Maciej Kmiecik: Nowy sezon, a więc nowe cele. Jakie?
Greg Hancock: Chcę znów zostać mistrzem świata. To mój podstawowy cel na ten sezon. Chcę poczuć znów jak smakuje bycie na szczycie. Ciężko trenowałem zimą w Kalifornii. Testowałem wiele rzeczy jeśli chodzi o sprzęt i wierzę, że to wszystko zafunkcjonuje tak jak w 2011 roku. Cały mój team jest gotowy na kolejne wyzwania. Mierzy w najwyższe cele. Chciałbym także podkreślić, że bardzo się cieszę z powrotu do Tarnowa.
A propos Unii, wróciłeś do zespołu, który wygląda bardzo ciekawie. W miejsce Macieja Janowskiego jest Krzysztof Buczkowski, a także odrodzony Martin Vaculik. Mierzycie pewnie w jeden z medali?
- Jasne. Jestem przekonamy, że stać nas na walkę o najwyższe cele. Oczywiście przed sezonem nie można wszystkiego przewidzieć, ale mamy naprawdę dobry i silny zespół. Na papierze wygląda to wszystko nieźle. Co najważniejsze, tworzymy świetną grupę. Mamy w zespole fajnych chłopaków i doskonale się rozumiemy.
Lata lecą, a żużel wciąż cię bawi?
- Kocham żużel. To najwspanialsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić. Jestem szczęśliwy, że mogę robić to, co lubię. Tak naprawdę mógłbym godzinami opowiadać o żużlu. Speedway jest całym moim życiem, oczywiście po dzieciach i rodzinie. Żużel nadal mnie bawi i dlatego w nim wciąż jestem. Mam farta, że mogę tak długo startować i cieszę się, że wróciłem do ekipy, w której trenerem jest Marek Cieślak.
Jak to robisz, że pomimo tak wielu sukcesów wciąż znajdujesz motywację do ciężkiej pracy i walki o następne laury?
- Po prostu to kocham. Kiedy wsiadam na motocykl, myślę tylko o tym, by wygrać kolejny wyścig.
Sezon - podobnie jak przed rokiem - rozpocznie turniej w Auckland. Czego oczekujesz po inauguracyjnej rundzie SGP?
- Zwycięstwa. Wiem, jak smakuje wygrana w Auckland, bo zwyciężyłem tam w pierwszej edycji Grand Prix Nowej Zelandii. Przed rokiem też nie było najgorzej, więc mam wszelkie podstawy ku temu, by myśleć o sukcesie w Auckland. To w ogóle są wyjątkowe zawody. Myślę, że większość żużlowców podziela moją opinię, że Nowa Zelandia to świetne miejsce na turnieje Grand Prix. Nie mogę się już doczekać inauguracji sezonu 2014.
Można powiedzieć o tobie, że jesteś ostatnim Mohikaninem cyklu Grand Prix. Po rezygnacji Tomasza Golloba zostałeś jedynym, który pamięta inaugurację tego systemu w 1995 roku. Jak przyjąłeś rezygnację Polaka z walki o tytuł mistrza świata?
- Cóż, jest mi trochę smutno, że zostałem sam ze starej gwardii, ale szanuję i rozumiem decyzję Tomasza Golloba. Przez lata w Grand Prix był wyjątkową postacią tego cyklu. Długo czekał na swój tytuł mistrza świata. Wytrwałości i pracowitości można było się od niego uczyć. Tomasz osiągnął bardzo wiele i najwyraźniej uznał, że to koniec walki w Grand Prix. Domyślam się, że pewnie wypadek ze Sztokholmu miał duży wpływ na jego decyzję.
Mógłbyś porównać Grand Prix z pierwszych lat cyklu z tym obecnym? Można powiedzieć, że to są dwa różne światy?
- Na pewno na przestrzeni 20 lat cykl Grand Prix bardzo się zmienił. Jest przede wszystkim większa liczba turniejów. Zmienili się żużlowcy, którzy jeździli w cyklu.
I tylko ty się nie zmieniłeś...
- (śmiech) Tak, ja wciąż jestem w cyklu, ale trochę się zmieniłem. A wracając jeszcze do różnic w SGP, kiedyś nie było tylu młodych zawodników, którzy szturmowali bramy cyklu. Teraz jest naprawdę całe pokolenie młodych żużlowców, którzy już w swoim pierwszym sezonie startów w SGP mogą sporo namieszać.
Sezony 2010 i 2011 to dominacja doświadczenia, odpowiednio Tomasza Golloba i twoja. Poprzednie dwa lata to z kolei "świeża krew" w cyklu sięgała po złoto. To stała tendencja?
- Mam nadzieję, że nie, bo teraz ja chcę dojść do głosu (śmiech). A tak na serio, ciężko to przewidzieć. Kto w poprzednim sezonie postawiłby na Taia Woffindena? Myślę, że rok 2014 zapowiada się ciekawie, bo jeśli nawet nie wygra ktoś niespodziewany, to cykl tak się wyrównał, że poszczególne turnieje może wygrywać zawsze ktoś inny. Każdy z uczestników cyklu może wygrać z każdym. Myślę, że jest to ciekawe dla kibiców, którzy pewnie nie mogą się już doczekać startu sezonu.