Potrzeba nam kogoś takiego jak Hancock - wywiad z Markiem Cieślakiem, trenerem Unii Tarnów

- Rewolucja w składzie mojej drużyny nie jest potrzebna - mówi trener Marek Cieślak, który dodaje również, że w jego drużynie przydałby się zawodnik pokroju Grega Hancocka.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski

Jarosław Galewski: W finale ENEA Ekstraligi pojedzie Stelmet Falubaz i Unibax. To dla pana zaskoczenie?

Marek Cieślak: Przed sezonem wszyscy stawiali na taki finał w ciemno. Zgadza się, że wiele po drodze zmieniały kontuzje, ale one miały miejsce w przypadku wielu zespołów. Uważam, że w końcowym rozrachunku awans do finału wywalczyły tak naprawdę dwa najmocniejsze zespoły.

A kto jest pana faworytem?

- Powiem panu szczerze, że nie mam faworyta. Przypuszczam, że gdyby Unibax wykorzystał zastępstwo zawodnika w pierwszym półfinale, to wygrałby wysoko z Włókniarzem. Zespół z Zielonej Góry jest natomiast oparty na czterech bardzo mocnych zawodnikach. Od nich wszystko będzie zależeć. Jonsson, Protasiewicz, Hampel i Dudek będą kluczowi dla Falubazu. Po stronie rywali będzie ZZ i zadecyduje o wygranej dobry dzień. Kto go będzie mieć, ten zwycięży. Bałbym się wskazywać faworyta.

A w meczu o brązowy medal?

- Też bym nie położył palca, kto zdobędzie brązowy medal. Najpierw spotkanie na naszym torze. Goście pojadą bez Emila Sajfutdinowa z zastępstwem zawodnika, ale zabraknie też Rafała Szombierskiego, który musi pauzować z powodu kary meczu. Będzie musiał wystartować w związku z tym jakiś junior. Zobaczymy, jak wyjdzie nam to spotkanie. U siebie z Falubazem jechaliśmy naprawdę dobry mecz. Na przeszkodzie stanął nam pech związany z tymi taśmami. W Zielonej Górze mecz mógł wyglądać zupełnie inaczej, gdybyśmy wykorzystali swoje atuty i na swoim torze wygrali wyżej. Gospodarze byliby wtedy bardziej spięci. Cztery punkty to jednak nie 14. W przypadku złotego i brązowego medalu wszystko jest w tej chwili sprawą otwartą.

Domyślam się jednak, że dla Unii Tarnów brązowy medal byłby i tak dużym sukcesem?

- Dla nas olbrzymim sukcesem jest to, że weszliśmy do czwórki. Nie ma się sensu oszukiwać - to jest kiepski sezon w naszym wykonaniu. Wielu naszych zawodników z różnych powodów trochę obniżyło loty. Po statystkach widać, gdzie w porównaniu z ubiegłym rokiem są Madsen czy Vaculik. W ubiegłym roku to byli nasi podstawowi zawodnicy. Martin praktycznie nie schodził poniżej 10 punktów, a Madsen w Tarnowie zdobywał około 12-13 punktów. Teraz tego już nie ma. W przypadku Artioma Łaguty też jest lekka obniżka i w mojej ocenie decyduje o tym przemęczenie sezonem. Tych podróży jest naprawdę bardzo dużo. Walczymy o brąz. Jak go zdobędziemy, to będziemy bardzo szczęśliwi. Jeśli nam się to nie uda, postaramy się w przyszłym roku.
Marek Cieślak nie ma swojego faworyta w finale ENEA Ekstraligi Marek Cieślak nie ma swojego faworyta w finale ENEA Ekstraligi
Czy w przypadku Martina Vaculika na jazdę w lidze polskiej negatywnie przekładają się starty w Grand Prix?

- W jego przypadku sto procent problemów to Grand Prix. On to doskonale wie i ma nawet do mnie żal, że mu nie wytłumaczyłem, żeby nie brał tej dzikiej karty. Odpowiadam mu zawsze, że przecież chciał, więc co miałem mu powiedzieć. Mam wrażenie, że Martin sobie za dużo naobiecywał po minionym sezonie. Po pierwszych dwóch czy trzech imprezach okazało się, że rzeczywistość jest zupełnie inna. Trafiło mu się załamanie. Często zresztą bywa tak, że zawodnik, który dołuje w Grand Prix, powtarza to także dzień później w lidze. Wystarczy spojrzeć w historie. Było wiele przypadków młodych zawodników, którzy mieli stracone sezonu, gdy awansowali do Grand Prix. Tak było nawet z Woffindenem, który robił wtedy po trzy punkty w lidze polskiej. 

Na konferencji prasowej po meczu w Zielonej Górze dziennikarze zasypywali pana pytaniami o stan toru. Czy w pana ocenie sprawiał on jakieś problemy?

- Pragnę podkreślić, że nie zamierzam robić z tego tytułu wielkich problemów. Było na pewno bardzo przyczepnie. Jeszcze trzy godziny przed rozpoczęciem zawodów tor był bardzo mocno zbronowany. Później, kiedy rozpoczęło się jego ubijanie, wystąpiły problemy na pierwszym łuku. Nie dało się go ubić, bo okazało się, że jest zbyt mokry. Gospodarze ratowali sytuację i ponownie zbronowali pierwszy łuk, a później próbowali go osuszyć. Zrobiła się przez to plastelina. O tym, że były problemy, najlepiej świadczy stanowisko Jury. Stwierdzenie, że tor nadaje się do jazdy padło dopiero po próbie toru. Tymczasem normalnie musi być on oddana półtora godziny przed startem zawodów. Nawierzchnia została zatwierdzona do jazdy dopiero po próbie toru, a więc na około pół godziny przed meczem.

Kiedy zawody się rozpoczęły, to w pana ocenie nadal były problemy z torem?

- Tor był trudny i wymagający. Osoby, które oglądały zawody, same widziały, że zawodników "przestawiało" czasami w każdym momencie. Ciężko się jeździło, ale nie zamierzam wnosić jakichś wielkich zastrzeżeń. Tak został przygotowany i koniec. Musimy się tylko zastanowić w tej całej zabawie nad rolą komisarzy. Taka osoba przyjeżdża do Tarnowa i zdarza się, że wydaje mi polecenia, kiedy tor jest idealnie równy i nie ma się do czego przyczepić. Tymczasem byłem na zawodach w Bydgoszczy, gdzie dzień wcześniej tor został rozbronowany, a później niewiele z nim zrobiono. Z tego tytułu były jeszcze różne nieprzyjemności. Dla niektórych zawodników na takiej nawierzchni nie było problemu. Jarek Hampel po prostu fruwał, ale inni mieli trudności z jazdą. Do całej sytuacji nie odnosiliśmy się jakoś szczególnie. Nie chodziły nam po głowie żadne protesty. Było jak było i koniec.

Czyli ma pan duże wątpliwości, jaka jest naprawdę rola komisarza?

- Sama idea, żeby ktoś nadzorował prace na torze jest słuszna, ale pojawia się właśnie pytanie o dokładną rolę takiej osoby. Jest piękna pogoda, nic nie zagraża rozegraniu meczu, a tymczasem jury podejmuje decyzje o zatwierdzeniu toru dopiero po zakończeniu próby toru. To świadczy o tym, że nie było dobrze. Uważam, że przepisy należy mocno doprecyzować, bo czasami okazuje się, że nie wiadomo, o co chodzi.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×