Damian Gapiński: Polityka uległości i medialne harakiri

W minionym tygodniu na pierwszy plan wysunęły się dwie informacje. Jedna dotyczyła polskiego tłumika, druga zaległości Włókniarza Częstochowa względem Grigorija Łaguty.

Polityka uległości

Prezes Polskiego Związku Motorowego - Andrzej Witkowski potwierdził, że nie otrzymał jeszcze odpowiedzi na pismo, które w marcu kierował do działaczy FIM w sprawie polskiego tłumika. W tej informacji nie ma nic dziwnego, bo Międzynarodowa Federacja Motocyklowa przyzwyczaiła już wszystkich do bierności w tej kwestii. O wiele bardziej martwi zdanie prezesa PZM, który mówi, że dla niego temat będzie aktualny od sezonu 2015 mimo, iż deklarował wsparcie w sprawie Poldemu, które zostało poparte właśnie pismem do FIM. Jeżeli prezes PZM odpuścił, to można z całą pewnością wysunąć wniosek, że konstrukcja sędziego Leszka Demskiego przepadła. PZM realizuje politykę uległości względem FIM. W myśl zasady "mierny, bierny, ale wierny" nasi przedstawiciele nie wykonają żadnego ruchu, który mógłby zaszkodzić nie tyle Polsce, co polskim działaczom mającym ambicje zasiadania w najwyższych władzach Międzynarodowej Federacji. Tak będzie przynajmniej do czasu letnich wyborów. Żaden z działaczy GKSŻ i Speedway Ekstraligi nie wychyli się, choć za kulisami część z nich przyznaje, że nie rozumie takiego postępowania. Nie zrobią tego, bo naraziliby się na konsekwencje. Takie same, jakie mogą spotkać Leszka Demskiego, który ma zakaz rozmowy z mediami w tej sprawie, gdyż "mogłoby mu to zaszkodzić". Przede wszystkim w zakresie obsad na mecze ligowe.

[ad=rectangle]

Polityka uległości nie przyniesie spodziewanych efektów, bo PZM, a w szczególności polski żużel pozostaje względem FIM w takich samych stosunkach, jak obywatele Polscy w Stanach Zjednoczonych. Niby przedstawiciele jednego z największych sojuszników, ale nadal będą musieli zdobyć wizę. Stanowisko prezydenta FIM Europe nie daje Polsce nic, poza zaspokojeniem prywatnych ambicji. W praktyce jest bowiem tak samo zależne względem FIM, jak przedstawiciele GKSŻ i Speedway Ekstraligi względem PZM. I właśnie przez taką politykę od lat zadajemy sobie pytanie, jak to możliwe, że polscy działacze żużlowi, których kraj ma najsilniejszą ligę na świecie, a reprezentacja systematycznie zdobywa medale na imprezach rangi mistrzowskiej, nie mają na arenie międzynarodowej nic do powiedzenia.

Medialne harakiri

W Speedway Ekstralidze niby wszystko idzie we właściwym kierunku. Platforma medialna, na której przedstawiciele klubów rozmawiają o bieżących problemach, rosnące zainteresowanie kibiców spotkaniami w telewizji, a przede wszystkim frekwencja na stadionach powodują, że można postawić tezę, iż polski żużel się rozwija. Pozornie. Co jakiś czas pojawiają się bowiem informacje takie jak ta dotycząca zaległości względem Grigorija Łaguty. Nie tylko dla ligi, ale również klubów walczących o sponsorów to medialne harakiri. Sztylet włożony do brzucha, który z każdą kolejną informacją dociera coraz głębiej. O tym, że sytuacja Włókniarza nie jest najlepsza, wiedzieliśmy od dawna. Trzeba bowiem pamiętać, że oprócz Łaguty, na zaległe pieniądze czeka również Emil Sajfutdinow. Dziwi tylko jedno. Pojawia się sponsor strategiczny, frekwencja na stadionie najwyższa w lidze, a finansowo nadal tragedia. Ratunkiem dla Włókniarza pozostają kapitalne pojedynki na częstochowskim torze, którego przygotowanie zasługuje na najwyższe wyrazy uznania. Jakość spotkań nie spadła mimo, iż doszło do zmiany toromistrza. To cieszy.

Ostatnio usłyszałem, że Speedway Ekstraliga to świetny produkt, który trzeba tylko umieć sprzedać. Bez wątpienia w Polsce jest pomysł na żużel. Dla mnie to jednak takie pudełko czekoladek, w którym w pierwszych rzędach są najsmakowitsze kąski. Im jednak głębiej, tym pojawiaj się te zepsute, które powodują, że zadajemy sobie pytanie "to co z tą recepturą"?

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: