Ewelina Bielawska: Za nami runda zasadnicza, którą Stelmet Falubaz Zielona Góra zakończył na pierwszym miejscu. To chyba powód do dumy.
Robert Dowhan: Oczywiście. Od sześciu lat jesteśmy w najlepszej czwórce zespołów, a w tym roku pierwszy raz kończymy rundę jako lider tabeli. To wielki sukces, który świadczy o dobrym przygotowaniu zespołu, trafionym składzie, o ciężkiej pracy drużyny i klubu. Efekty będziemy jednak oceniać po ostatecznych rozgrywkach.
Jak co roku, bywało różnie. Zespół zaczął od mocnego uderzenia na inaugurację rozrywek, wygrywając wysoko w Gnieźnie. Potem nastąpiła niespodziewana porażka na własnym torze z Unibaksem Toruń, zaraz potem remis we Wrocławiu. Na szczęście w odpowiednim momencie zawodnicy "wystrzelili" pokazując siłę drużyny.
- Mecz z Toruniem przegraliśmy w osłabieniu, bo kontuzji nabawił się Andreas Jonsson, który nie jechał do końca. Z kolei w ostatnim biegu, kiedy prowadziliśmy, taśmę po raz pierwszy zanotował Jarek Hampel. Stąd ta minimalna przegrana w naszych oczach i ocenie kibiców nie wyglądała tragicznie. Mecz z Toruniem był jedynym, który przegraliśmy na własnym torze, a w rewanżu to my byliśmy lepsi. W sporcie zdarzają się przegrane, jak ta w Tarnowie, kiedy po raz pierwszy skorzystaliśmy z usług Mikkela B. Jensena, a on kompletnie się pogubił. Jeżeli miałbym tak przegrywać co roku, dwa, trzy razy w rundzie przy dziesięciozespołowej lidze, to życzę tego każdej drużynie. Ostatnie kolejki pokazywały, że wygraliśmy sześć meczów z rzędu i do play-off przystępujemy z pozycji lidera.
Może zawodnicy na przekór prezesowi, chcąc podtrzymać napięcie, doprowadzają do takich sytuacji?
- W tym sporcie ważna jest adrenalina i emocje. Ale tak się dzieje, że niektórzy zawodnicy rozpędzają się z biegiem czasu, inni opadają z sił. Zobaczymy, jak zakończy się dwumecz z Tarnowem. Wtedy będziemy mocniejsi w słowa, opinie i komentarze.
Gdyby miał prezes ocenić swoją drużynę po rundzie zasadniczej - którego zawodnika by zganił, a kogo pochwalił?
- Żużel to gra zespołowa i na wynik drużyny składa się jazda wszystkich zawodników. Czasem jeden ma lepszy, a inny słabszy dzień, dlatego jako drużyna powinni się uzupełniać. Nie można mieć zastrzeżeń do Jarka Hampela, Patryka Dudka czy Piotrka Protasiewicza, który potrafił wyciągnąć wnioski. Jednak kompletną klapą, poza sporadycznymi występami, kończyła się jazda Jonasa Davidssona, na którego bardzo liczyliśmy. Myślałem, że on w tym roku będzie robił przynajmniej kilka punktów. Jest zupełnie odwrotnie. Liczyłem również, że Kamil Adamczewski będzie dowoził ważne punkty. Tymczasem okazuje się, że jak już je przywozi, to na słabych rywalach.
Rzeczywiście postawa niektórych zawodników może zadowalać – Hampel, Protasiewicz, Dudek, Jonsson rzadko zawodzili. Do tego Krzysztof Jabłoński, który często, jak można zauważyć, zostawia wręcz serce na torze walcząc do ostatniego metra. Jednak wiadomo – to od drugiej linii głównie m.in. od Jonasa Davidssona będzie zależeć wiele w najważniejszych meczach sezonu. Co dzieje się z tym zawodnikiem?
- Proponowaliśmy mu różne rozwiązania - od pomocy psychomedycznej, poprzez nasze treningi. Ale, jeśli on sam ze sobą nie zrobi porządku i nie przełamie strachu, który w nim drzemie, bo widać po jego startach jak często ewidentnie zamyka gaz, to my nic na to nie poradzimy. To drzemie w nim. Niestety, KSM wymusił, by stawiać na takich zawodników, przy budowie składu.
Z najwyższej klasy rozgrywek spadły już trzy drużyny - rzeszowska, gnieźnieńska i bydgoska. Jednak to PGE Marma Rzeszów zaskoczyła przede wszystkim, gdyż trzeba przyznać, że mieli niezłego pecha w tym roku i nikt nie postrzegał ich wcześniej jako kandydata do spadku.
- Dla mnie to też bardzo duże zaskoczenie, bo ze względu na nazwiska i zapowiedzi przedsezonowe, nie typowałbym tej drużyny do spadku. Złożyło się na to wiele przyczyn, jednak to są problemy poszczególnych drużyn, zarządów, trenerów czy właścicieli, stąd nie chciałbym przez pryzmat Zielonej Góry oceniać ich działalności. Ale w sporcie, tak jak wszędzie, potrzeba trochę szczęścia, dobrej intuicji, odważnych kroków.
Jak prezes oceni ogólnie rundę zasadniczą w Enea Ekstralidze? Trzeba przyznać, że była to jedna z najciekawszych rund, obfitująca w wiele niespodzianek.
- To prawda. Walka trwała do końca, rozstrzygnięcia zapadały często w ostatnich biegach. Mieliśmy sporo niespodzianek, kiedy faworyci przegrywali, kiedy tory nie były atutem gospodarzy poprzez pracę komisarzy. Ten sezon naprawdę zaskakuje.
Ostatnimi czasy spotykamy się z wieloma wypowiedziami prezesów, zawodników czy też innych znawców żużla, iż to właśnie istniejący KSM spowodował, że było tak ciekawie. Czy prezes zgodzi się z tą opinią?
- Dziwię się tym wypowiedziom i szkoda mojej energii na dywagacje w sprawie składu drużyn, KSM-u i innych rozwiązań. Mamy jasne stanowisko prezesa PZM-otu, więc będziemy się tego trzymać i nic w tej materii się nie zmieni. Jeżeli ktoś chce utrzymać KSM, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by go wyliczył i według niego budował skład. To jego święte prawo. Ja od początku byłem przeciwnikiem takich uregulowań i cieszę się, że znikają.
W wywiadzie dla naszego portalu prezes Zmora wręcz nawoływał, by pozostawić KSM i nie przepłacać zawodników, bowiem coraz więcej klubów ma spore problemy finansowe przez tego typu działania. Zapytam więc szczerze – jak odczuwa ten kryzys podobno dobrze prosperujący klub, jakim jest Stelmet Falubaz?
- Wszyscy odczuwamy kryzys. Tym bardziej, że my borykamy się z ciągłym remontem stadionu. Przez to na dwa spotkania zabrakło nam biletów; mieliśmy większe zapotrzebowanie niż liczba miejsc dla kibiców. Straciliśmy wtedy mnóstwo pieniędzy. Jednak władze miasta niestety nie są zainteresowane, by w jakikolwiek sposób nam to zrekompensować. Przedstawiają jedynie wciąż nowe terminy oddania trybuny, a czas mija. Wracając do wypowiedzi jednego z prezesów, uważam, że jeżeli ktoś nie chce przepłacać, niech tego nie robi. Nie jest powiedziane, że trzeba dać danemu zawodnikowi określoną kwotę pieniędzy. Niech każdy zakontraktuje zawodników, na jakich go stać i jakich uważa. Z drugiej strony, można zainwestować w szkolenie młodzieży i dzięki temu mieć tak, jak w przypadku np. Gorzowa Bartka Zmarzlika. Stal Gorzów to dobry przykład, gdyż skazywana na porażkę, pokazała "ząb" i o mało co nie znalazłaby się w czwórce. Zakontraktowała zawodników, dla niektórych nawet nieznanych, a sezon tak im się poukładał, że mieli mocną końcówkę rundy zasadniczej. Można więc nie przepłacać, a osiągnąć dobry wynik sportowy.