Każdy powinien uderzyć się we własną pierś - rozmowa z Krzysztofem Cegielskim

- Na częstochowianach i zielonogórzanach będzie spoczywać w rewanżach duża presja - powiedział Krzysztof Cegielski, którego spytaliśmy o ocenę pierwszych półfinałów ENEA Ekstraligi.

Michał Wachowski
Michał Wachowski

Michał Wachowski: Czy pana zdaniem po tych dwóch pierwszych meczach jesteśmy trochę mądrzejsi, jeśli chodzi o obsadę finału ENEA Ekstraligi? Wydaje się, że jedną nogą są już w nim zawodnicy Stelmet Falbazu.

Krzysztof Cegielski: Tak pan myśli? Z jednej strony podzielam to zdanie, ale nie do końca. Przeprowadziłem kilka rozmów, czy z to z zawodnikami, czy osobami związanymi ze Stelmet Falubazem i nie widać tam przesadnej pewności siebie przed rewanżem, co jest dobrym podejściem do sytuacji, którą mają. Wiedzą, że przegrali spotkanie, wiedzą też, że mają w miarę korzystny rezultat, ale muszą to jeszcze udowodnić na własnym torze. Ta presja, oczekiwania i też rola faworyta w tym przypadku jest po ich stronie. Jeszcze wczoraj wyglądało to inaczej. To zielonogórzanie musieli się tłumaczyć wszystkim dookoła, dlaczego tak polegli w rundzie zasadniczej i czy to zostanie powtórzone w półfinale. Argumenty, jeśli chodzi o własny tor, były po stronie tarnowskiej, a teraz, po dobrym spotkaniu na wyjeździe, przeszły one na stronę zielonogórską. Domyślam się, że u siebie, przy komplecie publiczności, nie będzie im jednak łatwo. Tym bardziej, że będą się mierzyć z drużyną wyrównaną, która jeśli pojedzie na swoim dobrym poziomie, to może ten wynik bronić. Nie będzie to łatwe spotkanie dla zielonogórskiej drużyny, ale jeszcze trudniejsze dla tarnowian. Także uważam, że Stelmet Falubaz jest faworytem i powinien - choćby w tych teoretycznych rozważaniach - zwyciężyć większą ilością punktów niż cztery. Ten sezon, podobnie jak play-offy, pokazuje, że teoretyczne rozważania nie zawsze się sprawdzały. Zobaczymy, czy to będzie miało też miejsce na torze w Zielonej Górze.

Dlaczego te dwa mecze Stelmet Falubazu w Tarnowie tak bardzo się różniły? W rundzie zasadniczej Unia wygrała 26 punktami, a teraz zaledwie czterema.

- Na ten wynik złożyło się wiele kwestii. Po pierwsze bardzo ambitna postawa zielonogórzan. Oni od pierwszego do ostatniego wyścigu dobrze sobie radzili na torze w Tarnowie. Mieli swoje wpadki, ale bardzo dobrze weszli w ten mecz. Być może właśnie to spowodowało taką nerwowość po stronie gospodarzy, co dało się zauważyć. Widzieliśmy też kilka poważnych błędów tarnowskich zawodników, co raczej na własnym torze nie powinno się zdarzać. Trzy taśmy także nie pomogły w osiągnięciu dobrego rezultatu. Jedna z taśm Janusza Kołodzieja była związana może ze sprzętem, ale dwie kolejne były związane z tym, że ci zawodnicy na starcie po prostu nie wytrzymali. Oglądając te zawody miałem swoje przemyślenia i każdy, kto się mocniej wgłębiał w analizę wyścigów widział, że sędzia długo wstrzymywał w niektórych biegach taśmę. Nie twierdzę jednak, że była to wina sędziego. On próbował doprowadzać do sprawiedliwych startów z pozycji nieruchomej. Niektórzy zawodnicy próbowali po prostu zwieść sędziego i bardzo łatwo przeanalizować, że taśmy nie z powodów sprzętowych, czyli taśma Łaguty w biegu dwunastym i taśma w biegu piętnastym Janusza Kołodzieja, zdarzyły się wtedy, gdy startowali z Jarkiem Hampelem. Jarek próbował startować ze startu lotnego, sędzia to widział i stąd takie długie oczekiwanie na puszczenie taśmy przez sędziego. Oczywiście zawodnicy tarnowscy mogą mieć pretensje tylko do siebie, bo błąd zawodników tarnowskich polegał na tym, że stojąc na starcie, nie wytrzymywali tej presji. Być może mogliby temu zapobiec, gdyby byli poinformowani przed wyjazdem na tor, że w niektórych wyścigach sędzia może trzymać dłużej taśmę, bo zdarzają się sytuacje, że nie wszyscy stoją równo. Być może gdyby zawodnicy tarnowscy byli świadomi takich sytuacji, to byliby przygotowani na dłuższe oczekiwanie i nie mieliby problemów z utrzymywaniem nerwów na wodzy. To ich w żaden sposób nie usprawiedliwia, bo tacy zawodnicy powinni sobie w takich sytuacjach radzić. Takie były jednak tego okoliczności i akurat to zawodnicy tarnowscy tego napięcia nie wytrzymali. Chyba w związku z tym, że ten mecz od początku nie układał im się najlepiej, co przeniosło się zarówno na taśmy, jak i błędy na dystansie w czasie wyścigów. Zielonogórzanie te błędy wykorzystali.
Zdaniem Krzysztofa Cegielskiego, tarnowianie nie wytrzymywali presji pod taśmą Zdaniem Krzysztofa Cegielskiego, tarnowianie nie wytrzymywali presji pod taśmą
Przed tym dwumeczem wydawało się jednak, że z większą presją będą zmagać się zawodnicy Stelmet Falubazu, bo to oni wygrali rundę zasadniczą.

- Jeśli chodzi o dwumecz, to na pewno faworytem był i jest Stelmet Falubaz. Pojawiało się jednak wiele głosów, że tarnowianie mogą sprawić niespodziankę i ja też tak sądziłem. Kluczem do sukcesu wydawał się właśnie mecz w Tarnowie. Zielonogórzanie się obronili i wydaje się, że wszystkie karty leżą po ich stronie. Mają rewanż przed własną publicznością i dwóch-trzech zawodników, którzy u siebie powinni pojechać zdecydowanie lepiej. Myślę więc, że zdecydowanym faworytem rewanżu będzie Stelmet Falubaz. Ale tak, jak nie mogliśmy się spodziewać powtórki i wysokiej wygranej tarnowian na własnym torze, tak samo nie spodziewam się, by zielonogórzanie wygrali u siebie tak wysoko, jak zrobili to w rundzie zasadniczej. Wszystko będzie zależało od tego, jak ten mecz się zacznie. Jeśli jeden czy dwóch zawodników tarnowskich będzie jeździło bezbłędnie, to przy ewentualnych rezerwach taktycznych można dosyć długo trzymać ten wynik. Są to tylko cztery punkty, ale też aż cztery punkty. Może być taka sytuacja, że goście do ostatnich wyścigów będą się bronić. Muszą jednak dać z siebie o wiele więcej, niż na własnym torze.

Więcej niewiadomych jest chyba w drugiej parze półfinałowej. Wiemy, że w rewanżu w składzie Włókniarza nie zobaczymy Emila Sajfutdinowa, ale i bez niego częstochowianie potrafili wygrać wysoko z Unibaksem w rundzie zasadniczej.

- Częstochowianie od jakiegoś czasu na własnym torze spisywali się bardzo dobrze i wygrywali zdecydowanie. Moim zdaniem to oni są faworytem, mimo braku Emila. Podobnie jak w zielonogórskiej drużynie, tak i w częstochowskiej niektórzy zawodnicy powinni zdecydowanie lepiej pojechać na własnym torze. Są w dobrej dyspozycji jako zespół. Gospodarze będą na pewno wspierani przez głośną publiczność, co na pewno tej drużynie pomoże. Torunianie też mają jednak atuty i swoich liderów. Jeśli trójka Miedziński, Gollob, Ward będzie radziła sobie dobrze - a trzeba pamiętać jeszcze o Przedpełskim -  to częstochowianie staną przed trudnym zadaniem. A trzeba pamiętać, że stratę z pierwszego meczu w Toruniu będzie trzeba zacząć odrabiać. Wydaje się teoretycznie, że gospodarze to zrobią, ale nie będzie to łatwe zadanie. Będą musieli być na własnym torze po prostu bezbłędni. Ze względu na to, że wydają się być faworytem, będzie spoczywać na nich, podobnie jak na zielonogórzanach, duża presja.

Po meczu powiedział pan, że zawodnicy dostali na torze małpiego rozumu. Emocje nie wygasły także po zakończeniu spotkania. To, że słyszeliśmy tyle ostrych, stronniczych wypowiedzi po zakończeniu meczu, nie sprzyja chyba widowisku.

- Myślę, że każdy powinien uderzyć się we własną pierś. Obie strony bardzo ambitnie podeszły do tego spotkania, wszyscy zawodnicy byli bardzo zmotywowani. Moim zdaniem za bardzo. Nikt ze sztabu szkoleniowego obu drużyn nie chłodził tych głów. Słyszeliśmy zresztą w przekazach telewizyjnych, z podsłuchanych trochę rozmów z zawodnikami, ta chęć zwycięstwa była tylko potęgowana. Słowa, żeby dociskać do bandy, żeby blokować wyjścia, tylko świadczą o tym, że atmosfera była w parku maszyn podgrzewana. To na pewno, jak się okazuje, dobrze się nie skończyło. Dopiero ten koszmarny upadek Emila spowodował, że sytuacja została sprowadzona na ziemię. Było w dalszym ciągu dużo walki, ale w ramach granicy rozsądku. Dużo argumentów w rękach miał sędzia, podejmował kontrowersyjne decyzje, raczej nie powodujące ograniczenia tego zapału wśród zawodników, tylko wręcz przeciwnie. To wszystko spowodowało, że skończyło się tragicznie. Cieszę się tylko, że w przypadku Emila nie skończyło się to jeszcze gorzej, bo było naprawdę blisko takich newralgicznych części ciała jak głowa czy kręgosłup. Dobrze, że skończyło się, jak sądzę, na ścięgnach czy kościach. Dzięki temu wiemy, że on wcześniej czy później wróci na tor. Szkoda, że dopiero po takim wypadku wszyscy ochłonęli. Jak się okazało, można było walczyć, szanując własne kości i przeciwników.
Obie strony bardzo ambitnie podeszły do tego spotkania, wszyscy zawodnicy byli bardzo zmotywowani. Moim zdaniem za bardzo - ocenił Cegielski Obie strony bardzo ambitnie podeszły do tego spotkania, wszyscy zawodnicy byli bardzo zmotywowani. Moim zdaniem za bardzo - ocenił Cegielski
Na koniec zapytam pana, czy podobało się panu oglądanie ENEA Ekstraligi w sobotę, a nie jak zazwyczaj, w niedzielę.

- Podobało mi się bardzo. Zawody przy sztucznym oświetleniu na MotoArenie i przy pełnych trybunach, to zawsze piękny obrazek telewizyjny. Domyślam się, że bycie tam na stadionie było doznaniem jeszcze przyjemniejszym. Był to trafiony pomysł i myślę, że powinniśmy tego typu sytuacje praktykować, choć wiemy, że nie będzie to trwały zabieg, bo mamy w kalendarzu zawody Grand Prix oraz SEC. Dobrze jednak, że będziemy mogli raz po raz oglądać w sobotę wieczorem ligowe pojedynki. Oczywiście musi być to z odpowiednim wyprzedzeniem zaplanowane, tak, by każdy kibic mógł z dużym wyprzedzeniem zaplanować swój czas, aby nie był zaskakiwany tydzień przed zawodami. Dzięki temu unikniemy jakichś nieporozumień i krytyki. Myślę, że wszyscy pozytywnie przyjęli ten sobotni termin i w przyszłym roku trochę częściej będziemy oglądać mecze ligowe w te oto dni.

Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×