Spojrzenie z zachodu (3): Dowhana plusy i minusy

Nie mam żadnych wątpliwości: Nie można przejść obojętnie wobec kilkunastoletniej prezesury Roberta Dowhana w Falubazie.

Jego odejście, o którym oficjalnie poinformował kilka dni temu, czy to się komuś podoba czy nie, stanowi koniec pewnej epoki szczególnie w zielonogórskim żużlu. Świat się jednak nie zawali, Falubazowa karawana pojedzie dalej. Oficjalnie bez Senatora, ale czy rzeczywiście Dowhan wyjdzie z tego okrętu 11 kwietnia i już do niego nie wróci? Śmiem wątpić.

Ogłosił, że odchodzi więc spróbujmy przeanalizować najważniejsze plusy i minusy tej charakterystycznej i często niekonwencjonalnej prezesury.

Dowhan na plus

Do sukcesu dochodził stopniowo i konsekwentnie. Nie od razu na stadionie w Zielonej Górze "Karolaki", bo tak ironicznie i pogardliwie mówiono w Zielonej Górze o ściąganiu VIP-ów, chętnie i ochoczo stawiały się na zaproszenie Senatora. Najpierw trzeba było stworzyć drużynę i coś, co jest cenniejsze od kasy. Tym czymś jest zaufanie i wiarygodność. Jemu się to udało, bo pozyskanie na przestrzeni kilku lat takich asów jak Grzegorz Walasek, Piotr Protasiewicz czy Jarosław Hampel ma swoją wymowę. Największym więc plusem stało się zbudowanie solidnej, a dziś bez wątpienia najsolidniejszej marki żużlowej w Polsce. Falubazu można nie lubić, można się nie zgadzać z wieloma pomysłami towarzystwa z W69. Ostatnie lata - pod batutą dyrygenta Dowhana - to pasmo samych sukcesów. Od 2008 roku drużyna zielonogórska tylko raz zeszła z podium. Trzy tytuły mistrzowskie to w dużej mierze jego zasługa, bo to dzięki niemu w Falubazie chcieli jeździć ci, którzy później pracowali na medale. Tego mu nikt nie odbierze.

Za sukcesami szły też pieniądze oraz skuteczność. Nie wiadomo, jakich używał metod, by ściągnąć do żużla ofiarodawców. Robił to jednak na tyle skutecznie, że o Falubazie zaczęto mówić i myśleć inaczej niż jeszcze dekadę temu. Na wiarygodność pracuje się latami, ale Dowhan wiedział, że sukces musi przyjść, jeśli jest zbudowany na mocnych finansowych fundamentach. Reszta była tylko kwestią czasu.

Najważniejsze było jednak stworzenie z Falubazu marki, która była rozpoznawana w Polsce a nawet za granicą. O wszystkich akcjach, które za jego prezesury kreował Falubaz, mówiono głośno, choć środowisko nie zawsze zachwycało się wszystkimi pomysłami prezesa-Senatora. Ta pewność siebie połączona z bezczelnością była jednak opłacalna. Ważne było to, że wątek Falubazu pojawił się w TVN-owskiej produkcji "39 i pół". Do Zielonej Góry Dowhan ściągnął Tomasza Lisa, Tomasza Karolaka i innych ludzi z pierwszych stron gazet. Czy to było konieczne? Zdaniem Dowhana zapewne tak, bo uwiarygodniało jego osobę, jako dobrego gospodarza, który potrafi i chce wypłynąć z Falubazem na szersze wody.

Dowhan na minus

Wspomniane "Karolaki" w pewnym momencie zaczęły przeszkadzać. Było ich za dużo, a zielonogórski kibic poczuł się dodatkiem do VIP-ów. Tak, jakby słynna "magia Falubazu" kreowana była nie przez kibiców, ale przez gości Senatora z loży VIP-owskiej. Zarzut największy? Dowhan w pewnym momencie odpływał na fali swojej popularności a żużel zaczął traktować instrumentalnie - jako trampolinę do swych własnych, indywidualnych ambicji. Do tego, co zostało upublicznione, pracował za całkiem niezłą sumę. Kontrakt menedżerski i płynąca z tego niezła kasa zabiła jednocześnie mit prezesa, który "tyra" tylko w imię dobra zielonogórskiego Falubazu. Przed kilkoma laty "wjechał" już na motocyklu żużlowym do Senatu. Czarny sport bez cienia wątpliwości przyniósł mu wielką popularność, więc dlaczego z niej nie skorzystać? Tyle, że samego żużla w tym zielonogórskim żużlu było już trochę mniej...

Nie był w moim odczuciu budowniczym. Potrafił zjednać sobie ludzi tylko wtedy, gdy miał swój interes. Nie zawsze umiał i nie zawsze chciał prowadzić umiejętnie dialog z tymi, z którymi się nie zgadzał, albo z tymi, którzy stawali się jego rywalami na paletku żużlowym. Z byłym już prezesem Stali Gorzów Władysław Komarnickim toczył wojny o tyle regularne, co bezsensowne. Prymat w lubuskiem? Czyje na wierzchu? Dziś, wracając do tego co było przed kilkoma laty łatwo dostrzec, jak żałosny był to spór, który doprowadził do podsycania antagonizmów obu stolic województwa lubuskiego. A prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki? A właściciel koszykarskiego Stelmetu Zielona Góra Janusz Jasiński? Z nimi Dowhan wojował lub wciąż wojuje. Tu już nie ma lukru i słodyczy - często jest cynizm lub ostre słowa, które niczego nie wnoszą. Bo Dowhan na wierzchu musi być i basta!

Mocną stroną Dowhana nigdy nie były też pożegnania. Do dziś wielu kibiców zastanawia się, dlaczego godnie nie rozstano się z zielonogórską ikoną - Andrzejem Huszczą? Dlaczego odejście Grzegorza Walaska z Falubazu wywołało taki huragan złych emocji? Czasami, gdy rozchodzą się drogi, po prostu trzeba umieć podać rękę i iść dalej. Dowhan nie zawsze tak potrafił.

Co dalej?

Dziś deklaruje, że 11 kwietnia nastąpi definitywny rozbrat z żużlem. Odejście od speedwaya dziś jest mu potrzebne, bo zamierza grać o najwyższą stawkę w Zielonej Górze - fotel prezydenta. Sądzę, że trochę za późno chce zedrzeć z siebie łatkę żużlowego prezesa. Przez wielu jest i będzie utożsamiany jako "prezes Falubazu". Jeśli jednak podejdzie do kampanii prezydenckiej z równie dużym zacięciem i pasją, jak budowa budżetu i składu w Falubazie, kto wie czy zielonogórska prezydentura nie jest dla niego czymś zupełnie nierealnym. Mnie zastanawia, czy rzeczywiście po 11 kwietnia Dowhana już nie zobaczymy? Żużlowy elektorat jest mu potrzebny, więc nie wykluczone, że w różnych rolach Senator będzie się na stadionie pojawiał. A co jeśli przegra? Czy naprawdę nie wróci do czarnego sportu? Sądzę, że za bardzo to kocha, by mógł się ot tak, oderwać.

Dziś stawiam sobie pytanie, na które sam nie potrafię odpowiedzieć: Ile zielonogórski żużel zawdzięcza Robertowi Dowhanowi, a ile sam Robert Dowhan zawdzięcza żużlowi?

Maciej Noskowicz
Polskie Radio Zachód

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: