Prawie każdego roku w okresie transferowym mamy do czynienia z kilkoma transakcjami, które można określić hitowymi. Dzieje się tak mimo, że kluby narzekają na coraz większe problemy z pozyskiwaniem sponsorów. Wprowadzenie licencji nadzorowanych jest najlepszym dowodem na to, że z płynnością finansową klubów nie jest dobrze. W minionym okresie transferowym prawie każdy z zespołów startujących w Ekstralidze dokonał wzmocnienia. Najsłabsze ogniwa zastąpione zostały zawodnikami, którzy przynajmniej w teorii gwarantują lepszy wynik sportowy. Takie posunięcia to kolejne wydatki dla klubów. Prezesi narzekają, ale płacą, choć podkreślają, że oczekiwania żużlowców coraz częściej oderwane są od rzeczywistości.
W sezonie 2014 najwyższy kontrakt w Enea Ekstralidze będzie opiewał na około 2,5 miliona złotych. To prawie tyle samo, ile w sezonie 2007 wynosił cały budżet zawodniczy Włókniarza Częstochowa! - W 2007 roku mieliśmy budżet na poziomie 3,1. Na rok 2008 był już dużo większy, bo mieliśmy między innym Nickiego Pedersena. Wówczas dysponowaliśmy kwotą 5,8 mln na kontrakty zawodników. Później przyszedł kryzys na rynku finansowym, w tym na rynku producentów stali i firma Złomrex wycofała się ze sponsoringu. Po tych wydarzeniach wróciliśmy do poziomu mniej więcej 4,5 miliona złotych - mówi w rozmowie z naszym serwisem Marian Maślanka, prezes częstochowskiego klubu w latach 1998-2011.
Włókniarz w sezonie 2007 zajął ostatecznie piąte miejsce w rozgrywkach DMP. Myliłby się jednak ten, kto uważał, że wywalczenie medalu kosztowało dużo więcej. Zawodnicy Unibaksu Toruń w tym samym sezonie wywalczyli srebrne medale, po zaciętym dwumeczu z Unią Leszno. Ile trzeba było wówczas wydać na zawodników? - Zawodniczy budżet klubu w 2007 roku wyniósł 3,5 miliona złotych. Najlepszy zawodnik zarobił za cały sezon 800 tysięcy złotych. Dzisiaj ci sami zawodnicy zarabiają trzy razy tyle - wyjaśnia prezes Enea Ekstraligi, Wojciech Stępniewski, który wówczas stał na czele toruńskiego klubu.
Na przestrzeni siedmiu lat, zarobki najlepszych zawodników wzrosły trzykrotnie. Czy ma to uzasadnienie w kosztach, jakie ponoszą żużlowcy? - Za silnik Briana Kargera czy Marcela Gerharda, którzy wówczas byli na topie, płaciliśmy 5-6 tysięcy euro. Dzisiaj silnik od Jana Anderssona kosztuje tyle samo - dodaje Stępniewski. W obronie zawodników staje jednak Marian Maślanka, który zwraca uwagę, na konieczność częstszych, niż wcześniej remontów silników. - Uważam, że koszty wzrosły. Wprowadzenie nowych tłumików spowodowało dużą lawinę defektów i konieczność częstszych remontów. Zawodnicy mają bardzo dobre zaplecze w postaci busów, mechaników i logistyki. Kiedyś tego nie było, a trzeba wziąć pod uwagę , że to kosztuje - kontruje były prezes Włókniarza. A jak wyglądają różnice w cenach osprzętu? - Nie są aż tak duże. Jeżeli chodzi o osprzęt typowy dla żużla, czyli ramy, tarczki i tym podobne, to na pewno ceny nie zmieniały się na przestrzeni ostatnich dwóch - trzech lat. Te kwoty można powiedzieć, że są takie same. Minimalne różnice, które się pojawiają, wynikają ze zmienności kursu funta lub euro. Nie wiem, jak kształtują się ceny silników i części do silników, ale osprzęt pozostał bez zmian. Podobnie wygląda cena tłumików - powiedział dla SportoweFakty.pl Dariusz Berczyk z firmy Maliniak, zajmującej się dystrybucją osprzętu żużlowego.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę wypowiedzi naszych rozmówców, to można dojść do wniosku, że koszty zawodników wzrosły, ale nie jest to skok na tyle duży, aby uzasadniał trzykrotną podwyżkę zarobków. 20–25 procent to maksymalny wzrost kosztów na przestrzeni ostatnich lat. Skąd zatem wynikają tak wysokie żądania żużlowców? - To klasyczny przypadek ekonomiczny kształtowania podaży i popytu. Generalnie podaż dobrych zawodników jest tak mała, a popyt na nich tak duży, że przy braku konsensusu pomiędzy klubami w zakresie polityki cenowej powoduje, że korzystają tylko zawodnicy. Bardzo często kluby mając zdolnego zawodnika wśród juniorów wolą postawić na sprawdzonego młodzieżowca z innego klubu. To troszeczkę więcej kosztuje, ale daje większą gwarancję wyniku. Właśnie ta pogoń za wynikiem, często kosztem szkolenia młodzieży, ogrywa tutaj kluczową rolę. Ośrodki pierwszoligowe, które szkoliły dobrych młodych zawodników, przestały to robić -twierdzi Wojciech Stępniewski.
[nextpage]Znacznie szerzej problem rozpatruje Marian Maślanka. - Już w sezonie 2008 mówiliśmy o tym, że ta spirala jest zabójcza. Obecnie widzimy, że ten szaleńczy wyścig się nie zakończył. Sport żużlowy jest bardzo popularny, ale nie ma wartości dla sponsorów. Ratują to spółki skarbu państwa, które sponsorują ligę nie ze względu na wartość produktu, ale znajomości personalne. Trzeba dążyć do tego, aby wartość produktu była na tyle wysoka, aby sponsorzy chcieli się za jego pośrednictwem reklamować. W 2008 roku zarobek zawodnika z najwyższej półki to był kontrakt na poziomie 1,4 miliona złotych. Dzisiaj najlepsi żużlowcy nie rozmawiają poniżej 2 milionów. Kolejna sprawa to sponsorzy. Jeżeli jest wsparcie władz miasta i prywatnych darczyńców, to jednocześnie jest parcie na wynik, aby miasto i sponsorzy mogli się odpowiednio zareklamować, a dobrze jeżdżąca drużyna dała rozgłos i potwierdzała, że warto wykładać tak duże pieniądze na sport. To jest sport w głównej mierze miast, w których trudno znaleźć inne wiodące dyscypliny. Stąd łatwiej zaangażować lokalne środowisko sponsorów – wyjaśnił były prezes Lwów.
Marian Maślanka przyznaje, że sam był w takiej sytuacji i rozumie prezesów, którzy działają pod wpływem presji. Wskazuje jednocześnie drogę, którą powinien podążyć żużel, jeżeli chce wyjść na finansową prostą. - Sam doznałem presji. To jest niewiarygodne. Często spinaliśmy się ponad miarę po to, aby był wynik. Paradoksalnie w naszym przypadku wynik przychodził wtedy, kiedy presja była mniejsza, a plany sportowe nie tak wysokie. Moim zdaniem jedyne rozwiązanie to postawienie na młodych zawodników. Trzeba jednak pamiętać, że młodzi zawodnicy potrzebują czasu, zwłaszcza w dorosłym towarzystwie. Presja środowiska powoduje jednak, że po jednym, dwóch nieudanych sezonach zawodnicy zdolni często kończyli karierę. Są zawodnicy rozwijający się wolniej i to jest normalne, ale to nie oznacza, że nie będzie miał on szans na tytuł mistrzowski. To jest jednak właściwa droga dla sportu żużlowego, bo pamiętam, że za moich czasów, dobrzy młodzieżowcy powodowali, że najlepsi zawodnicy obniżali swoje żądania. Była większa podaż i można było negocjować z innymi żużlowcami. Drugi ważny problem, to możliwość startów zawodników w kilku ligach. FIM powinien rozwiązać tę kwestię. Zawodników należy ograniczyć. Powinni startować przede wszystkim w rodzimych ligach. Inaczej młodzi zawodnicy nie będą mieli odpowiednich szans na rozwój - zakończył Marian Maślanka.
Znalezienie właściwej równowagi pomiędzy oczekiwaniami sponsorów i kibiców, a możliwościami finansowymi nie jest proste. Są kluby, które mimo konieczności płacenia więcej, z trudem, ale dają radę każdego roku dopiąć budżet. Problemy finansowe kilku z nich powodują jednak, że koniecznie trzeba zastanowić się nad dalszą polityką transferową i kadrową klubów. A jakie rozwiązanie tego problemu Wy widzicie? Zapraszam do dyskusji!
Mały kamyczek ,bezpośrdnim płatnikiem jest zawsze klub który jak ma fundusze i duszę to posoli za jeżdzca z TOP 8 .Podkreślam 8 bo tyle mamy TOP KLUBÓW.Regionalni przedsiębiorcy tak się Pozdrawiam ŻUŻLOMENÓW milionerów.Tak trzymajcie ,każdy na waszym miejscu też by ssał. Czytaj całość