Konrad Mazur: Przed sezonem zakładał pan, że budżet klubu będzie wynosił około 1,4 mln złotych. Ponadto mieliście do spłacenia dług na poziomie pół miliona złotych. Mimo problemów finansowych postawiliście sobie za cel awans do pierwszej czwórki, który udało się spełnić.
Dariusz Sprawka:Rzeczywiście było 0,5 mln zadłużenia, co prawda pod koniec października budżet się jeszcze nie zamyka, bo na to jeszcze za wcześnie. Wyznaczyliśmy sobie dwa główne cele: finansowy, czyli pozbycie się długu oraz sportowy, czyli awans do najlepszej czwórki. Oba cele zostały zrealizowane, więc dla nas jest to duży sukces. Naprawdę było ciężko, aby tak duży bagaż finansowy udźwignąć i zmontować drużynę, która awansuje do pierwszej czwórki. To był bardzo trudny rok, ale udało się i to jest jakby najważniejsze. Teraz nasza przyszłość rysuje się w jaśniejszych barwach.
Skład w porównaniu do 2012 r. uległ zmianie. Z zespołu odeszli dotychczasowi liderzy Robert Miśkowiak i Dawid Stachyra, a w ich miejsce zakontraktowaliście m.in. Macieja Kuciapę, który okazał się strzałem w dziesiątkę, bo był idealnym zastępstwem dla tych dwóch jeźdźców.
- Wydaje mi się, że patrząc na te wszystkie lata naszej działalności raczej miewaliśmy wyczucie jeżeli chodzi o riderów, bo jak sobie sięgam pamięcią wstecz to większość tych nazwisk, które u nas się pojawiały, dobrze komponowała się w zespole i odnosiła sukcesy. Często mówiono, że to Lublin daje tą możliwość odbudowania się i rzeczywiście tak to po prostu bywało, z czego się bardzo cieszę. To było bardzo istotne, żeby trafić z tym składem. Pamiętajmy o tym, że sytuacja organizacyjna klubu zmienia się z roku na rok i najwygodniej byłoby jechać tym samym składem przez lata, ale takiej możliwości nie ma. W związku z tym trzeba brać pod uwagę to, że trzeba dostosowywać aktualną sytuację kadrową, do tego co się dzieje w klubie, a nie jest to proste, bo wymaga to ciągłych zmian. Wiedziałem w tamtym roku, że odejdą liderzy, bo nie było nas na nich stać. Podpisanie kontraktów z Robertem Miśkowiakiem czy Dawidem Stachyrą w ówczesnej sytuacji finansowej spowodowałoby, że dzisiaj byłoby 700-900 tys. długu, a nasza sytuacja byłaby po raz kolejny bardzo niewesoła. W związku z tym musieliśmy podjąć takie kroki, żeby urealnić ten skład na warunki finansowe, które były projektowane po to, żeby uchronić klub przed katastrofą.
Maciej Kuciapa był jednym z objawień tegorocznej I ligi. Zdecydowaną większość spotkań kończył z dwucyfrowym dorobkiem punktowym. Szczerze, czy spodziewał się pan takiego dobrego sezonu w wykonaniu tego zawodnika?
- Oczywiście statystyki z poprzednich sezonów nie wskazywały, żeby Maciej mógł zdobywać komplety, nawet w pierwszej lidze. Trzeba mieć sporo wyczucia, bo żadne tabele klasyfikacyjne nie są w stanie oddać tego tematu ze względu na to, że to co roku wszystko się zmienia i niestety można się pomylić, krótko mówiąc. Najlepiej byłoby zamówić usługi dziesięciu najlepszych riderów z top listy, ale na to pieniędzy nie ma, bo zazwyczaj wynagrodzenia tych czołowych zawodników wzrastają. Tutaj trzeba mieć to wyczucie, kto może tworzyć ten zespół i to też nie może być przypadek, bo trzeba dobrać tych ludzi w jakiś sposób do siebie. Trzeba to tak skomponować, żeby zadowolony był trener i żeby zespół był zespołem.
Bardzo dobry sezon ma za sobą również Daniel Jeleniewski, jedyny wychowanek w składzie lubelskiego zespołu. Miał on trzecią średnią spośród zawodników pierwszej ligi. Jego występy mogłyby być chyba jeszcze lepsze, gdyby nie kontuzja odniesiona w Rawiczu.
- Rzeczywiście, baliśmy się, że kontuzja wyeliminuje Daniela z jazdy, to był bardzo poważny wypadek i na szczęście Daniel się podniósł nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Pytanie co by było gdyby nie ten upadek. Jednak to był jego sezon, uwierzył w siebie, był dobrze przygotowany, wszystko tutaj "zatrybiło". To jest człowiek, który ma wielkie możliwości. Jest może wrażliwy na to co się dzieje w otoczeniu, ale pokazał, że stać go na wiele. Nie wiem czy na poziomie ekstraligowym poradziłby sobie, ale stać go na to, aby w kolejnym sezonie być w czołowej trójce zawodników pierwszej ligi.
Jednym z wzmocnień miał być Rafał Trojanowski. Jednak jego pobyt w Lubelskim Węglu KMŻ nie potrwał długo. Odjechał on dwa słabe spotkania, po czym nie otrzymał więcej szans i odszedł do drugoligowej Speedway Wandy Instal Kraków. W pana uznaniu ten zawodnik spisał się poniżej oczekiwań?
- Ja bym może do końca nie wyrokował, że się nie spisał. Nie mieliśmy czasu na to by dłużej go przetestować w naszych barwach. Rafał przeszedł do 2 ligi, został wypożyczony do zespołu krakowskiego i tam poradził już sobie znakomicie. To jest taki typ zawodnika, który potrzebuje wewnętrznego wsparcia, dania mu szansy. Nie mieliśmy jakby za bardzo czasu, żeby czekać na ten wzrost formy, więc gdyby była może inna sytuacja naszego klubu, gdyby było troszeczkę luźniej w lidze, mógłby więcej pojeździć. Istniała wówczas szansa, że wkomponowałby się w ten skład.
Do składu na rok 2013 dołączył Andriej Kudriaszow, który nie był może wyraźnym wsparciem dla zespołu, ale widać w nim potencjał na przyszłość. Co pan o nim sądzi?
- Andriej Kudriaszow to jest jeszcze młody zawodnik, który usamodzielnia się. Ten rok był dla niego przełomowy, zmienił mu się menedżer, zmienia mu się też otoczenie. Uzyskał wreszcie to doświadczenie pierwszoligowe. Może nie jest ono zbyt bogate, bo nie objechał wszystkich spotkań, ale wciąż uważamy, że ma wielki potencjał. Pokazał to w tym sezonie chociażby w Grudziądzu w rundzie finałowej, kiedy już spasował silnik do tamtejszego toru. Druga część zawodów w jego wykonaniu była perfekcyjna. Widać, że ten człowiek nie boi się jeździć, jest bardzo uporządkowany, jest wspaniałym chłopakiem jeżeli chodzi o osobowość. To daje pewność, że jeżeli się zainwestuje w Andrieja to on zrewanżuje się dobrymi wynikami, na to liczymy.
Przyzna pan, że w tym roku postawa seniorów była dobra. Prezentowali oni równą formę nie tylko u siebie ale i na wyjazdach. Generalnie nie można mieć chyba większych pretensji do nich o ich występy.
- O ile formacja juniorska spełniała nam sen z powiek, o tyle postawa seniorska mogła zadowolić tutaj wszystkich. Udało nam się zbudować równą drużynę, może bez jakichś wybitnych liderów. Wielu kibiców skazywało nas przed sezonem na spadek, na porażki. Rzeczywistość pokazała, że Daniel Jeleniewski miał bardzo dobry sezon, Maciej Kuciapa miał równe, znakomite występy, dobrze jeździł też Paweł Miesiąc, nie szwankowała też jazda Karola Barana, Cameron Woodward jeździł też bardzo równo. Zawodnicy zdali egzamin.
Przed sezonem zakontraktowaliście tylko jednego juniora, Mateusza Łukaszewskiego, tym drugim został później Arkadiusz Madej. W perspektywie całego sezonu było widać, że właśnie młodzieżowcy spisują się poniżej oczekiwań i nie dają odpowiedniego wsparcia seniorom.
- Wszyscy dobrze wiemy, że formacja juniorska to była nasza pięta achillesowa. Błędy juniorów i ich postawa spowodowała taką sytuację, że niekiedy nieznacznie przegrywaliśmy. Punkty uciekały, było co prawda blisko, ale przegrywaliśmy kilkoma oczkami, mniejsza z tym iloma, ale dużych punktów nie było na naszym koncie. Początek sezonu Mateusz miał dosyć dobry, gdzieś tam później zagubił się i progresu formy nie było, nie rozwinął się tak jakbyśmy sobie tego życzyli no i zaczęły się problemy, ponieważ gdyby jego postawa była troszkę inna, to wówczas nie byłoby istotne jak jeździ gość. Gdy Mateusz zgubił swoją formę sportową, to okazało się w pewnym momencie, że jesteśmy bez juniorów. Poza jednym meczem, kiedy wystąpił Edward Mazur nie mieliśmy kim tak naprawdę wesprzeć seniorskiej części składu. Przyznaję, to było rzeczywiście problemem w sezonie 2013. Sami dobrze wiemy, że postawa jakiegoś z juniorów może zmienić bieg całego meczu. Wyciągniemy z tego wnioski na przyszły sezon.
W przerwie zimowej wspomniał pan, że nie bierzecie drugiego juniora, bo macie możliwość korzystania z gościa. Kiedy inne kluby ich załatwiały pan mówił, że jest jeszcze czas na dogranie umów z solidnymi młodzieżowcami i przyszedł taki moment, że nie doczekano się dobrego juniora w Lublinie, dlaczego?
- Na pewno jest kilka powodów, dla których nie udało się ściągnąć lepszego gościa, chociażby ta peryferyjność Lublina. Większość wybrzydzała, że Lublin jest daleko, a jeżeli nawet zawodnik chciał jechać, to weto stawiali rodzice, wiadomo sam przecież nie przyjedzie. Ponadto były też takie kwoty zaporowe, które uniemożliwiały nam zakontraktowanie takiego zawodnika.
W rundzie zasadniczej lubelski zespół przegrał na własnym torze 2 razy: z GKM Grudziądz i Orłem Łódź. O ile ta pierwsza porażka była dość pechowa, o tyle druga mocno utrudniła wam życie w dalszej części sezonu. Byliście także blisko stracenia punktów u siebie z zespołem z Ostrowa.
- Pamiętajmy o tym, że porażka u nas z Łodzią, czy prawie z Ostrowem na naszym torze według mojej oceny nie wynikała z tego, że mieliśmy słabszych zawodników niż przeciwnicy, ale z działalności komisarza toru. Co prawda regulamin dopuszcza robienie toru przyczepnego, ale praktyka jest taka, że tor bezpieczny to tor betonowy i podstawowym narzędziem pracy jest polewaczka, która nie zrasza, a ubija tor. Bezpieczeństwo jest postrzegane w jeden sposób. Klub z Lublina przez wiele sezonów jeździł na torze przyczepnym i próbuje nam się ten atut wybić i o mały włos, a by się to udało. Nasza sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej gdyby nie fakt, że w 2013 roku instytucja komisarza toru była mocno nadużywana i używana w trochę niekoniecznie sportowy sposób. Ja podniosłem tę sprawę na zebraniu w Grudziądzu, postulowałem żeby wycofać instytucję komisarza, a jeżeli nie zostanie ona wycofana to żeby wprowadzić zasadę, że to nie kluby płacą, że wynagrodzenie komisarz otrzymuje centralnie. Powiedzmy np. w piątek komisarze i sędziowie będą losowani i przydzielani do poszczególnych meczów, tak żeby sobie prezesi ich nie dobierali . Myślę, że powinno być to jawne i jest to niezwykle ważna kwestia.
Bardzo dobrym zakończeniem sezonu zasadniczego było spotkanie z Renault Zdunek Wybrzeżem wygrane 46:44. Lubelski Węgiel KMŻ awansował do pierwszej czwórki, jednak to co się potem stało zawiodło wielu kibiców z Koziego Grodu.
- Chcieliśmy awansować do czwórki, ten cel został osiągnięty, a długi zostały spłacone. Teraz żeby te sukcesy utrzymać trzeba było podjąć pewne kroki. Działania wprowadzone w rundzie finałowej były niepopularne ze względu na kibiców i opinię publiczną, ja to doskonale rozumiem, bo wszyscy oczekują walki i zaangażowania, a występuje ono wtedy, gdy jedzie najmocniejszy skład. My zrobiliśmy inaczej, ale po to, żeby ten sukces z rundy zasadniczej można było skonsumować, tak abyśmy mogli walczyć skutecznie w sezonie 2014, takie działania musiały być po prostu wdrożone.
A nie uważa pan, że przez wprowadzenie tych decyzji wasz sukces z rundy zasadniczej poszedł na marne? Fanów lubelskiej drużyny przestało właściwie interesować przychodzenie na stadion i walka o nic. Świadczy o tym bardzo niska frekwencja w ostatnich trzech meczach na własnym torze.
- Zawsze tak jest, żyjemy chwilą, proszę pamiętać, że rok temu też awansowaliśmy do pierwszej czwórki i zajęliśmy trzecie miejsce, a nawet ostatnie spotkanie decydowało o awansie do Ekstraligi, ale to już było, teraz jest następna historia. Te ostatnie wydarzenia powodują, że przykrywa się to co było w tamtym roku. Zdaję sobie sprawę, że ci co rozsądnie myślą wiedzą skąd takie działania. Krótko mówiąc, nie chciałem być w położeniu niektórych prezesów, bo są kluby które mają trochę inną rzeczywistość niż nasza, rzeczywistość kilkumilionowego długu, a to już jest poważna sprawa.
Na drugą część sezonu zakontraktował pan zupełnie innych zawodników, którzy w roku 2013 nie mieli regularnego kontaktu z motocyklem. Efektem tego Lubelski Węgiel KMŻ Lublin na wyjazdach doznawał porażek w olbrzymich rozmiarach. Prezesi waszych rywali mieli też sporo pretensji o to, że przyjeżdżacie okrojonym składem.
- Tak to prawda, ponieśliśmy porażki, których można było oczekiwać, bo jechaliśmy składem odmiennym. Natomiast wielu prezesów korzystało z zawodników, na których ich nie było stać, jechali wirtualnymi składami, których zawodnicy do tej pory nie otrzymali pieniędzy, więc powinni jechać tak naprawdę jeszcze gorszym składem niż ja. Pamiętajmy też, że my przegraliśmy w Gdańsku do 25, a Grudziądz przegrał z Harrisem i Nichollsem w składzie do 31, czyli zdobył więcej 6 punktów i jakoś nikt nie mówi, że zespół z Gdańska został narażony na ogromne koszty.
Wystawiając skład oszczędnościowy w spotkaniach wyjazdowych pozbawił pan drużynę szans na dobry wynik w rundzie finałowej. Pierwszy zespół jadący u siebie podkreślał, że brakuje mu motywacji, bo jechał bez konkretnego celu.
- Zgadzam się, że jeśli cel jest wysoko postawiony, to wtedy chłopaki potrafią się zmobilizować. Ta cała sytuacja spowodowała, że wentyl został otworzony i powietrze zeszło. Pytałem się chłopaków czy chcecie jechać, mamy takie stawki jakie mamy. Po bólach udało się wdrożyć system, który zaproponowałem, aby zrezygnowali z wyjazdów i jechali u siebie za trochę większe stawki. Zrozumieli, że klub ma też inne rozwiązania, że ich bunt nie skończy się walkowerem. Ja zdaję sobie z tego sprawę, że w warunkach ligowych przyczyną ich słabszej dyspozycji było ucięcie tematu walki o awans. Zaznaczmy też, że pozycja Grudziądza czy Gdańska była niezwykle silna, to nie był sezon 2012, gdzie do ostatniej kolejki mieliśmy szanse na awans. Być może gdyby mieć środki finansowe, to również można by śmielej powalczyć w 2013 o awans. Teoretycznie była taka możliwość, bo te straty nie były aż tak duże.
[nextpage]Zdecydowana większość środowiska żużlowego uznała, że odjechanie w taki sposób rundy finałowej było niesportowym zachowaniem. A pan jakie widzi plusy podjętych przez siebie decyzji?
- Pamiętajmy o tym, że w perspektywie mieliśmy jazdę w sezonie 2014. Sezon w tej chwili się zbliża, będzie niezwykle interesujący, ale też trudny ze względów sportowych. Trzech spadkowiczów z Ekstraligi, z ich budżetami i doświadczeniem ligowym są kandydatami do zajmowania czołowych lokat w kolejnym roku, do tego dochodzi jeszcze Rybnik, który nie chce być statystą. Pozostali nasi konkurenci, Łódź, Daugavpils czy Grudziądz, tanio skóry nie sprzedadzą. Zapowiada się równa, emocjonująca walka. Żeby skutecznie jeździć z takimi przeciwnikami musieliśmy podjąć niepopularne decyzje w rundzie finałowej.
W zimie kontrakt warszawski z Renault Zdunek Wybrzeżem Gdańsk podpisał Cameron Woodward. Dopiero gdy okazało się, że KSM blokuje jego występ dla tamtejszego zespołu, postanowiliście parafować z nim umowę. Co było dobrym ruchem.
- Nie mogliśmy spełnić projektu kontraktu, który nam przedstawił, dlatego żeby nie zadłużać klubu odmówiliśmy Cameronowi. Nasze stawki go nie satysfakcjonowały, więc podjął decyzję, że przejdzie do Gdańska. W pewnym momencie Cameron zrozumiał, że to co my oferowaliśmy jemu to są realne do spełnienia stawki, że klub nie blefuje, że nie ugnie się pod tymi żądaniami i podpisał umowę na naszych warunkach.
Australijczyk był jedynym zawodnikiem, który nie pojechał żadnego meczu w rundzie finałowej. Czy w głównej mierze było to związane właśnie z oszczędnościami podjętymi wraz z rozpoczęciem drugiej części sezonu?
- Ustaliliśmy, że w meczach wyjazdowych będzie jechał skład oszczędnościowy, ale sprawa była otwarta w spotkaniach u nas. Z tym, że pamiętajmy, że chłopaki pojechali w rundzie finałowej za niższe stawki, niż dotychczasowe, ale dostali gwarancje startów we wszystkich meczach u siebie. Cameron mógł pojechać tylko i wyłącznie w sytuacji, kiedy któryś z nich wyraziłby zgodę na piśmie, że rezygnuje z konkretnego spotkania. Prosiłem chłopaków, aby mógł on się pokazać w jednym meczu i podziękować za sezon kibicom w Lublinie. Żałowałem, że tak się nie stało, bo to fantastyczny człowiek, zależało mi na tym, aby choć raz mógł się pojawić w Lublinie. Sezon jednak już minął, rozmawiamy z nim na temat startów w przyszłym sezonie.
Czy pomimo rezygnacji z jego usług w drugiej części sezonu jest on nadal chętny by jeździć w Lublinie?
- Jest zainteresowany startami, chce jeździć w Lublinie, podtrzymał tę deklarację podczas turnieju prezydenta w Grudziądzu. Czy uda się podpisać kontrakt i jak szybko to nastąpi tego nie wiem, bo to wymaga trochę czasu. Zależy nam żeby Cameron był naszym zawodnikiem, bo on się zawsze sprawdzał, jest człowiekiem uporządkowanym, nie sprawia żadnych problemów. Kilka lat temu jak podpisywaliśmy z nim kontrakt to długo musieliśmy się napracować, aby go namówić, bo wiedzieliśmy, że miał złe doświadczenia w lidze polskiej.
Stwierdził pan także, że dzięki oszczędnościom w rundzie finałowej klub nie powinien mieć większych problemów z licencją. Nic się w tej kwestii nie zmieniło?
- Tak jest, nadal podtrzymuję to, że klub z Lublina problemów z licencją mieć nie będzie, nie ubiegamy się o żadne licencje nadzorowane, chcemy jak najszybciej zamknąć ten temat i złożyć dokumenty. Mam nadzieję, że taką licencję na sezon 2014 otrzymamy jak najszybciej. Wszystkie instytucje są spłacone, zawodnicy będą spłaceni w najbliższych dniach, więc nie przewiduję żadnych problemów. W najbliższych tygodniach spłyną ostatnie raty od sponsorów, także od gminy Lublin, przekazujemy pieniądze zawodnikom na bieżąco.
Jak zareagowali sponsorzy po decyzji o odpuszczeniu rywalizacji w pierwszej czwórce? Wydaje się , że nie będzie łatwo nakłonić nowych darczyńców po sytuacji z drugiej części sezonu.
- Sponsorzy ofiarowują swoje pieniądze do klubu, żądają rozsądnego ich wydawania. Każdy kto prowadzi własną działalność zdaje sobie sprawę, że często jest tak, że działalność firmy trzeba dostosować do otoczenia rynkowego, tego również moi sponsorzy oczekują ode mnie. Przyjemnie jest się lansować prezesowi, który ma sukcesy. Trudno jest podejmować decyzje niepopularne i ja myślę, że prawdziwego menedżera poznaje się wtedy, kiedy potrafi wyjść z trudnej sytuacji finansowej, zachowuje się rozsądnie. Wiem, że było to niepopularne i na moje barki spadła ta krytyka, ale to nie jest konkurs piękności, ja mam za zadanie, aby klub istniał. Nie chce nawiązywać do tradycji powstawania i upadania klubów w Lublinie. Mam zachować ciągłość istnienia klubu, nie ulegać presji otoczenia, kibiców, instytucji.
Chyba najważniejszą informacją w kontekście nowego sezonu jest pozostanie przy klubie strategicznego sponsora, jakim jest kopalnia Bogdanka.
- Bardzo się cieszymy, jesteśmy w planach marketingowych tak dużej firmy i nie wyobrażam sobie na ten moment istnienia klubu bez Bogdanki, wydaje mi się, że w kolejnym sezonie byłoby to nierealne, dla nas z jednej strony wielką wartością jest wkład finansowy, a z drugiej strony obecność tak zacnego sponsora, bo buduje to wiarygodność klubu. Jesteśmy także wdzięczni, że prezydent Krzysztof Żuk mocno promuje i buduje lubelski sport, jest to dla nas istotne, że możemy mieć takich partnerów.
Jak już pan powiedział, w sezonie 2014 w pierwszej lidze znajdzie się trójka spadkowiczów z Enea Ekstraligi, tak więc poziom na jej zapleczu znacznie się podniesie. Czy mimo wszystko Lubelski Węgiel KMŻ będzie ponownie dążył do tego, aby znaleźć się w najlepszej czwórce?
- Pierwsza czwórka na sezon 2014 to minimum, wiemy jakich będziemy mieli przeciwników, chcemy z nimi mocno powalczyć, po to były te wszystkie działania w sezonie 2013, abyśmy w zdrowej sytuacji mogli rywalizować w kolejnym sezonie jak równy z równym, a więc zrobimy wszystko, aby osiągnąć jak najwyższy cel w następnym roku.
Sezon 2013 już się zakończył i trzeba myśleć o kontraktach na nowy sezon. Czy zarząd ma już upatrzonych konkretnych zawodników do składu na rok 2014?
- Oczywiście taka lista istnieje na podstawie obserwacji zeszłorocznych i tegorocznych, pan trener ma swoje typy, zarząd ma swoje. Nasza lista życzeń to jedno, a rzeczywistość to drugie. Przymiarki do sezonu 2014 rozpoczęliśmy dawno, bo sezon kontraktowania będzie bardzo krótki.
Od kilku lat sporą część składu Lubelskiego Węgla KMŻ Lublin stanowią zawodnicy pochodzący z Podkarpacia. W 2014 r. na zaplecze Ekstraligi spadła PGE Marma Rzeszów. Czy nie obawia się pan, że część z nich będzie chciała powrócić do swojego macierzystego zespołu?
- Zdajemy sobie sprawę z takich zagrożeń, co roku zmienia się sytuacja rynkowa, do niej musimy się dostosować i reagować. W tym roku Rzeszów spadł do pierwszej ligi, pojawiło się takie zagrożenie. Bierzemy pod uwagę, że część zawodników może wrócić do swojego rodzinnego miasta, ale to nie jest wcale takie proste, bo są różne sprawy, które mogą o tym decydować, inna może być polityka klubu rzeszowskiego. Wierzę, że znajdziemy takie rozwiązanie, które spowoduje, że klub będzie walczył o najwyższe cele w sezonie 2014.
W Lublinie w końcu doczekano się wychowanka, którym jest Oskar Bober, a od nowego sezonu będzie już mógł startować w lidze. Rozumiem, że jest pan zainteresowany jego startami w zespole i jeśli podpisze kontrakt to czego będzie pan od niego oczekiwał w nowym sezonie?
- Oczywiście wiążemy z nim przyszłość, Oskar jest wychowankiem naszego klubu, nie chcemy aby wkład jego rodziców i trenera poszedł na marne. Natomiast w sezonie 2014, nie chciałbym na barki Oskara nakładać zbyt wielkich obciążeń, pamiętajmy, że on jeszcze nie odjechał ani jednego ligowego meczu. On musi poznać tą rzeczywistość ligową, aby mógł się harmonijnie rozwijać. Zrazi się jeśli będziemy naciskać na niego, aby zdobywał konkretną liczbę punktów. Ja mu życzę jak najlepiej, ale nie może być podstawowym juniorem, bo nie ma jeszcze takich umiejętności.
Drugi sezon szkoleniowcem ekipy znad Bystrzycy jest Marian Wardzała. Czy zarząd jest zainteresowany dalszą współpracą z nim na kolejny rok?
- Trener wkrótce wraca ze Stanów Zjednoczonych i będziemy rozmawiać, mam nadzieję, że po tym wypoczynku w gronie rodzinnym podejmie rękawicę i będziemy wspólnie cieszyć się sezonem 2014. Cały zarząd i kibice doceniają pracę pana Mariana, naprawdę pracuje nam się znakomicie i chciałbym abyśmy wspólnie pracowali w następnych latach.
Kibice w Lublinie zniesmaczeni rundą finałową z sezonu 2013 czekali już właściwie na jedną imprezę, Polska-Mistrzowie Świata. Była to pewnego rodzaju rekompensata za drugą część sezonu. Jak pan oceni organizację meczu przez fundację Best Speedway Promotion?
- Impreza osiągnęła wielki sukces organizacyjny i sportowy, to była największa impreza żużlowa od lat dziewięćdziesiątych. Panowie z Best Speedway Promotion zorganizowali to znakomicie, nadkomplet publiczności oglądał te zawody. Skala nazwisk ściągnęła kolejne osoby. Cieszę się, że w jakimś tam stopniu mogłem być pomocny. Był to olbrzymi sukces organizacyjny i sportowy. Jestem pod wrażeniem tego spotkania podobnie jak każdy kto na nim był. Wiemy jak wielki jest potencjał speedway’a w Lublinie.
21 i 22 października w Grudziądzu odbyło się spotkanie przedstawicieli I i II ligi, rozmawialiście dużo m.in. o KSM czy nazwie lig. Czy jest pan zadowolony z podjętych decyzji na tym zgromadzeniu?
- Zabrakło według mnie rozmów na tematy najważniejsze, czyli sprawy organizacyjno – finansowe, bo jednakowe kevlary czy nazwa ligi to są sprawy drugorzędne. Natomiast pierwszorzędnymi są sprawy finansowe, bo jak wiemy problemem polskiego żużla jest brak pieniędzy, a tak naprawdę ta jego wirtualność, bo polski speedway stoi na kredycie. Wszelkie inne sprawy są sprawami pochodnymi. Władze problem dostrzegają, ale mają inne podejście do tej sytuacji. Odpowiedzią na to, że kluby mają problemy finansowe jest wprowadzenie nowego instrumentu czyli licencji nadzorowanej, która ma umożliwić funkcjonowanie klubu w warunkach braku możliwości spłaty zadłużenia. Ja oczekiwałem wręcz przeciwnego działania, bo widzę to trochę inaczej. Przystępuje do rozgrywek jako klub i podpisuje deklaracje, że będę podlegał jurysdykcji i prawu jakie ustanowi PZM, a ja jako klub oczekuje, że główny organizator zabawy będzie nadzorował te wszystkie działania ligi, w ten sposób by było sprawiedliwie abyśmy mogli spełniać jednakowe warunki tej gry. Niestety, widzimy tą pomoc dla polskiego speedway’a w odmienny wręcz sposób. Wprowadzono ten zapis aby ratować te kluby, które są zadłużone liczą one na to, że poprzez proces naprawczy ta sytuacja się zmieni. Najgorsze jest to, że nie ma wytycznych jak prowadzić postępowanie w sytuacji licencji nadzorowanej. Wszystko będzie subiektywne i nie będzie to w żaden sposób podlegało kontroli. PZM będzie mógł sam podejmować decyzje nie tłumacząc się w żaden sposób i dlaczego. Według mnie pójdziemy w odwrotnym kierunku, że zadłużenia wzrosną. Byłem także przeciwny nazewnictwu lig. Ja wiem, że niektóre kluby liczą na to, że jako "pierwszoligowe" kluby będą mogły pozyskać większe środki z reklam, ale co będzie jeśli się sponsor zapyta, który to jest poziom rozgrywek? Jak dla mnie jest to oszukiwanie sponsorów i jestem przeciwny tym działaniom, ale nie mam niestety na to wpływu.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!