Żużlowa majówka. Od wielu lat tzw. długi weekend majowy wielu z nas poświęca nie tylko na grillowe rozkosze i możliwość obcowania z przyrodą. Okres świąt majowych jak zwykle jest obfitującym w wydarzenia żużlowe. Już w niedzielę kolejna, trzecia runda rozgrywek ligowych na wszystkich jej poziomach. Ja jednak zainspirowany zawodami naszej żużlowej reprezentacji, które odbyły się w Ostrowie Wielkopolskim w pierwszym dniu maja, chciałbym poruszyć kilka kwestii z nimi związanych.
[ad=rectangle]
Pierwsza dotyczy samej idei meczów międzypaństwowych, które w przeszłości były niezwykle popularne, a od kilku dosłownie lat powracają z sukcesem na nasze tory i do żużlowego kalendarza. Zawody z Ostrowa i konfrontacja z drużyną z Antypodów były interesujące i z pewnością potwierdzają sens przeprowadzania podobnych imprez. Patrząc na skład polskiej drużyny wielu kibiców z pewnością pytało retorycznie czy było to aby najmocniejsze obecnie jej zestawienie. Brak Krzysztofa Kasprzaka po jego sukcesie w Bydgoszczy, Patryka Dudka po udanym drugim występie w lidze czy choćby Macieja Janowskiego, który po upadku na wyspach został wycofany z kadry.
Jednak sama idea meczów międzypaństwowych usprawiedliwia i wręcz nakazuje takie zestawienie. To właśnie takie zawody oprócz niewątpliwego celu komercyjnego, ale i wpływu na promocję żużla, są i powinny wręcz być sposobem i metodą na selekcję czy przegląd potencjalnych reprezentantów. Zawody pokazały, że krąg zawodników, którym powinien się przyglądać Marek Cieślak nie musi ograniczać się do ciągle tych samych, dobrze znanych nazwisk. Zmiana pokoleniowa w naszej kadrze będzie następować i jest nieunikniona. Z wielką przyjemnością oglądałem Janusza Kołodzieja wraz z Kacprem Gomólskim jeżdżących wyśmienicie parą. Podobnie waleczny Piotrek Pawlicki, dla którego nie było straconych pozycji oraz filary kadry od wielu lat - skuteczny Jarek Hampel i ciągle szybki i potrzebny reprezentacji jej dobry duch Tomasz Gollob.
Gdy pomyślę o tym w jaki sposób przeprowadzane są zawody Drużynowego Pucharu Świata to utwierdzam się w przekonaniu, iż z zawodami drużynowymi nie mają one wiele wspólnego. Formuła tego cyklu całkiem niedawno jeszcze zmodyfikowana przez jego organizatora firmę BSI i FIM tak by ograniczyć dominację polskich żużlowców (ograniczenie liczby startujących zawodników z jednej nacji), moim zdaniem nie oddaje ducha rywalizacji zespołowej i nie jest faktycznym formatem drużynowych rozgrywek. Właśnie jazda Kacpra i Janusza pokazywały jak drużynowym sportem jest speedway i dlaczego wszystkich nas kibiców elektryzują rozgrywki ligowe, gdzie podczas wszystkich biegów obserwujemy dwóch jeźdźców z każdej z drużyn rywalizujących przeciwko sobie.
Podobnie Jarek Hampel prowadzący jak profesor swojego młodszego czy mniej doświadczonego kolegę lub nasłuchujący podczas jazdy odgłosu motocykla swojego parowego i wybierający odpowiednio ścieżki i tory jazdy. To właśnie jest kwintesencją żużla i magią, która przyciąga na stadiony rzesze kibiców. Myślę, że nie będę tu odosobniony w poglądzie na temat zawodów DPŚ, ich formuły i atrakcyjności dla kibiców.
Wracając jednak do samego formatu meczu międzypaństwowego uważam, iż tych zawodów powinno być w trakcie sezonu więcej, tak aby nie tylko trenerzy, a także kibice mogli obserwować reprezentację i jej zawodników w konfrontacji z najsilniejszymi żużlowymi zespołami narodowymi i nie na podstawie indywidualnych wyników oceniać ich przydatność do kadry, a właśnie obserwując postawę w zawodach drużynowych. Sprawdziany te pozwalają na przeprowadzenie selekcji w tzw. boju oraz budowę zespołu i "team spirit", który może być tak ważny w trakcie zawodów o tytuły i medale.
Obserwując relację telewizyjną w ujęciach z parkingu widać było jak młodzi Kacper i Piotr rozmawiali ze sobą czy innymi bardziej doświadczonymi zawodnikami. To są właśnie korzyści nie do przecenienia, które zaprocentują kiedyś w najważniejszym momencie. Oczywiście, znajdą się kibice, którzy powiedzą, że żużla na wysokim poziomie w Polsce jest i tak dużo, a zawodów z udziałem najlepszych zawodników świata praktycznie co tydzień w Polsce odbywa się kilka i na kilku stadionach. Być może wynik frekwencji drugiej rundy GP z Bydgoszczy też jest tego przykładem, iż w Polsce żużel jest "przegrzany". Moim jednak zdaniem problemem nie jest liczba zawodów, a jedynie ich format i powtarzalność. Od dwudziestu lat oglądamy zawody Grand Prix IMŚ w Polsce, a od kilku lat aż trzy rundy organizowane są corocznie w naszym kraju. Kalendarz żużlowy trzeszczy w szwach od zawodów oficjalnych i rozgrywek poszczególnych narodowych lig i nie pozwala na znalezienie zbyt wielu wolnych terminów dla organizacji imprez towarzyskich. To właśnie również powoduje polaryzację żużlowego świata, gdzie jedni jeżdżą bardzo dużo i praktycznie bez przerwy, a inni zawodnicy narzekają na brak startów.
W Polsce organizowane były od wielu lat różne zawody żużlowe, które nie przetrwały w konfrontacji z Grand Prix i innymi zawodami rangi mistrzowskiej, między innymi bydgoskie "Kryterium Asów" rozpoczynające żużlowy sezon w Polsce, memoriał Nazimka w Rzeszowie i Edwarda Jancarza w Gorzowie oraz Araszewicza w Toruniu organizowany do 2006 roku. Były też sprawdziany kadry czy wiele innych lokalnie popularnych turniejów. Dla dobra i rozwoju żużla potrzebne są również zawody inne jak te o tytuły mistrzów świata i z udziałem zawodników z żużlowego topu. Zawody ważne dla poszczególnych klubów i miast przyciągające na trybuny nie tylko najwierniejszych kibiców, którzy pojawiają się tam zawsze kiedy startują ich ulubieni zawodnicy. W ten sposób, dzięki imprezom takim jak ta w Ostrowie promujemy żużel w innych ośrodkach, często z niższych klas rozgrywkowych. To szansa dla kibiców z wielu mniejszych i nie tak zamożnych miast żużlowych na spotkania z najlepszymi żużlowcami świata i uczestniczenia w żużlowej uczcie na najwyższym poziomie. Dlatego już dziś cieszę się na kolejne zapowiadane występy naszej kadry w tym roku, których ma być jeszcze przynajmniej dwa lub trzy w trakcie całego sezonu.
Adam Krużyński