Licencje nadzorowane na sezon 2014 otrzymały kluby z Gdańska, Częstochowy i Gniezna. Każdy z nich ma zaległości względem żużlowców za rok 2013. Już wcześniej informowaliśmy, że na kwotę ponad 400 000 zł z gdańskiego klubu czeka Robert Miśkowiak. Włókniarz Częstochowa musi rozliczyć się z Emilem Sajfutdinowem, a przeprowadzony audyt w klubach I ligi wykazał, że Start Gniezno zalega swoim żużlowcom 2 727 761,00 zł.
- Już wcześniej mówiłem, że licencje nadzorowane to ukłon w stronę klubów, które sobie nie poradziły. Doskonale rozumiem, że w innym przypadku trzeba byłoby wyrzucić z ligi kilka zespołów. Przyznane obecnie licencje nadzorowane traktuję jako coś, co ma charakter wstępny. Sam uczestniczę w wielu rozmowach, które mają na celu osiągnięcie porozumienia pomiędzy klubami i zawodnikami. W wielu przypadkach takich uzgodnień jeszcze nie ma. Niektórzy nawet nie wiedzą, że powinni osiągnąć porozumienie z pracodawcą, który ma stosować program naprawczy. Pojawia się jednak ważne pytanie, co wydarzy się w sytuacji, kiedy część żużlowców nie osiągnie kompromisu z klubami. Wydaje mi się, że w tej sytuacji kluby mogą nie przystąpić do rozgrywek - powiedział w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Krzysztof Cegielski.
Cegielski uważa więc, że z przyznaniem licencji nadzorowanej nie należy utożsamiać startu danego zespołu w rozgrywkach ligowych. Ekspert naszego portalu twierdzi, że lista zawodników, którzy czekają na pieniądze za poprzedni sezon, jest długa. Żużlowcy będą musieli zasiąść do rozmów z działaczami i zgodzić się na proponowane terminy spłaty zobowiązań. - Będzie trzeba uzbroić się w cierpliwość i zobaczyć, jak ta sprawa się zakończy. Są już tacy zawodnicy, którzy zaakceptowali porozumienia z klubami, nawet kosztem utraty części wynagrodzenia. Inni jeszcze negocjują, a nie brakuje również takich, którzy nie wiedzą, że należy prowadzić takie rozmowy - wyjaśnia Cegielski.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!