Damian Gapiński: Wszystkie zmiany, które były wprowadzane na przestrzeni ostatnich lat, miały doprowadzić do sytuacji, w której kondycja finansowa ligi i klubów będzie lepsza. Czy jest lepsza?
Władysław Komarnicki: Tak na dobrą sprawę można byłoby się pokusić o radykalne cięcia, bo budżety wywindowano do niebotycznych rozmiarów i tak naprawdę to polski żużel stanął nad przepaścią. Myślę, że przyjęto słuszną politykę zmian ewolucyjnych. Jestem przekonany natomiast, że musi nastąpić przyśpieszenie w zakresie weryfikacji budżetów klubów o jakieś 30-40 procent. To musi stać się natychmiast – od przyszłego sezonu. W momencie, kiedy odchodzą ludzie, którzy nakręcali spiralę, bo było ich stać, albo mieli odpowiednie dojścia, żużel musi wrócić na normalne tory. Tylko w tym przypadku uratujemy żużel.
Co kryje się pod stwierdzeniem "normalne tory"?
- Normalne tory to takie, w których kilku najlepszych zawodników może liczyć na większe wynagrodzenie, ale większość musi się pogodzić, że stawki zostaną urealnione. Proszę zwrócić uwagę, że niektórzy zawodnicy otrzymują pieniądze, na które nigdy w życiu nie zasłużyli. Dzieje się tak tylko dlatego, że powstała spirala wynagrodzeń. Nie ma innej drogi wyjścia.
A pamięta pan czasy, kiedy polski żużel był na normalnych torach?
- Pamiętam. To było około dziesięć lat temu. Proszę sobie wyobrazić, że wówczas kluby ekstraligowe miały budżety zbliżone do dzisiejszych kontraktów najlepszych zawodników. Przecież sportowefakty.pl same wielokrotnie opisywały, ile zawodnicy potrzebują pieniędzy na sezon. Te kwoty są mniej więcej takie same. Powstała jednak chorobliwa rywalizacja pomiędzy klubami, która nakręca całą tę koniunkturę.
Ale czy pan jako prezes Stali Gorzów nie postępował tak samo?
- Oczywiście, że tak. Tylko ja nie miałem wyjścia. Wszedłem do Ekstraligi i włosy mi stanęły dęba jak poznałem oczekiwania zawodników. Mam świadka w postaci trenera Stanisława Chomskiego, który może to potwierdzić. Miałem wówczas dwa wyjścia – pojechać składem, który awansował do Ekstraligi i spać, albo zatrudnić Golloba i Holtę. A zatrudnienie tych dwóch zawodników mogło się odbyć tylko i wyłącznie na warunkach podyktowanych przez ludzi, którzy wówczas byli w tym sporcie lub jeszcze są.
Jest pan zwolennikiem ewolucyjnych zmian. Tylko, że to właśnie one powodują, że zawodnicy ponoszą odpowiedzialność za długi klubów. To oni nie otrzymują wynagrodzeń na czas, a późniejsze ugody nie są realizowane. Klub natomiast w tej sytuacji dostaje licencję warunkową i nie ponosi żadnych konsekwencji. To sprawiedliwy układ?
- Nie. To zła praktyka. Ja przez 11 lat, pomimo, że było ciężko w klubie, nigdy nie doprowadziłem do sytuacji, że na koniec sezonu byłem zawodnikowi winny chociaż złotówkę. Można to sprawdzić u zawodników. Nigdy czegoś takiego nie zrobiłem i to zdecydowanie potępiam. Jest jednak małe "ale". Zastanówmy się nad tym, czy kluby nie płacą zawodnikom, bo nie mają możliwości zapłacenia, gdyż z obietnic nie wywiązali się sponsorzy, czy nie daj Boże, jest to przyjęta wcześniej taktyka polegająca na tym, że przyciąga się zawodników odpowiednimi kwotami, na które później nie ma pokrycia w budżecie. Jeżeli tak jest, to należy to potępiać i karać.
A jeżeli przeszacowano budżet na tej zasadzie, że część sponsorów nie wywiązała się ze swoich zobowiązań, albo źle skalkulowano przychody z biletów?
- Miałem raz taki przypadek. Było to cztery, albo pięć lat temu. Wie pan co zrobiłem? Zaprosiłem wszystkich członków zarządu i zawodników w piękne ustronne miejsce pod Gorzowem. Na spotkaniu byli między innymi Gollob, Holta i Zagar. Powiedziałem im wówczas tak: słuchajcie, miało być trochę inaczej. Wycofali się sponsorzy, bo mają prawo mieć swoje problemy. Zadeklarowali jednak określone środki i ich nie spłacili. Wyjaśniłem im, że nasze umowy muszą zostać zweryfikowane. Myślę, że postąpiłem wobec nich uczciwie. Do dzisiaj z tymi zawodnikami mam dobre relacje. Jeżeli kluby tego nie robią, to popełniają błąd.
Może przepisy są dla nich zbyt pobłażliwe w tym zakresie?
- Myślę, że życie samo wymusi od nich takie działania, bo inaczej będą musieli za to płacić. Proszę pamiętać, że Rada Nadzorcza jest współodpowiedzialna za działania zarządu. Nikt nie może się zatem czuć bezkarny w tym zakresie. Wszystko zmierza do jednego - budżety muszą być mniejsze, inaczej kluby upadną.
Już w tym sezonie byliśmy bliscy tego, aby jeden z klubów upadł. Nie wszyscy wierzyciele Startu Gniezno chcieli zgodzić się na postępowanie układowe. Czy to będzie wystarczający sygnał ostrzegawczy dla klubów?
- Nie wiem co jeszcze musiałoby się stać, aby kluby nie poszły po rozum do głowy. Szczególnie kluby i zarządy, które prowadzą działania na zasadzie "jakoś to będzie". Trzeba zrozumieć sytuację na rynku.
Wspomnieliśmy o tym, że układ, w którym zadłużony klub nie płaci, a uzyskuje licencję warunkową nie jest sprawiedliwy dla zawodnika, który nie otrzymuje na czas swoich pieniędzy. Teraz pojawił się dodatkowy problem w postaci przepisów podatkowych. Myśli pan, że uda się uniknąć problemów z fiskusem?
- Dla mnie ten problem został wywołany troszeczkę sztucznie. Sięganie wstecz do zarobków zawodników sprzed kilku lat, jest pomysłem z piekła rodem. Fiskus wiedział przecież o tym doskonale. Dlatego konieczna jest interwencja polskich parlamentarzystów. Mam nadzieję, że Ministerstwo Sportu, odpowiednie komisje i posłowie, którzy potrafią się pokazywać przy sukcesach naszych sportowców, będą umieli przeciwdziałać zagrożeniu, które się pojawiło. Mówimy nie tylko o żużlu. Jeżeli politycy nie wywalczą w tej sprawie odpowiednich rozwiązań, to niestety okaże się, że Jerzy Janowicz miał rację mówiąc, że Polska nie stwarza odpowiednich warunków sportowcom.
A czy ratowanie się kredytami w trakcie sezonu to dobra praktyka?
- Ze względu na pewne okoliczności, czasami jedyna. Nie ma problemu, jeżeli klub bierze kredyt na bieżącą działalność. Może to wynikać z faktu, że płatności ze sponsorami zostały ustalone na późniejsze terminy. Wówczas trzeba się ratować w ten sposób. Tego problemu nie ma, jeżeli na koniec sezonu kredyt udaje się spłacić. Problem powstaje, jeżeli kwota kredytu z roku na rok jest większa, a wynika z faktu, że nie udało się w całości spłacić zaległej pożyczki.
[nextpage]Nie każdy klub ma taki komfort jak obecność przy nim możnego sponsora, jakim był Roman Karkosik. Sponsor Unibaksu zapowiedział odejście z polskiego żużla. To dobra, czy zła wiadomość?
- Byłem w tym sporcie, kiedy upadał Apator. Nie życzę tego Unibaksowi, ale takie zagrożenie niestety widzę. Sam wiem, jak trudno znaleźć sponsora takiego, jakim był Roman Karkosik. Uważam osobiście, że miasto Toruń, mieszkańcy i prezydent mają mu wiele do zawdzięczenia. Gdyby nie on, to nie powstałaby MotoArena, a w klubie nie jeździliby topowi zawodnicy. Nie chcę być złą wyrocznią, ale boję się, że jego odejście spowoduje problemy i turbulencje finansowe.
No tak, ale czy obecność tak możnego sponsora przy klubie, która pozwala na skompletowanie dream teamu, a tym samym podwyższanie zarobków zawodników, to dobra sytuacja dla całej ligi?
- Na całym świecie tak jest. Właśnie dlatego walczyłem o KSM, bo on nie pozwalał na tworzenie takich zespołów. To jest odpowiedź na brak KSMu.
Tylko w ostatnim czasie z żużla odeszli lub zamierzają odejść Józef Dworakowski, Marta Półtorak, Roman Karkosik, czy grupa Lotos. Czy to jakiś znak ostrzegawczy dla żużla?
- To bardzo niepokojące zjawisko. Takich ludzi, którzy kochają ten sport trzeba namawiać, żeby sponsorowali całą ligę. Tak zrobiłbym zresztą z Romanem Karkosikiem - namówiłbym go na sponsoring ligi. Wiem ile pieniędzy wydał na ten sport. Takich ludzi trzeba ogromnie szanować i żałować, że odchodzą.
Należy żałować, że odchodzą, czy stworzyć warunki, w których tendencja będzie odwrotna i będą chcieli sponsorować żużel?
- Należy zrobić wszystko, aby ludzi pokroju Romana Karkosika zatrzymać przy żużlu. Koniec kropka. To są wartości dodane, które pozwolą na rozwój ligi.
Ale sponsorzy od kilku lat negują zasady panujące w żużlu i odchodzą. Jakie działania konkretnie należy podjąć, aby ta sytuacja uległa zmianie?
- Zapewniam pana, że ten krzyk rozpaczy w postaci apelu prezesa Dworakowskiego w swoim czasie i wszystkich tych, którzy poparli tezę, aby PZM przejął władzę w ramach Speedway Ekstraligi, był najlepszym okresem dla żużla. Czas, kiedy to kluby rządziły, był najbardziej stracony dla żużla. W Polsce nie możemy sami sobą rządzić, bo jeszcze do tego nie dorośliśmy. Nie mogę zdradzać kulis naszych spotkań jako prezesów klubów. Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie byliśmy wystarczająco dojrzali, aby wziąć to w swoje ręce. Może to śmiesznie zabrzmi, ale ja w swoim życiu w biznesie widziałem wiele, ale takiego towarzystwa jakie spotkałem w gronie wspólników, jeszcze nie spotkałem. Ja wiem, że pan nie jest zwolennikiem układu, w którym PZM rządzi, ale moim zdaniem ten układ jest najlepszy.
Nigdy nie powiedziałem, że nie jestem zwolennikiem takiego układu. Zawsze podkreślałem, że należy dążyć do rozwiązań, które obowiązują w NBA, gdzie rządzi jedna osoba, a klubom stwarza się odpowiednie warunki do startu w lidze. Czyli załatwia sponsorów, ustala reguły gry i tak dalej. W tym momencie kluby narzekają, że Rada Nadzorcza podwyższyła sobie wynagrodzenia, a udziały przy podziale środków finansowych PZM wzrosły. Czy na tym polega tworzenie odpowiednich warunków dla klubów?
- Na każdym posiedzeniu Rady Nadzorczej dostajemy sprawozdanie ze spotkań platformy komunikacyjnej. Jeszcze ani razu takie zarzuty względem PZM i Rady Nadzorczej nie padły. Takie pogłoski pojawiają się w kuluarach pewnych rozmów, ale plotkami bym się nie zajmował. Podstawą oceny tego, czy Spółka działa właściwie jest to, jakie wpływy mają kluby. Mogę panu powiedzieć tylko tyle, że siedem lat temu mieliśmy 30 procent tego, co kluby mają dzisiaj. To najlepiej świadczy, że idziemy we właściwym kierunku. Pamiętam czasy, kiedy nie mieliśmy nic z telewizji, a jedynym sponsorem ligi była spółka pana Karkosika. Dzisiaj mistrz Polski za sam tytuł dostanie 800 tysięcy złotych. Myślę, że nie ma porównania z tym, co było wcześniej.
Czyli wpływy ze sprzedaży praw telewizyjnych są coraz większe, frekwencja na stadionach przyzwoita, większość klubów posiada sponsorów tytularnych, a jednocześnie coraz głośniej słyszymy, że sytuacja jest tragiczna. Dlaczego?
- Bo jesteśmy frajerami, którzy płacą coraz więcej. Spirala została rozdmuchana do granic możliwości. Czas z tym skończyć. Czas skończyć z frajerstwem.
Jak mamy skończyć z frajerstwem, jak już teraz kilka klubów walczy o możliwość organizacji za wielkie miliony Grand Prix w swoim mieście?
- Mówiąc kolokwialnie – pieniądz jest coraz trudniejszy i myślę, że potencjalni organizatorzy GP również będą musieli zweryfikować swoje możliwości. Prezesi będą musieli odpowiedzialnie podejść do tematu pieniędzy. W przeciwnym razie będą ścigani za długi, do których doprowadzili. Wierzę, ze wróci normalność.
Jakie sygnały powodują, że wierzy pan w powrót do normalności?
- Pierwszym sygnałem są licencje nadzorowane. Idziemy na rękę klubom, ale one muszą wiedzieć, że nie zawsze tak będzie. Ona jest dla klubów, które potrafią z tego skorzystać. Tak samo jest w biznesie. Przedsiębiorca, który popadł w tarapaty ma dwie możliwości - albo zwinąć interes, albo skorzystać z propozycji układu sądowego. Kto tego nie zrozumie, skończy źle.
Jak pan ocenia zmiany zachodzące w Speedway Ekstralidze od strony sportowej?
- One idą w dobrym kierunku. Jesteśmy informowani przez zarząd na posiedzeniach Rady Nadzorczej. Przewodniczący Andrzej Witkowski widzi wszystkie zagrożenia. Dobrym ruchem było powołanie platformy komunikacyjnej, na której wszystkie problemy są omawiane. Tego wcześniej nie było. Od strony sportowej liczę na wyrównany sezon. Faworytów jest siedmiu, ale i tego ósmego Gdańska bym nie skreślał. Wierzę w Stanisława Chomskiego, bo to jest bardzo dobry trener. Myślę, że Wybrzeże będzie tak samo walczyć, jak w zeszłym roku Sparta. Nikt nie przypuszczał, że spadnie Rzeszów, który miał aspiracje na medal. Liczę, że ten scenariusz się powtórzy i Wybrzeże będzie walczyło o utrzymanie.
Wszyscy zadają sobie pytanie, czy Unibax odrobi straty i zdoła awansować do pierwszej czwórki?
- Myślę, że tak. Trochę pechowo zaczynają z Wardem. Ich siła jest jednak ogromna. Mają bardzo dobry skład. Jest Gollob, który przeżywa kolejną młodość w dość dostojnym wieku. Praktycznie nie mają słabych punktów.
Każdego roku podkreślamy, że liczba skandali w minionym sezonie wyczerpała już chyba swój limit. Tymczasem pojawiają się nowe, które zaskakują swoją skalą. Myśli pan, że w tym sezonie uda się ich uniknąć?
- Myślę, że limit wyczerpano. Skończyli się prezesi cwaniacy, którzy medale rzeźbili torem. Dlatego zawsze będę chwalił decyzję prezesa Witkowskiego w zakresie wprowadzenia komisarzy torów. Jeżeli ktoś jest przeciwny, to tylko dlatego, że chciałby kombinować z torem. Tej decyzji będę bronił jak lew.
Ja nie jestem prezesem klubu, ale uważam tę decyzję za błędną, bo powielono jedynie kompetencje, które wcześniej posiadał sędzia. Nie lepiej wymagać od sędziów bardziej zdecydowanych działań?
- W tym zakresie się z panem nie zgodzę. Ja wiem, jakie preparacje torów w przeszłości miały miejsce. Jak orano, robiono ścieżki i tak dalej. Za kilka lat być może udzielę wywiadu na temat kombinacji niektórych prezesów.
Dlaczego nie powie pan o nich teraz?
- Bo chcę mieć święty spokój. Za parę lat, pisząc swoje wspomnienia opiszę to wszystko. Między innymi dlaczego jeden z finałów rozgrywano trzykrotnie. Na dzień dzisiejszy chce jednak w spokoju przyglądać się wydarzeniom wokół polskiego żużla.
Rozmawiał: Damian Gapiński