Syn znanego żużlowca - Zdzisława Dobruckiego, nie miał tak naprawdę większego wyboru. Wydaje się bowiem, że żużel był mu po prostu pisany. W przeciwieństwie do ojca, nie rozpoczynał jednak kariery w leszczyńskiej Unii. - Pochodzę z Leszna i swój pierwszy kontakt z żużlem rzeczywiście miałem właśnie w tym mieście. Mój tato był przez wiele lat zawodnikiem Unii, a później pracował też w tym klubie jako mechanik oraz trener - wspomina. Podczas gdy ojciec ścigał się z plastronem Byka przez całą żużlową karierę, Rafał Dobrucki stawiał swe pierwsze kroki w Pile. O tym, który z klubów będzie reprezentować, zadecydował Trybunał Polskiego Związku Motorowego. - Moje losy tak się potoczyły, że zacząłem przygodę z żużlem w barwach Polonii. Był to wtedy zespół pierwszoligowy i miałem tam dobre warunki do ścigania. Mogłem być spokojny o udział w zawodach ligowych i zostałem tam na dziewięć kolejnych sezonów - dodaje. W roku 1999 roku - w składzie z Dobruckim - pilska drużyna zdobyła jedyne w swojej historii mistrzostwo Polski.
Obecny szkoleniowiec SPAR Falubazu Zielona Góra, pytany o lata spędzone w Polonii Piła, wspomina między innymi współpracę z Hansem Nielsenem. Duńczyk, zdobywający w tamtym czasie kolejne Indywidualne Mistrzostwa Świata, był dla niego prawdziwym wzorem. Rafał Dobrucki, stawiający w tym czasie pierwsze kroki w speedwayu, traktował go jak swojego idola. Jak przyznaje, zwłaszcza pod względem techniki, mógł się od niego wiele nauczyć. - Można powiedzieć, że Hans Nielsen jest legendą speedwaya i z całą pewnością na to miano zasługuje. Jeżdżąc na żużlu był prawdziwym wirtuozem i myślę, że nie ma w tym przesady. Moim zdaniem do dziś nie ma zawodnika, który by tak perfekcyjnie i płynnie prowadził motocykl jak Nielsen. On bez wątpienia wyprzedzał swoje czasy, przynajmniej o kilkanaście lat - zapewnia.
Srebro zamienił w złoto
Choć w trakcie swojej kariery Dobrucki święcił triumfy drużynowe, pewien niedosyt przynosiły mu zmagania indywidualne. W 1997 roku wielu wróżyło mu, że zostanie najlepszym młodzieżowcem globu. Po złoto sięgnął jednak ostatecznie Duńczyk - Jesper Bruun Jensen. Dobrucki musiał zadowolić się natomiast srebrnym medalem. Patrząc na przebieg zawodów, drugie miejsce było jednak swoistym sukcesem. - Przed ich rozpoczęciem wicemistrzostwo przyjąłbym jak porażkę - przyznaje bez ogródek Dobrucki. - W czasie zawodów zmagałem się jednak z defektem, upadkami i innymi perturbacjami. Jakiś niedosyt z powodu drugiego miejsca pozostał, ale zdobycie medalu kosztowało mnie tak dużo, że nie mogłem tego nie docenić. Być może było to cenniejsze niż wywalczenie złota.
Rafał Dobrucki żałuje także tego, że nie sięgnął w czasie swojej kariery po Indywidualne Mistrzostwo Polski. - To jeden z tych celów, który nie został przeze mnie zrealizowany. Mistrzostwo indywidualne to coś o czym myślałem oraz marzyłem - przyznaje. Dobrucki zdaje sobie jednak sprawę, że sukcesów w jego przygodzie z żużlem nie brakowało. W ostatnich latach kariery sięgnął po kolejne Drużynowe Mistrzostwo Polski - tym razem w barwach zielonogórskiego Falubazu. - Trudno wyróżnić mi sukces, który byłby dla mnie tym najcenniejszym. Każde Drużynowe Mistrzostwo Polski było dla mnie dużym osiągnięciem i z każdego medalu, który zdobyłem się bardzo cieszę - zapewnia.
Los sprawił, że Dobrucki trafił ostatecznie do klubu swojego ojca - Unii Leszno. Choć występował w tam latach 2003-2006, nie zdobył z Bykami żadnego medalu, gdyż te walczyły o miejsca w środku tabeli. Jak wspomina sam zawodnik, brak sukcesów w czasie przygody z Unią nie był jego największym zmartwieniem. Wspomniane lata stały bowiem pod znakiem kontuzji. - To, że Unia nie walczyła wtedy o mistrzostwo, to jedna kwestia. Drugą jest to, że po najtrudniejszym sezonie przygotowawczym, jaki miałem w czasie swojej kariery, doznałem kontuzji kręgosłupa. Nastąpiło to w czasie ostatniego sparingu przed rozpoczęciem ligi. Uraz okazał się na tyle poważny, że wyeliminował mnie na cały sezon. Cóż mogłem począć. Cały wysiłek, jaki włożyłem w przygotowania, po prostu spłonął - wyjaśnia.
Problemy z kręgosłupem prześladowały Dobruckiego przez niemal całą żużlową karierę. - Takiej kontuzji nabawiłem się nie tylko w Lesznie, ale i wcześniej, gdy startowałem w Polonii Piła. Wtedy pauzowałem przez ponad pół sezonu. Musiałem się poddać operacji kręgów szyjnych, po której czekała mnie długa rehabilitacja - dodaje.
[nextpage]
Najlepsza decyzja w karierze
Pechowy uraz w znacznym stopniu przyczynił się do tego, że Dobrucki pożegnał się z leszczyńską drużyną. Jak na ironię losu, Unia rok po jego odejściu sięgnęła po mistrzostwo kraju. - Po doznanej w Lesznie kontuzji wróciłem do składu, jeżdżąc cały sezon ze śrubami w kręgosłupie. Nie ukrywam, że była to dość ryzykowna akcja, ale wszystko się udało. Unia myślała już wówczas o tym, by powrócić do czołówki i zbudować mocną drużynę. Nie ukrywam, że moja pozycja w składzie nie była wtedy pewna. Sezon po przebytej kontuzji nie był w moim wykonaniu najgorszy, ale z drugiej strony oczekiwałem na pewno od siebie więcej. Nie po raz pierwszy pojawiła się wówczas oferta z Rzeszowa i postanowiłem z niej skorzystać.
Nim Rafał Dobrucki podpisał umowę z Żurawiami, skontaktował się z nim Falubaz Zielona Góra. - Prezes Dowhan rzeczywiście o mnie zabiegał, ale ze względu na to, że byłem blisko porozumienia z Rzeszowem, nic z naszych rozmów nie wyszło - wspomina Dobrucki. Podobnie całą sprawę opisuje sam Robert Dowhan, mówiąc: - Pierwsze rozmowy były raczej zapoznawcze, bo ani ja, ani nikt inny z klubu nie był nigdy zwolennikiem tego, aby podkupować zawodników. Sam zawodnik musiał czuć, że chce dołączyć do Falubazu. Daliśmy sobie rok czasu na przemyślenia i sezon później Rafał trafił ostatecznie do Zielonej Góry.
Dobrucki wspomina, że przenosiny do lubuskiego klubu były jedną z najlepszych decyzji, jakie podjął czasie swojej kariery. - Po startach w Rzeszowie, którym towarzyszyły uciążliwe podróże, przenosiny do Zielonej Góry były dla mnie całkiem miłą odmianą. Falubaz powrócił ze swoją propozycją po zakończeniu sezonu i tym razem zdecydowałem się na podpisanie kontraktu. Był to na pewno dobry krok, tym bardziej, że Falubaz nadaje od tamtego czasu ton rywalizacji w polskiej lidze. Mogę się jedynie zastanawiać, czy nie zrobiłbym jeszcze lepiej, gdybym nie wybrał tego klubu nieco wcześniej - nie ukrywa Dobrucki.
Do trzech razy sztuka
Jego kariera zakończyła się zupełnie niespodziewanie. Przyczynił się do tego upadek, jakiego doznał w 2011 roku w meczu przeciwko gorzowskiej Stali. W trakcie jednego z wyścigów Dobrucki nie opanował swojego motocykla i zahaczył o dmuchaną bandę, po czym niefortunnie upadł na tor. Jak podkreślali lekarze, mógł mówić o szczęściu, iż nie doznał naprawdę poważnego urazu. Kręgosłup, po raz trzeci w karierze, został jednak naruszony. Zawodnik uznał wówczas, że ryzyko, jakie ponosił przy każdym wyjeździe na tor, było zbyt duże. - Można powiedzieć, że w moim przypadku sprawdziło się powiedzenie "do trzech razy sztuka" bo kolejny uraz kręgosłupa, jakiego doznałem startując w barwach zielonogórskiej drużyny zakończył moją karierę - ocenił.
Zielonogórzanie nie zamierzali jednak zakończyć współpracy ze swoim dotychczasowym zawodnikiem. To, że Dobrucki został trenerem Falubazu, było zasługą Roberta Dowhana. - Żeby nie zostawić zawodnika samemu sobie, od razu zaproponowałem mu to, by został w klubie jako szkoleniowiec. Po pierwsze miał skończenie studia, a po drugie papiery trenerskie. Pod tym względem nie było więc problemu - wspomina Dowhan. Wychowanek pilskiej Polonii przyznaje, że nie miał tak naprawdę czasu, by przestraszyć się stojącego przed nim wyzwania. - Propozycja pojawiła tak szybko, że nie miałem nawet paru dni, by się nad tym wszystkim zastanawiać. To była dla mnie zupełna nowość. Co prawda papiery uprawniające mnie do pracy w tym zawodzie zrobiłem parę lat wcześniej, ale nie spodziewałem się, że tak szybko dostanę jakąś ofertę, tym bardziej ze strony ekstraligowego klubu, mającego tak wielki bagaż sukcesów oraz doświadczeń - zaznacza.
Kolega zostaje trenerem
Jak wspomina Robert Dowhan, jego jedyne obawy dotyczyły współpracy Dobruckiego zawodnikami. Zastanawiał się bowiem czy niedoświadczony trener będzie dla swoich dotychczasowych kolegów z parkingu wystarczającym autorytetem. - Rafała łączyły z żużlowcami zażyłe relacje. Miałem wątpliwości, czy po tym, jak zostanie trenerem, wszystko będzie rozwijać się prawidłowo. Drużyna musi trenera czuć i przede wszystkim się go słuchać. Wszelkie obawy szybko zostały jednak rozwiane. Zawodnicy wraz z Rafałem mają wspólny język, a to, że wcześniej przez długi czas ze sobą współpracowali, okazało się mieć pozytywne znaczenia - zapewnia Dowhan.
- Co do relacji z zawodnikami, to od razu zaznaczyłem, że nie wyobrażam sobie, by mogły się one jakoś diametralnie zmienić - tłumaczy Dobrucki. - Nie mogliśmy przecież z dnia na dzień zacząć mówić sobie na "pan". Byliśmy znajomymi i kolegami od bardzo dawna, także wszystko zostało pod tym względem bez zmian. Już na początku naszej współpracy określiliśmy sobie cele i każdy zdawał sobie sprawę, że nie będzie innych kryteriów jak tylko dobro zespołu, a także to, aby osiągnąć z nim jak najlepszy wynik. Dzięki temu nie ma dyskusji i jakichkolwiek niesnasek. Każdy zdaje sobie sprawę, że pewne zasady muszą być przestrzegane.
Nie trudno zauważyć, że pomocną dłoń do niedoświadczonego trenera wyciągnęli sami zawodnicy. - Rafał to po pierwsze mądry facet, a po drugie ma w tym zawodzie ponad dwudziestoletnie doświadczenie - ocenia kapitan zespołu, Piotr Protasiewicz. Młodzi żużlowcy podkreślają z kolei, że Dobrucki - jeszcze wówczas, gdy jeździł na torze - był obok "Protasa" ich największym autorytetem.
Brakuje adrenaliny
Rafała Dobruckiego w roli trenera bronią same wyniki. Już w drugim sezonie pracy w Falubazie sięgnął bowiem po Drużynowe Mistrzostwo Polski. Nikt przychodzący na mecze przy ulicy Wrocławskiej nie wątpi też w to, że kolejny tytuł pod wodzą Dobruckiego jest możliwy. - Teraz, z perspektywy czasu, uważam, że zatrudniając na pozycji trenera Rafała, dokonałem dobrego wyboru. Być może miał trochę łatwiej niż jego poprzednicy, bo trafił na zespół, który się już wykrystalizował. Nie umniejsza to jednak jego roli w ostatnim sukcesie klubu - ocenia Dowhan.
Choć Dobrucki zbiera zewsząd pochwały, w bluzie z napisem "trener" nie czuje się jeszcze tak dobrze jak w kevlarze na torze. - Brakuje mi trochę adrenaliny, jaka wiązała się z tą jazdą wiązała. Pełniąc rolę trenera, zmagam się też nie raz ze stresem. Cieszę się oczywiście tym, że pozostaję w środowisku żużlowym, w którym przez lata się obracałem. Jeśli byłaby jednak szansa, by z jakimś zawodnikiem się zamienić, już jutro powróciłbym na tor żużlowy - podsumował.