Chciałem pomóc i wprowadzić kiedyś GKM do ekstraligi - rozmowa z trenerem GTŻ-u, Robertem Kempińskim

Robert Kempiński jako zawodnik często znany był z jazdy na pograniczu faulu, zaś przez miejscowych kibiców nazywany był showmanem. "Kempes" po zakończeniu kariery przygotowywał sprzęt Olliverowi Allenowi, później został trenerem szkółki, zaś obecnie zastąpił trenera Andrzeja Maroszka na stanowisku szkoleniowca GTŻ-u.

Maciej Oszuścik: W spotkaniu z Kolejarzem Rawicz zadebiutował pan w roli trenera. Jak z tej perspektywy ocenia pan to spotkanie?

Robert Kempiński: Wszyscy dobrze pojechali. Każdy dostał szansę. Niektórzy pojechali po trzy biegi, ale wszystkich nie można było równo podzielić. Musiałem tak zrobić, bo wynik oscylował by w granicach 70:20 i księgową byśmy położyli na łopatki finansowo (śmiech). Ogólnie jestem zadowolony.

Czy seniorzy nie mieli nic przeciwko, że byli zastępowani przez Mroczkę czy Brzozowskiego?

- Wydaje mi się, że zawodnicy to rozumieją. Jedna osoba jest od rządzenia, toromistrz jest od przygotowywania toru, a zawodnicy są do jeżdżenia i każdy niech pilnuje swojej funkcji, wtedy będzie wszystko OK.

Dlaczego nie skorzystał pan z usług Pawła Staszka?

- Pawła Staszka zabrakło tylko i wyłącznie dlatego, że należy spojrzeć na ostatnie jego wyniki. Wcześniej Paweł jeździł, ale za to Stange nie otrzymywał szansy. Dziś było odwrotnie. Gdyby Paweł zdobył na Łotwie kilka punktów, nikt nie oczekuje od niego kompletów, to by może dzisiaj jeździł. Jest to mój kolega, bardzo sympatyczny zawodnik i bym chciał żeby jeździł. Ma chłopak doła i trzeba to zrozumieć. To nie jest maszyna do robienia punktów. Przyjdzie czas na Pawła.

Czekają was baraże z drużyną Speedway Miskolc. Jakie panuje nastawienie w drużynie?

- Po prostu musimy wygrać. Nastawienie jest bojowe, jesteśmy faworytem i sądzę, że utrzymamy się w pierwszej lidze.

Zasmakował pan żużla będąc zawodnikiem, teraz jest pan trenerem. Na czym polega różnica?

- Różnica polega na tym, że gdy startowałem to martwiłem się za siebie. Teraz jest inaczej, gdyż martwię się za ośmiu zawodników.

W Jakim zakresie pomaga panu były już trener GTŻ-u, Andrzej Maroszek?

- Pomaga mi w różnym zakresie. Gdy czegoś nie wiem to idę po prostu do niego i pytam. Przekazuje mi m.in. sprawy regulaminowe, aczkolwiek ja znam regulamin, to nie chodzi o to, tylko różnego rodzaju książki mi pokazuje, plan treningów itd. Nie robiłem tego wcześniej, więc jego pomoc jest niezbędna. Nie ma żadnej złości z jego strony, wszystko jest w porządku, mogę mu naprawdę podziękować i jestem zadowolony ze współpracy.

Od nowego sezonu będzie pan już samodzielnie trenerem zespołu?

- Dzisiaj też byłem sam na zawodach, nie było trenera Maroszka. To jest tak, że mi pomaga, jest w klubie, w każdej chwili mogę do niego jechać i nie ma z tym żadnego problemu i jest OK.

Zespół GTŻ-u spisywał się poniżej oczekiwań i zakończył sezon dopiero na siódmej pozycji. W czym upatruje pan przyczynę słabszej jazdy zespołu?

- Wcześniej nie prowadziłem tej drużyny, więc nie chcę się wypowiadać, dlaczego jesteśmy na siódmej pozycji. Skład teoretycznie był silny. Niektórzy zawodnicy będą musieli się pożegnać z tym klubem, niektórzy nie. Usiądziemy po sezonie, będziemy znać budżet i wtedy będzie można coś więcej powiedzieć. Wiadomo, że nie weźmiemy zawodnika z górnej półki, gdyż GTŻ-u po prostu nie stać na to. Budżet jest najważniejszy. Jak dostaje pan wypłatę to pan wie co może sobie kupić, czy oryginalne leginsy czy podróbę (śmiech). Jak się ma pieniądze to się kupuje. Wszystko zależy od miasta i sponsorów.

Na pewno może być pan zadowolony z postawy Kamila Brzozowskiego i Artura Mroczki. Czy klub na tych zawodnikach będzie budował zespół?

- Tak jak widać. Przecież ja nie muszę tutaj nikogo wymieniać. Każdy wie kto zdobywa punkty i kto powinien być zadowolony. Wypisać fakturę do klubu i każdy będzie wiedział, czy jest zadowolony, czy nie jest zadowolony. Ten, co zdobywa po 2 punkty to wiadomo, że będzie załamany (śmiech).

Cofnijmy się. Jakby pan podsumował swoją karierę zawodniczą?

- Co tu wiele mówić. Było fajnie, ale się skończyło. Skończyłem szybciej, mogłem jeszcze trochę pojeździć, ale nie chciałem tego ciągnąć, bo już pod koniec mi tak nie szło, dlatego wolałem skończyć. Cieszę się, że obyło się bez poważniejszej kontuzji i mogę się wziąć za pracę, z czego prędko skorzystałem i zrobiłem sobie kurs trenera. Dostałem możliwość trenowania szkółki, a teraz pierwszej drużyny i wydaje mi się, że to była najlepsza decyzja.

Przez dwa sezony startował pan w Gdańsku. Jak wspomina pan tamte czasy i jazdę w jednej parze z Tonym Rickardssonem?

- Normalnie. Jak się z kimś przebywa na co dzień to nie jest żaden szok. Jeździłem z Mistrzem Świata w jednej drużynie i kilkoma innymi znakomitymi żużlowcami. Trochę przeżyłem, może moja kariera mogła być trochę lepsza, gdybym wcześniej gdzie indziej startował? Tylko chciałem pomóc i wprowadzić kiedyś GKM do ekstraligi. Pan Banaś mnie tu przetrzymywał, a miałem duże lepsze okazje startów w Zielonej Górze, czy w Pile. Byłem wtedy jednym z lepszych zawodników, ale trzymało mnie tutaj w Grudziądzu.

Reasumując, żałuje pan jakiejś decyzji w swojej karierze?

- Nie żałuję niczego. Pan Banaś przekonał mnie, by tu zostać. Nie wiadomo jak potoczyłaby się moja kariera, czy by się lepiej rozwinęła, czy może szybciej by się skończyła, ale nie narzekam. Cieszę się, że chodzę, że widzę i mogę poprowadzić drużynę GTŻ-u.

Zanim został pan trenerem szkółki, można było pana spotkać u boku Olivera Allena. Na czym polegała ta współpraca?

- Współpraca z Oliverem Allenem polegała na tym, że mu przygotowywałem sprzęt na zawody w Polsce. Jeździłem z nim na zawody, obsługiwałem go. Był zadowolony ze współpracy i trochę był załamany jak się dowiedział, że odchodzę i będę trenerem. Powiedział, że mi ufa i wie, że mu załatwię dobrego chłopaka, który przejmie moje obowiązki. Dotrzymałem obietnicy i załatwiłem mu kolegę, który pracował dwa lata w Anglii u Daveya Watta, obecnie chwilowo nie robił i teraz do końca roku będzie go obsługiwał.

Komentarze (0)