Grzegorz Drozd: Wielkanocny finał

- Życzę Panu, aby po jutrzejszym meczu nie padło ani razu w komentarzach pomeczowych pańskie nazwisko - życzyłem Markowi Wojaczkowi w przeddzień półfinału w Częstochowie.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd

Obserwując tegoroczne play-offy dochodzę do wniosku, że w naszym żużlu nie może obejść się bez skandali sędziowskich. Niezależnie czy decyzje podejmowane są słusznie czy nie. Zawsze arbiter skrzywdzi jedną ze stron. Klub, zawodników i sponsorów. Przepadnie fura pieniędzy i nadzieje kibiców Ci ostatni zawsze są przekonani, że ich klub był lepszy, powinien był wygrać i tylko złe moce zabrały im zwycięstwo.

Klata Wojaczka

W Toruniu sędzia Grodzki podejmował słuszne decyzje. Ale mam wrażenie, że tylko dlatego, że akurat na rękę było mu wykluczanie zawodników gości. Zawsze łatwiej wyklucza się przyjezdnych. To taka niepisana zasada w sytuacjach 50/50. Gdyby odwrócić sytuacje zdarzeń z Motoareny Grodzki zapewne też wykluczyłby zawodników Włókniarza. Moim zdaniem Sajfutdinow skasował się sam i nie zna się ten na żużlu, co twierdzi inaczej.

Po zaciętym meczu w Toruniu rewanż w Częstochowie pomiędzy Włókniarzem i Unibaksem zapowiadał się ekscytująco. Przed Markiem Wojaczkiem stało trudne zadanie. Wojaczek słynie z tego, że "lubi brać na klatę", czyli podejmować niepopularne decyzje. Chyba jako jedyny. W polskim żużlu nie ma takich sędziów. Wszyscy siedzą jak trusia i modlą się w trakcie meczu, żeby nie musieli interweniować. Każdy chce odbębnić zawody, skasować dolę i odjechać do domu. Często powtarzają w czwórkę, wykluczają przyjezdnych i czekają ze światłem dwóch minut żeby nikt nie spóźnił się na start. Wojaczek bierze na klatę, bo sam wypracował sobie nazwisko na arenie międzynarodowej i wierzy, że jego autorytet udźwignie ciężar publicznej kontrowersji. Był pierwszym Polakiem, który sędziował Grand Prix. Zadebiutował w Pradze w 2001 roku. W finale Gollob dotknął taśmę. Bydgoszczanin od razu osądził winnym Wojaczka i nazwał go "polskim pedałem". Od tamtej pory Wojaczek sędziował wiele rożnych zawodów. Nie tylko na klasycznym torze. W zeszłym roku np. spotkałem go na Grand Prix Challenge na długim torze w słynnych czeskich Mariańskich Łaźniach.

Wojaczek udał się do Częstochowy jak to sam ujął: "sprzątać". Po młodszym koledze Gordzkim? Być może. To taki żargon sędziowski. Za sprzątanie wziął się ostro od początku zawodów. W trzecim biegu wykluczył do końca zawodów Szombierskiego za niesportowe zachowanie. Rafał jechał na czwartym miejscu i ostentacyjne położył motocykl pod bandą. Była to kolejna dobra decyzja arbitra w tegorocznych półfinałach. Dzięki Bogu, że sędziował Wojaczek. Żaden inny arbiter nie szarpnąłby się na taki heroizm. Nasi krajowi sędziowie nie są bohaterscy. Wiedzą, że w razie kłopotów nikt nie stanie po ich stronie. W naszym żużlu każdy dba o własny interes. Przy pierwszej okazji wszyscy umyją ręce od „nieudolnego” arbitra. W razie publicznej zawieruchy sędziowie zostają sami na lodzie i muszą się bronić w pojedynkę. Wyroku często dokonują media. Nikt ich wtedy nie uratuje, a wtedy przepadnie dobrze płatna posadka. Lepiej siedzieć cicho, robić swoje i się nie wychylać. Chyba, że ma się plecy lub autorytet. Takich w Polsce jest niewielu. Dlatego sędzia Lis sparaliżowany sytuacją rok temu w Toruniu nie dopuścił do startu Hancocka. Nie wdawał się w dyskusje, czy Amerykanin spóźnił się sześć minut, czy sześć godzin. Postąpił według świętego regulaminu i koniec kropka. Wiedział, że będzie miał przechlapane jak postąpi inaczej. Toruń zrobiłby wszystko żeby Lisa stoczyć na dno. Na jego niekorzyść i tak miał przechlapane, bo pomylił się w liczeniu.
Wojaczek wykluczył Szombierskiego i dobrze zrobił. Rafał upadł celowo. W tworzeniu bajek pogubił się Włókniarz. Mogliście panowie postarać się przynajmniej o jedną wersję zdarzeń. Jak na porządnego podejrzanego przystało.

Gwiezdne wojny

Żużlowa Polska w pojedynku Częstochowa-Toruń trzymała stronę Włókniarza. W tegorocznym sezonie Unibax przybiera role imperium zła, a w postać Lorda Vadera wciela się obecny szef ekstraligi Wojciech Stępniewski. Sypią się gromy dlaczego w telewizji tyle Unibaksu. Że media, sędziowie i "góra" sprzyja ekipie Karkosika. Istotnie Unibaksu jest w TV za dużo. Pytania też rodzi fotel prezesa dla Stępniewskiego. Dlaczego on? Coś w tym wszystkim jest. Mnie jako żywo cała sytuacja przypomina Andrzeja Rusko i jego Spartę Wrocław. Rusko doprowadził do powstania Rady Ligi, gdzie prezesi zaczęli decydować o kształcie rozgrywek. Dzielił i rządził w polskim żużlu. Blisko trzymał się z Andrzejem Grodzkim. Forsował swój regulamin, a także Spartę na antenie Polsatu. Wciskał całej Polsce, że żużla w telewizji nikt nie chce. Toteż ligowe transmisje leciały za bezcen w jego rodzinnym Polsacie. Do znudzenia ze Spartą w tle. Taki to był uzdrowiciel. Ponoć teraz też czai się za rogiem i kusi prezesów słodkimi wizjami.

W półfinałach były i sędziowskie pomyłki. Największą zaserwował duet Wojaczek-Demski, którzy w porozumieniu ze sobą postanowili w imię sportu dopuścić w 14. wyścigu Czaję. I ja tej decyzji nie czaję. Artur nie miał prawa wystartować w tym biegu. W tej sytuacji panu Markowi zabrakło jaj. Z drugiej strony trochę mu się nie dziwię, bo chłop naprawdę mógł zacząć się obawiać o swoje zdrowie. Decyzją o niedopuszczeniu Czaji wysadziłby emocjonalnie w powietrze 20 tysięcy rozwścieczonych częstochowian. Po części winny jest regulamin, który od wielu lat nasi działacze poprawiają bez końca, z czego wychodzi kupa. Panowie działacze, w waszych regulaminach nie łapie się już powoli nikt. Łącznie z wami. Ostatnio byłem w Krośnie. Siedzący obok mnie kibice snuli różne wersje zmian przez trenera Kwiecinskiego. Zmiany jednak nie następowały. Kibice z każdym wyścigiem byli coraz bardziej rozzłoszczeni. Roiło się zewsząd od niecenzuralnych uwag pod adresem miejscowego stratega. Przy 13. biegu zlitowałem się nad ich nerwami i pokrótce wytłumaczyłem co i jak. Takich sytuacji jest sporo. Ludzie nie kumają żużla. Siedzą z programami jakby czytali chiński i jeden drugiego pyta o co w tym chodzi. Gdy byłem stażystą w 2008 roku zdarzało się, że tłumaczyliśmy wspólnie z sędzią zawodów kierownikom drużyn, że w tym biegu nie może zrobić zaplanowanej zmiany.

Drugim sędziowskim półfinałowym grzechem były lotne Hampela w Tarnowie. Sędziowie boją się wykluczyć Jarka za czołganie. Wiedzą, że byłoby to bardzo kontrowersyjne wykluczenie i będą mieć "na głowie". A dlaczego nie chcą mieć na głowie, napisałem powyżej. Zwłaszcza na poziomie rywalizacji w play-off. Po drugie dotyczy to największej gwiazdy rodzimego speedway'a po Gollobie. Arbitrzy częstokroć bardzo dobrze znają się z Hampelem z wielu rozgrywanych imprez rangi FIM w Polsce gdzie obskakują rożne funkcje typu komisarz środowiska, czy kontroler motocykli. Kroją dobry szmal. Hampel od wielu lat jest motorem napędowym naszego żużla, dzięki któremu oficjele mają te imprezy, odnosimy sukcesy, jest frekwencja, a oni mogą zarabiać. Jednym słowem familia.

Dziś pierwszy finał. Taki też trochę familijny, bo prezesi Stępniewski i Dowhan od lat uchodzą za dobrych funfli. Powinno być wystawnie i bogato. Prawdziwe święto naszej ligi. Skoro tak, to mam nadzieję, że zawodnikom ani sędziom nie zabraknie również jaj. Że sędziemu Leszkowi Demskiemu nie zabraknie odwagi przytrzymać Hampela na starcie. Bo będą znów jaja. Tak czy siak, zapowiada się święto żużlowo-wielkanocne. Z pisankami.

Grzegorz Drozd

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×