Grzegorz Szczepaniak: Gdański żużel na karuzeli

W roku 2014 minie ćwierć wieku, od kiedy gdański żużel znalazł się na diabelskim młynie spadków i awansów. W roku 1989 po raz pierwszy od 15 lat nie udało się obronić statusu ówczesnego I-ligowca.

 Redakcja
Redakcja

Stało się tak pomimo posiadania w składzie tak dobrych zawodników jak Dariusz Stenka, Mirosław Berliński, czy robiących spore postępy juniorów Jarosława Olszewskiego i Tomasza Golloba. Wkrótce potem okazało się, że szybki powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej może być niemożliwy, bo gdańszczanie stracili i Stenkę, i Golloba. I rzeczywiście: w roku 1990 gdańszczanie zajęli w II lidze dopiero 6. miejsce. Sytuacja zmieniła się rok później, kiedy Wybrzeże zakontraktowało Johna Davisa, Marvyna Coxa, Juhę Moksunena oraz Tony'ego Briggsa. Gdańscy stranieri okazali się jednymi z najskuteczniejszych w drugiej lidze i doprowadzili GKS do zajęcia 3. miejsca w tabeli rozgrywek. A że działacze kończącej sezon tuż za Gdańskiem Sparty Wrocław wraz z jej bogatym sponsorem - firmą ASPRO zdołali przekonać żużlową centralę do ponownego powiększenia I ligi do 10 drużyn, gdańszczanie i wrocławianie stanęli przed szansą powrotu do ekstraklasy.

W 1991 roku obaj drugoligowcy pokonali najniżej sklasyfikowane zespoły I ligi (gdańszczanie odbyli wtedy dramatyczne pojedynki z ROW-em Rybnik, których bohaterami byli Marvyn Cox oraz… Rafał Klein) i znaleźli się wśród najlepszych drużyn w kraju. Jednak o ile wrocławianie swoją szansę wykorzystali znakomicie, stając się wkrótce jedną z najlepszych drużyn w Polsce (3 złote medale DMP), o tyle Wybrzeże musiało się już po jednym sezonie z I ligą pożegnać. Ten schemat trwa nieprzerwanie do dzisiaj, a GKS nie jest się w stanie utrzymać w najwyższej klasie rozgrywkowej dłużej niż przez dwa sezony z rzędu.
Marvyn Cox - bohater barażowych meczów Wybrzeża z ROW Rybnik w 1991 roku Marvyn Cox - bohater barażowych meczów Wybrzeża z ROW Rybnik w 1991 roku
Gdzie szukać przyczyn takiego stanu rzeczy? Są co najmniej dwa powody ciągłych niepowodzeń żużlowej drużyny znad Motławy. Pierwszy to zawodnicy. W latach 90. i w pierwszej dekadzie XXI wieku niemal nie prowadzono w Gdańsku szkolenia młodzieży. Były co prawda licencje, bo taki był wymóg regulaminowy (klub, który chciał zakontraktować obcokrajowców, musiał się wykazać wyszkoleniem określonej liczby juniorów), ale nie było zawodników, którzy mogliby stanowić o przyszłym obliczu drużyny. Dysponując dość dużymi pieniędzmi z Rafinerii Gdańskiej, a później Grupy Lotos, stawiano bowiem na transfery. Niestety, większość zawodników sprowadzonych do Gdańska nie zamierzała się na dłużej wiązać z miejscową drużyną i w chwilach, gdy kłopoty finansowe zaczęły się dawać klubowi we znaki, po prostu zmieniali barwy klubowe (nie wspominam już nawet o przypadkach braci Cieślewiczów, których sportowe kariery przerwały konflikty z prawem). Inną kwestią była sportowa wartość zawodników sprowadzonych do Wybrzeża. Jeśli nie liczyć obcokrajowców (a przecież nawet wśród nich bardzo często trafiali się żużlowcy, którzy nie dorastali umiejętnościami do wymogów polskiej ligi), to na palcach jednej ręki można policzyć prawdziwie udane transfery: Robert Sawina, Sebastian Ułamek, Krzysztof Cegielski, Robert Kościecha, Krzysztof Jabłoński (no może jeszcze Tomasz Chrzanowski, ale jedynie w pierwszym okresie startów w Gdańsku).

Niestety, większość zawodników, który przychodzili do Gdańska, zaliczało dużo gorszy sezon niż w swoim poprzednim klubie, bądź - tak jak Piotr Świderski - nie byli zdolni do jazdy przez sporą część sezonu. Z dziurawą kadrą, łataną potem na łapu capu przez zawodników nie tylko drugiego, ale często i dalszych rzutów, trudno było walczyć o cele wyższe niż utrzymanie, a i ten okazywał się najczęściej na wyrost. Owszem, zdarzały się sytuacje pozytywnych zaskoczeń, ale zdecydowanie dotyczyły one pojedynczych meczów niż całych sezonów. Mimo to warto wymienić nazwisko Tomasza Piszcza, który dostarczył wielu pozytywnych emocji gdańskim kibicom w czasach swoich występów wśród czerwono-biało-niebieskich.

Skoro wspomniano już o sternikach gdańskiego klubu, to wątek ten trzeba pociągnąć dalej, bo właśnie działacze Wybrzeża to drugi, i może nawet ważniejszy powód, obecnej sytuacji żużla w grodzie Neptuna. Od ponad 25 lat nie znalazł się w Gdańsku nikt, kto by potrafił poprowadzić klub sportowy do sukcesów. Dotyczy to nie tylko żużla, ale niemal każdej dyscypliny uprawianej w Gdańsku. Przy czym żużel jest w jakiś szczególny sposób doświadczany tą organizacyjną niemocą. Wybrzeże na przełomie lat 80. i 90. XX wieku przeszło sporą transformację - przede wszystkim z resortu spraw wewnętrznych trafiło do cywila (przynajmniej oficjalnie). Zmieniono nazwę klubu z "Gwardyjskiego" na "Gdański", ale ster rządów pozostał w rękach byłych oficerów milicji. Wydaje się, że ci panowie nie byli najlepiej przygotowani do wolnorynkowych zmian, które objęły nie tylko nasze życie gospodarcze, ale i sport. Skończyło się wsparcie resortu i trzeba było zacząć radzić sobie samemu (może dlatego nie udało się załatwić mieszkania dla Golloba, które było ponoć podstawowym warunkiem jego pozostania w Gdańsku). Ale w 1992 roku Wybrzeże uzyskało wsparcie Rafinerii Gdańskiej, nazwa drużyny wzbogaciła się o nazwę sponsora, a tradycyjne plastrony zamieniono na nowe - z logo Rafinerii.

Cóż z tego, skoro GKS nadal pozostawał klubem wielosekcyjnym i pieniądze wygospodarowywane przez żużel, dyscyplinę cieszącą się największą podówczas popularnością w Trójmieście, zasilały wspólną kasę. Niejasne zasady finansowania poszczególnych sekcji doprowadziły nawet do konfliktu między częścią kibiców a Zarządem klubu, którego kulminacją było wywieszenie słynnego czarnego transparentu. Skracając tę opowieść, dodać należy, że pozostałe sekcje w Wybrzeżu (koszykówka i piłka ręczna) i tak poupadały; ostatecznie nawet żużel niewiele, poza nazwą Stowarzyszenia i stadionem - zresztą skomunalizowanym - ma wspólnego z klubem, w którego strukturach funkcjonował do roku 2005.

Następną - wydawało się na starcie, że lepszą - erę żużla zainicjował Henryk Majewski. Człowiek związany również z resortem spraw wewnętrznych, który jednak trafił tam po przemianach roku 1989, miał zagwarantować nową jakość sportu w GKS. Niestety, po zdobyciu - jak na razie - ostatniego medalu DMP (brąz w 1999 r.), nastąpił krach. Do dziś chyba nikt nie potrafi zrozumieć, w jaki sposób drużyna, która kończyła pierwszą połowę sezonu 2000 na pozycji lidera, mogła zostać zdegradowana. Co prawda udało się jeszcze raz Majewskiemu wprowadzić drużynę do e-ligi i nawet w niej utrzymać, ale nad tym, w jaki sposób traktował zawodników i ich kontrakty, lepiej spuścić zasłonę milczenia. Długi, które po nim pozostały (m.in. za sprawą deficytowych półfinałów DPŚ w 2001 r.) i nieszczególnie miła atmosfera wokół klubu, doprowadziły w końcu do jego upadku. Prawdziwym chichotem historii jest zaś to, że były-obecny szef GKS Wybrzeże po uwolnieniu go od prokuratorskich zarzutów nadal wysuwa przeróżne żądania wobec a to Stowarzyszenia GKŻ Wybrzeże (aktualnego właściciela GKS Wybrzeże S.A.), a to miasta, które skomunalizowało klubowe obiekty i ziemię, na której one stały.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×