Oliwer Kubus: Panie prezesie, sezon za pasem. Dla Kolejarza będzie on nieco inny od poprzednich. Podczas pierwszych treningów powtarzał pan zawodnikom: "bez presji, bez presji". Nie będą zatem obarczani ciśnieniem?
Jerzy Drozd: Oni znają mnie z tego, że nigdy na nich presji nie wywierałem. Przed każdym meczem mówiłem tylko, że jedziemy po to, żeby wygrać. Bo przecież o to w sporcie chodzi. W tym roku szczególnego ciśnienia nie będzie, ale nie chcemy być wyłącznie partnerem do towarzystwa. Nawet gdy przyjedzie Ostrovia, która jest potencjalnym faworytem do awansu, nie zamierzamy składać broni. Z klubem z Ostrowa żyjemy w przyjaznych relacjach, ale na pewno dwóch punktów łatwo mu nie oddamy. Co niektórym zadaję pytanie: co zrobić, żeby go pokonać?
I właśnie - co zrobić?
- Usłyszałem propozycje, by zorganizować naradę z zawodnikami i po przyjacielsku, na luzie zastanowić się, jak przygotować się, by wykorzystać atut własnego toru. Żeby sprytem i dobrą jazdą wygrać z Ostrovią.
Skład Kolejarza to w tym sezonie wieża Babel. W parkingu można usłyszeć trochę niemieckiego, angielskiego, szwedzkiego. Nie będzie problemów z dogadaniem się?
- To żaden kłopot. Są proste, czytelne dla wszystkich sformułowania. Najważniejsze, byśmy stworzyli przyjazny klimat; żeby nie było barier i podziału na prezesa, trenera i zawodników. Jesteśmy jedną ekipą. Wy jedziecie, my zarządzamy. Łatwe do zrozumienia, jeśli charaktery osób na to pozwalają. A mieliśmy już do czynienia z różnymi osobami i czasami nawet po przyjacielsku nie dało się rozmawiać. Nasi obecni żużlowcy, na tyle, na ile zdążyłem ich poznać, to ludzie, z którymi można zbudować rodzinny monolit. I ten czynnik powinien spowodować, że sprawimy niejedną niespodziankę.
Klimat - klimatem, ale kadra w porównaniu do innych zespołów na papierze nie prezentuje się imponująco.
- Uważam, że nie mamy gorszego składu niż przed rokiem. Przyczepiliśmy się wszyscy do nazwisk. Życie działa trochę inaczej. Brak znanych zawodników nie powoduje, że zespół musi być słabszy.
Słabszy być nie musi, ale na tę chwilę wydaje się nieobliczalny.
- To wynika z młodości, która ma swoje prawa, a jednocześnie słynie z ambicji i nie kalkuluje. Przed dojściem Mariusza Staszewskiego średnia wieku wynosiła 23 lata. Teraz jest nieco wyższa. Wola walki i chęć pokazania się może być naszym atutem.
Niespodziewanie na kilka dni przed startem rozgrywek w roli trenera zawieszony został Andrzej Maroszek. Jego miejsce zajął wychowanek Marcin Sekula. Czym spowodowana była ta decyzja?
- Podjąłem ją na podstawie obserwacji z ostatnich dni. Doszedłem do wniosku, że potrzebujemy osoby bardziej kontaktowej, medialnej. Taką jest Marcin. Kiedy ma zacząć, jak nie teraz? Skończył studia, jest młody i powinien dobrze rozumieć się z zawodnikami. U trenera Maroszka tej komunikacji brakowało. Robimy eksperyment, na którym, tak sądzę, możemy tylko zyskać. Zyskać może też Marcin. Dla niego to wyzwanie i zarazem szansa. Został rzucony na głęboką wodę, ale dzięki temu otrzymuje okazję do wypromowania się.
Jednym z pierwszych ruchów menedżera Marcina Sekuli były rozmowy z Mariuszem Staszewskim. Przekonał zarówno zawodnika, jak i prezesów. Pomógł w tym Frank Mauer, który jest sponsorem Staszewskiego i jednocześnie wspiera Kolejarz?
- Nie. Mauer nie partycypował w kosztach tego kontraktu, choć niewykluczone, że będzie finansowo pomagał klubowi. Przy zatrudnieniu nowego zawodnika braliśmy pod uwagę fakt, że Rafał Fleger, mimo otrzymanej wcześniej pomocy, boryka się z problemami sprzętowymi, natomiast Christian Hefenbrock z powodów osobistych na razie nie jest do naszej dyspozycji. Musi wpierw poukładać w Niemczech prywatne sprawy związane między innymi z jego firmą. Marcin zaproponował na zastępstwo Staszewskiego, a jako że ten nie przedstawił jak na nasze możliwości wygórowanych warunków, to postanowiliśmy podpisać z nim umowę. W II lidze powinien solidnie punktować.
Kolejarz w tym sezonie mocniej postawił na zawodników, którzy zdali w jego barwach licencję: Michała Kordasa i Damiana Dróżdża. Wychowankowie nie zawsze byli przez opolski klub rozpieszczani.
- Chcemy dać im szansę. Prezentują się nie najgorzej i są dobrze przygotowani sprzętowo. Teraz wszystko zależy od nich. Michał co prawda doznał kontuzji obojczyka, ale po kilku tygodniach powinien wrócić na tor.
Co może kibiców martwić, to fakt, że posiadają tylko roczne kontrakty i w przypadku udanych występów będą mogli bez przeszkód odejść do innego klubu.
- To jest ból i problem na niedaleką przyszłość. Dziś jednak nie da się inaczej. Gdybyśmy chcieli z nimi podpisać kontrakt na okres dłuższy niż rok, musielibyśmy zainwestować. W ciemno. Tak że trzeba z nimi utrzymywać poprawne relacje i jeśli będą się rozwijać, to mogą w klubie pozostać. Zadbałem o to, by Michał Kordas nie narzekał na sprzęt, gdyż nie posiada własnych zasobów finansowych. Jeśli podało mu się rękę, to on i jego rodzice docenią to. Mam nadzieję, że z obu wychowanków będziemy zadowoleni. Stać ich na punkty w lidze.
Przechodząc do spraw mniej przyjemnych. Kolejarz Opole spłacił długi wobec zawodników za ubiegły rok, natomiast wciąż boryka się z problemami. Nie obawia się pan, że w pewnej chwili stojący na glinianych nogach klub może upaść?
- To dotyczy nie tylko nas, ale wszystkich klubów. Zawsze się to może zdarzyć. Moją ambicją było, by dostać licencję "twardą", nie nadzorowaną, bo ta nie przysparza komfortu pracy i jest kosztowna z racji na comiesięczne kontrole. Stanąłem na głowie, żeby wymogi zrealizować. Co dalej z klubem? Nie tylko zarząd, ten czy inny, wpływa na jego kondycję. Ważne jest całe otoczenie. W Opolu odczuwamy kryzys, jeśli chodzi o ludzi, którzy mogliby nam pomóc. Nie garną się do sponsoringu, przez co mamy bryndzę. Dziwię się, dlaczego posiadając w ręku atut w postaci mistrza świata Jerzego Szczakiela, który chodzi ze mną po firmach, cierpimy na brak gotówki. Dlaczego nikt tego nie docenia? Dlaczego przez wzgląd na Szczakiela, który udziela się, pokazuje, nie jest nam lżej?
Ale ci sponsorzy nie będą pomagać Szczekielowi, tylko klubowi. A ten stanowi na razie kiepską wizytówkę. Firmy patrzą głównie przez pryzmat rozwoju, marketingu i wyników, a nie trzeba wyjaśniać, w jakim miejscu pod tym względem Kolejarz się znajduje.
- Jeśli tak patrzą, to robią źle. Niech zainwestują, postawią warunki i ze swoimi ludźmi przejmą stery. Droga wolna. Teraz szukają różnych wymówek, by nie pomagać. A jak oni nie dadzą, to kto ma dać? Święty Mikołaj? Łatwo jest krytykować i narzekać sprzed komputera. Trudniej przyjść i szczerze porozmawiać. Niektórzy przekazują na klub po 1000 złotych, a w umowie zawierają wymagania, jak by dawali 100 000. Już wolę wyjąć samemu z kieszeni pieniądze, byleby tych wszystkich warunków nie czytać. Ci, którzy w taki sposób "wspierają" klub, są żałośni.
W trakcie pana 11-letnich rządów trafiły się osoby, które z własnej woli przyszły do klubu i wyłożyły na przysłowiowy stół kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy złotych?
- Nie, nie trafiły się. I to nie znaczy, że ktoś mnie nie lubi. Rozmawiam z wieloma ludźmi, którzy mają pieniądze i prywatnie spotykam się z nimi na wódce. Oni podkreślają: "Jurek, mogę stracić z tobą na kolacji, ale na klub pieniędzy nie dam, bo mnie to nie interesuj". Nie chcą w ogóle angażować się w sport.
Czyli między bajki można włożyć opinie, że istnieje grono firm, które wsparłoby Kolejarz, gdyby zmienił się zarząd?
- Absolutnie. Jeśli ktoś składa takie deklaracje, to tylko mnie obraża. On za moje pieniądze przychodzi na żużel. To ja dokładam do jego biletu.
Skąd w takim razie pana hojność? Kocha pan ten sport?
- Ja to po prostu lubię. Fakt, że załatwiam pieniądze, pośrednio przez znajomych, nie odgrywa najważniejszej roli. Tylko dlaczego nie pojawiają się inni? W Opolu są przedsiębiorcy. Mogliby sponsorować klub, ale ich to nie interesuje. I moja obecność w zarządzie nie ma tu nic do rzeczy.
[nextpage]
Może klub potrzebuje świeżej krwi? Osób młodych, posiadających pomysł na pozyskiwanie finansów. Gdyby jedno przedsiębiorstwo zdecydowało się na poważny sponsoring, pociągnęłoby za sobą następne firmy.
- Nie mówię, że nie. Jak wspominałem, nie sądzę, żebym to ja był problemem. Nie jestem przyspawany, mogę odejść nawet jutro i będę się zachowywał podobnie jak teraz. Będę robił, co samo, tyle że z innej pozycji.
Czyli zgodziłby się pan odejść z zarządu i wspierać Kolejarz w takim samym stopniu jak obecnie?
- Tak. Wcale bym się nie obraził, gdyby tak się stało. Mogę złożyć rezygnację choćby dziś. Kto mi zabroni? Ktoś powie, że kolejny raz. A może to będzie ten ostatni? Wyjadę autem ze stadionu i zakładam się, że nie ma żużla w Opolu ani w tym, ani następnym roku.
Często narzekał pan na brak wsparcia pozostałych członków zarządu. Mówił pan, że gdyby wnosili do klubu połowę tego co pan, Kolejarz byłby dziś zamożny.
- Dziś nie wnoszą nawet dziesięciu procent tego co ja.
Warto w takim razie tworzyć fikcję i utrzymywać w zarządzie ludzi, którzy nie potrafią pozyskać pieniędzy na rzecz klubu?
- Nie warto. Ten sezon rozpoczęliśmy, ale gdy dobiegnie końca, trzeba będzie, nie patrząc na obowiązującą kadencję, postawić sprawę jasno: albo pojawią się osoby, które będą autentycznie żużel w Opolu wspierać, albo zamkniemy klub. W takim kształcie trwać dalej nie zamierzamy, bo dla mnie to przestaje być zabawne.
Nie ma pan chwil, kiedy siada pan wieczorem w fotelu i myśli, że pora ostatecznie się od żużla odciąć?
- Myślę o tym cały czas i to, że kilka razy wycofywałem rezygnacje, co niektórzy mi często wypominają, nie jest takie proste. Nie jestem zawodnikiem zakontraktowanym na sezon. Pochodzę z Opola, mieszkam tu, ludzie mnie znają, dlatego chcę być odpowiedzialny w swoich decyzjach. Chcę odejść, gdy będzie w klubie płynność. Płynność nie idealna, ale jakaś. A zamknąć drzwi mogę jutro i nikt mnie nie doścignie.
Inwestuje pan w klub tylko dla własnej satysfakcji?
- To śmieszne i durnowate, ale tak jest. Rozklejam się, gdy ten żużel widzę i z niektórymi zawodnikami rozmawiam. Jednak jestem już u schyłku wyczerpania. W tym sezonie może sobie poradzę, ale nie sądzę, bym wytrzymał do końca kadencji. Nie straszę kolejny raz. Żałuję czasem, że nie zrezygnowałem w styczniu, lecz jestem miękki, a zarazem uczciwy. I jak coś obiecuję, to ze swoich słów się wywiązuję. Żaden z żużlowców, obecnych i byłych, nie może mi tego zarzucić. Ci, którzy tak gorliwie krytykują mnie na forach, to idioci, którzy się na tym na sporcie kompletnie nie znają. Gdyby nie ja, to nie mieliby nawet o czym pisać, bo klubu by nie było. Jeden z profesorów stwierdził, że gdyby nie internet, nie wiedziałby, ilu głupców żyje. Jego wypowiedź doceniam, to złote słowa. Normalny człowiek, inteligentny, trzeźwo myślący nie będzie zabierał zdania w ogóle albo będzie krytykował konstruktywnie w oparciu o fakty.
Pan w trakcie swojej prezesury nie ustrzegł się błędów. Gdyby istniała taka możliwość, cofnąłby pan czas i w pewnych sytuacjach postąpił inaczej?
- Co roku popełniane są te same błędy. Bo człowiek zawsze chce trafić dobrze, a nie zawsze mu się to udaje. I nie wiem, czy coś bym zmienił. Myślę, że nie, ponieważ podpisywanie kontraktów z zawodnikami i pomaganie im to ryzyko. Trzeba mieć ten łut szczęścia.
Mówiąc o powtarzających się błędach, myśli pan o przekazywaniu pieniędzy żużlowcom na przygotowania do sezonu bez kontroli, na co w rzeczywistości zostają wydane? Kolejarz płacił jak na II-ligowe warunki sporo, choć jak się okazywało, nie było go na tyle stać. Żył ponad stan.
- Ale kondycja finansowa klubu niekoniecznie jest zależna od prezesa. To, co się stało w poprzednim roku, to nie jest wina moja ani zarządu, tylko nieodpowiedzialnych partnerów, którzy się z nami związali. Bo jeśli podpisują ze mną dokument, a jutro się z niego wycofują, mimo że już sobie coś wkalkulowałem, to zostaję wpuszczony w maliny. Najpierw dużo obiecują, a później się z tego wycofują. Argumentowali, że nie mogą sponsorować klubu, bo załoga ich z tej firmy wyniesie. Sami znajdują się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. To moja wina?
Mówimy o kwotach, dzięki którym udałoby się uniknąć zaległości? Wobec żużlowców wyniosły one ostatecznie 257 tysięcy złotych.
- Długi też trzeba umieć czytać, gdyż to, że klub wykazuje ujemny bilans, nie oznacza, że jest w złej kondycji.
Zgadza się, ale sądzę, że Kolejarz oferował zawodnikom warunki, których nie potrafił spełnić. Był po prostu zbyt rozrzutny i za bardzo swoim pracownikom, czyli zakontraktowanym jeźdźcom, ufał.
- Zawsze mieliśmy mały problem. Teraz mamy większy z tego powodu, o którym wspominałem - wycofania się sponsorów. To byli moi znajomi, których swego czasu do klubu sprowadziłem, choćby Eurosystem, wspierający nas niemałą kwotą. W ubiegłym sezonie nie dał ani złotówki. Gdybyśmy mieli te pieniądze, teraz kłopotów by nie było.
Długów nie byłoby w ogóle?
- Moim zdaniem nie. Poza tym zaufaliśmy panu Rakoczemu. Co tu dużo gadać - zostałem zrobiony w "bolka". Jak naiwne dziecko uwierzyłem w jego obietnice, że kasa będzie, że możemy śmiało podpisywać umowy i wesprzeć zawodników już przed sezonem. A facet się wykpił.
Ale ostrzegano pana. Na zebraniu jeden z członków klubu podkreślał, że Stanisław Rakoczy, wówczas poseł i wiceminister spraw wewnętrznych, to osoba niegodna zaufania.
- Ostrzegali, pamiętam. Jednak funkcja prezesa polega właśnie na tej naiwności. Ci, którzy wpierw przekonywali mnie do Rakoczego, później się pochowali. Zostałem na placu boju sam i do mnie strzelali, choć tak naprawdę uratowałem sytuację. Gdybym tego nie zrobił, to w zeszłym roku by żużla nie było.
Brakuje panu twardej ręki?
- (chwila milczenia) Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Szczerze mówiąc nie wiem, co by mi ta twardość dała. Może to, że powiedziałbym: "skoro obiecujesz, to najpierw przynieś". I racja, dzięki temu można by rzeczywiście uniknąć niektórych problemów.
[nextpage]
Wyciąga pan wnioski z przeszłości? Do wszelkich zapewnień podchodzi pan dziś z większym dystansem?
- Postępuję inaczej, niektóre rzeczy w klubie zmieniłem. Tylko nie potrafię stwierdzić, jaki będzie efekt. Ważne jest to, z kim współpracuję. Brakuje mi partnerów, którzy zdołaliby pomóc i odciążyliby mnie z obowiązków. Przed sezonem koledzy z zarządu, mimo pewnych ustaleń, nie zainteresowali się niczym. Czy zawieźć bandy do naprawy, czy jest metanol, czy Kordas potrzebuje maszyny... Zostałem z tym sam.
I między innymi przez to, że bierze pan wszystko na klatę, jest pan obiektem krytyki.
- Ale niech to rozsądni ludzie sprawiedliwie ocenią.
Maluje się przykry obraz opolskiego żużla. Co będzie w następnych latach?
- W tym roku daliśmy sobie radę, próbując stworzyć sympatyczny klimat. Liczymy oczywiście na kibiców, ponieważ wysoka frekwencja jest motywacją do dalszego, prężniejszego działania. Jeśli trybuny są puste, to znaczy, że zapotrzebowania na żużel nie ma. W zimie o tym często rozmawialiśmy. Zauważyliśmy spadek zainteresowania. I wracamy znowu do Szczakiela. Dlaczego on nie przyciąga ani fanów, ani sponsorów?
Ale świat się zmienia. Młode pokolenia nie pamięta sukcesu Szczakiela ani nie zdaje sobie sprawy z jego rangi. Ponadto Szczakiel był bardzo długo zapomniany i dopiero na początku XXI wieku ponownie zyskał na popularności.
- Wiem, wiem. Mimo wszystko powinno być nam łatwiej. Szczakiela odkurzyłem ja i staram się to robić nadal. Co jeszcze nam przeszkadza, to infrastruktura. Kilka firm, z którymi rozmawiałem, dałoby pieniądze na klub, ale nie chce wieszać swoich reklam na tak paskudnym obiekcie. Stadion jest nieciekawą wizytówką. Wystarczy stanąć przed bramą wjazdową. Gdybym był poważnym przedsiębiorcą, zainwestowałbym tylko z racji na miłość do żużla. To obiekt nie na dzisiejsze czasy. Nie odwiedzą go ludzie dobrze ubrani; nie zasiądą na trybunie, bo jej de facto nie ma. Nie przyjdą eleganckie panie, bo się ubrudzą albo połamią obcasy. Dopóki nie będzie stadionu z prawdziwego zdarzenia, nie odbijemy się od dna.
Bez tego jazda w lidze wyższej niż druga nie jest dla opolan realna?
- Nie jest. Nadchodzi bowiem nowe pokolenie. Dziadkowie, którzy sponsorowali niegdyś klub i żyli tym sportem dzień i noc, teraz zmienili swoje cele. Rano piją zieloną herbatę, wieczorem kładą się spać. Mają inne zainteresowania. Z kolei młodzi idą na luksus. A czym my ich możemy porwać? Jako że nie stwarzamy im warunków, cierpimy na brak reklam i finansów. Ciągle słyszę pytania, kiedy zostanie w końcu stadion wyremontowany. Mogę jedynie rozmawiać na ten temat w ratuszu, lecz tam panuje lęk przed podjęciem wiążących decyzji. Gdyby tylko pojawiła się w mediach poważna deklaracja, że do remontu niebawem dojdzie, że pracujemy nad wizualizacją, to mielibyśmy szansę na rozwój.
W roku wyborów raczej nie należy się spodziewać się decyzji ze strony obecnych władz, zwłaszcza że na stanowisku prezydenta dojdzie do zmiany.
- Pan Zembaczyński może postanowić o rozbudowie obiektu, a jego następca ten projekt realizować. Natomiast nie wierzę w obietnice innych kandydatów na prezydenta i zastanawiam się, czy dopuścić w ogóle ich reklamę podczas naszych meczów. Przeszłość pokazuje, że mija się to z celem. Chyba że ów polityk w sposób wyraźny pomoże klubowi. Ale zaznaczam - w sposób wyraźny, nie za kilka złotych czy skrzynkę piwa.
Ile będzie wynosił budżet Kolejarza? W poprzednim roku przekraczał on milion złotych. W tym może być mniejszy ze względu na brak przedsezonowych kwot na przygotowania.
- Faktycznie na tym ruchu nieco zaoszczędzimy, mimo to wydatki sięgną zapewne 900 tysięcy złotych. Na tę sumę składają się nie tylko zawodnicy, ale również bieżące koszty, choćby takie jak naprawa dmuchanej bandy czy metanol, o czym fani często nie wiedzą.
Nie ma pan obaw, że kondycja klubu po tym sezonie zamiast się poprawić, to ulegnie pogorszeniu?
- Chciałbym, żebyśmy zakończyli sezon dobrze, ale, umówmy się, długów nie ma. Jeśli wykazujemy zaległości, to dotyczą one między innymi mojej osoby. Za chwilę pójdę do księgowej, powiem: "pani Stasiu, proszę zamienić dług na darowiznę" i zamykamy temat. Jesteśmy na czysto.
Pytanie tylko, czy klubowi uda się zachować płynność finansową i regularnie wypłacać zawodnikom wynagrodzenie.
- Nie wiem. Jeszcze nie wszyscy ci, którzy z nami współpracowali, się określili. Jesteśmy w trakcie rozmów z potencjalnymi sponsorami. Liczymy, że frekwencja nie będzie niższa. Bo jeśli spadnie, to potwierdzi się sygnał, że zamiłowanie do żużla Opolan, jako mieszkańców regionu, gaśnie. Nastawienie kibiców zmieniło się. Niektórzy z nich chodzą z nudów, dla przyjemności, lecz tylko na wybrane zawody.
Problem dotyczy nie tylko nas, ale całej dyscypliny w Polsce. Przewiduję dla żużla czarny scenariusz Aktualne potęgi niebawem upadną. Teraz dzięki biznesowym konotacjom utrzymują się na czele, jednak będą borykać się z problemami podobnymi do naszych. A u nas może być tylko lepiej.
Żużel stanie się mniej elitarny, zawodnicy na torze będą tylko dorabiać, a główne zyski czerpać z innych źródeł? Założenie dość drastyczne jak na współczesne realia, ale mogłoby prowadzić do uzdrowienia sytuacji.
- Życie musi nauczyć żużlowców, że nie mogą dyktować swoich warunków. Jeszcze potrwa, zanim do tego dojdzie, bo są kluby, które przed jeźdźcami pękają. Działacze pokazują między sobą swoją siłę i wzajemnie się przebijają. Ta koniunktura działa, lecz za chwilę się zmieni. Będziemy mieć speedway taki jak w Anglii czy Szwecji, gdzie pomimo sporej popularności i pokaźnej liczby drużyn, zawodnicy nie żyją z żużla i po treningu idą do pracy. U nas póki co jest eldorado, ponieważ można się utrzymać z pieniędzy zarobionych na torze, jednak niebawem zejdziemy do angielskiego poziomu. Dziś stoimy pod ścianą, bo ulegamy oczekiwaniom zawodnikom, chcąc jednocześnie zaspokoić wymagania kibiców. Jedni drugich napędzają i koło się zamyka. Ja, jako Kolejarz Opole, tego nie zmienię.
Ale może pan się do tych zmian przyczynić.
- Zgadza się, tyle że tę filozofię musi zrozumieć kibic. Powinien mieć wiedzę na temat tej dyscypliny, nie tylko zwracać uwagę na nazwiska. Nazwiska nie jadą. Żyjemy starymi czasami i nadal chodzimy zobaczyć, jak poczyna sobie przykładowo Wojtek Załuski.
Tu natomiast poruszamy kwestię wychowanków. Gdyby tacy znajdowali się w kadrze Kolejarza, jestem pewien, że frekwencja wzrosłaby, niezależnie od wyników.
- Sposób myślenia musi się zmienić. Już powoli się zmienia. Dla mnie, z perspektywy kibica, nie miałoby żadnego znaczenia, czy jedzie zawodnik X, czy Y. Przychodzę dla drużyny. Jak wygra, to super. Przegra - trudno, rywale byli lepsi. Nie mogą wszyscy triumfować. Na koniec sezonu wygrywa jeden i panuje przekonanie, że tylko jeden prezes, tego zwycięskiego klubu, jest dobry. Pozostali są źli. Nie rozstrzygajmy tej sprawy jedynie pod kątem rezultatów. Pan Szymański w prywatnej rozmowie powiedział mi kiedyś: "Jurek, ty jesteś super. Ty jesteś prezes, a nie ci z ekstraligi, którzy tylko brylują przed kamerami. Tam kręci się samograj. Żużel jest tu, w II lidze. Widać twoje autentyczne działanie. Ciebie widać i czuć". Sport działa jednak w formule innej niż w Opolu, działa w tej formule "ekstraligowej". I dlatego niebawem padnie.
W jakiej perspektywie?
- Żużel w ciągu pięciu lat diametralnie się zmieni i niektóre kluby przestaną istnieć bądź będą funkcjonowały w znacznie uboższych realiach. Wbrew pozorom może to wyjść naszej dyscyplinie na dobre.
Jesteśmy na Facebooku! Dołącz do nas!