny prezes Unibaxu pan Wojciech Stępniewski. Z powodu 5 minut spóźnienia zawodnika chciał zabrać kibicom widowisko, zabić sport, zabić rywalizację, zlekceważyć setki tysięcy kibiców przed telewizorami. Tylko po to, żeby ubić swój interes. To samo mieliśmy teraz w Lesznie. Mam wrażenie, że nikomu tam nie chodziło o bezpieczeństwo zawodników, każdy miał swój własny interes, a że interesy Leszna i Rzeszowa nie były zbieżne, to doszło do takiej dziwnej sytuacji. Te 3 sytuacje, o których mówimy były właściwie takie same, różniły się jedynie okolicznościami. Uważam, że ogromny błąd popełnił Polski Związek Motorowy decydując o spadku aż 3 drużyn w roku szalejącego kryzysu. Wiadomo, że kluby teraz rękami i nogami będą się broniły przed spadkiem, bo może to dla nich oznaczać śmierć. Każdy ma nóż na gardle, a w takiej sytuacji nikt nie myśli o sporcie, o widowisku, a bardziej o tym, żeby przeżyć, dlatego sytuacji podobnych do tej z Leszna może być więcej.

Michał Korościel - Dziennikarza Radia ZET i SportoweFakty.pl.

Źródło artykułu: