Widziane z Rusi Czerwonej - seria nowa (2)

Wieści, dochodzące na rubieże me, pozwalają zadumać się głęboko nad dyfuzją (że się tak na sposób fizyczny wyrażę) nieroztropności bliźnich naszych.

Dowiaduję się otóż, że szanowny PZPN wyraził zachwyt nad swym pomysłem, aby wydłużyć sezon poprzez rozgrywanie rund finałowych, i obiecał, iż w roku przyszłym walka o MP będzie się toczyć w takim samym rytmie.

PZPN-owskie koncepty ni ziębią mnie, ni grzeją, zwłaszcza od czasu, kiedy pełnię władzy tamtejsze towarzystwo oddało jednemu (moim, zapewne głęboko niesłusznym, zdaniem) z większych nieporozumień rodzimego futbolu w światowej postaci Zbigniewa Bońka. O osiągnięciach w/w w roli trenera oraz działacza (klubowego i związkowego) wiadomo nazbyt wiele, bym miał się nad ich miałkością rozwodzić; mogę jedynie zwrócić uwagę na najświeższej proweniencji monument myśli ludzkiej, jaki wzniósł, a mianowicie opinię, iż PRL w czasach, w których ją reprezentował, była "prawie 18. republiką ZSRR". Doprawdy, pocieszne to oraz charakterystyczne; ale pozwalające też spuścić zasłonę miłosierdzia nad przemyśleniami takiego giganta intelektu.
[ad=rectangle]
Mówiąc o dyfuzji nieroztropności mam w intencji PZPN-owski stosunek do całorocznego wysiłku piłkarzy - bardzo podobny do naszego, żużlowego - a także, również dziwnie zbieżną, bojaźń przed dzieleniem punktów. Futboliści postanowili premiować gorszych, dodając im połówki punktów do sumy, wynikającej z podzielenia dorobku, zgromadzonego w jesienno-wiosennych meczach, u nas autorzy jednej z niezliczonych korekt regulaminu rozgrywek z uporem odżegnują się od nagradzania protagonistów wyjątkowo zaciętych dwumeczów. Chodzi mi o nasze bonusy: jeśli ktoś wygra u siebie 46:44, by po karkołomnej wojaczce ulec na wyjeździe 44:46, to zamiast kontentować się połową punktu ekstra, należącą się niczym psu miska, musi oblizać się smakiem. Innymi słowy, potraktowany jest dokładnie tak samo jak ktoś, kto bez stawiania oporu, gładko i sprawnie dał się dwukrotnie rozgromić. Jest różnica? Jest różnica! Skoro żużlowe bonusy miały sprzyjać walce do ostatniego biegu, to takie dezawuowanie wysiłków wydaje się być absolutnym nieporozumieniem. Zwłaszcza że naprawdę nie trzeba wybujałej imaginacji aby wyobrazić sobie sytuację, w której dołożenie komuś 0,5 pkt. decyduje o jego awansie do grupy walczących o tytuł. Więc dlaczego w naszych ligach o wieloczłonowych nazwach tego się nie stosuje? Tylko dlatego, że ułamki brzydko wyglądają w równej tabeli?

Kpię sobie beztrosko, aliści nie wiem, czy nie zostanę za to wysmagany. Nasza najważniejsza liga z przedrostkiem bowiem coś się zaczyna srogo zbroić: bez schadenfreude, za to z serduszkiem boleśnie ściśniętym, zapoznałem się całkiem świeżo z razami, jakie Sąsiadce Mej Poniekąd Terytorialnej, Pani Oberszefowej z Rzeszowa, wsolił mój przez czas spory PT Kolega z tego samego tytułu prasowego, występujący w dziwnej dla dziennikarza roli magika od PR. Szkoda Autora - piszę to całkiem poważnie - bo choć domyślam się, że nie poszedł na gorsze, to czy nie żal mu dorobku, jaki swym pisaniem zgromadził, nie żal nazwiska, co nieco znaczącego w środowisku? Przecie z PR-u (czyli wiernej służby, mającej na celu kreowanie pozytywnego wizerunku płacącego za to pana) nie ma powrotu do dziennikarstwa: kto by w przyszłości chciał poważnie traktować autora, który zaparł się cechującego dziennikarza pragnienia zmieniania świata na lepsze, dociekania prawdy, ważenia racji? Szkoda...

Z drugiej jednak strony - to krzepiący przejaw. Tyle lat zmarnotrawiłem na wskazywanie Bonzom ligi z przedrostkiem tudzież komisji najgłówniejszej nieroztropności, od jakich ich działalność wolną bynajmniej nie była (a i nie jest, a i - znając świat i ludzi - nie będzie), tyle sformułowałem sugestyj, tylu dobrych rad udzieliłem - i figa, i wszystko było pomijane milczeniem. Czasem Jakiś Dobry Bliźni mailem lubo pocztą tradycyjną krzepiące słowo wyrzekł (względnie przedstawił kontradykcyjny koncept), raz Pan Lucjan Korszek pochwalił, raz też Pan Janusz Woźniak dostrzegł; z wyżyn organizacyjnych nic nigdy nie spłynęło. Może to więc dobry znak - że gdy bryknę, może nie od razu któryś z dumnych prezesów, ale bodaj magik od PR-u się odezwie? I wybatożyć spróbuje przykładnie...

Przepływ informacji w naszej arcyzawodowej części sportu żużlowego odbywa się dziwnymi kanałami, a skwapliwość do dyskutowania nad tym, co jest i co ma być, też wydaje się cokolwiek wątpliwa. Nie neguję prawdopodobieństwa, że między prezesem ligi z przedrostkiem a jego zastępcą dochodzi do burz mózgów, nie twierdzę, iż GKSŻ-owskie figury nie urządzają sobie od czasu do czasu debat nad tym, co ważne nie tylko dla nich, ale i dla pospólstwa żużel uprawiającego i żużlem się pasjonującego, jakoś jednak nic o tym szerzej nie wiadomo. Ale skoro pojawił się teraz specjalista od PR-u - może się coś zacznie? Byle nie w stylu responsu na uwagi Pani Oberszefowej z Rzeszowa, której adwokatem być nie zamierzam, bo sama sobie przecie doskonale radę daje. W biznesie odnosi sukcesy (z czego wniosek, iż roztropność musi być jej cechą naturalną), gorzej ze sportem, ale kto powiedział, że musi być łatwo? Jak głosi niegłupia anegdotka, ze spółki, do której jeden wniósł kapitał, drugi zaś doświadczenie, zazwyczaj ten pierwszy wynosi doświadczenie, drugi - kapitał. Może to ten przypadek?

Ale żarty żartami, toć pospolitość rozpaczliwie skrzeczy. Baza - w sensie potencjału ludzkiego, technicznego i organizacyjnego dyscypliny naszej ulubionej - coraz bardziej rachityczna, nadbudowa (w postaci tzw. - za przeproszeniem - produktu) ditto, na dodatek lud dostaje raz po raz w głowę wieściami osłabiającymi: a to jeden klub dezawuuje swoich pracowników, zarzucając im chęć bezczelnego drenowania budżetu i żądania z kosmosu; a to drugi klub do upadłego chce się procesować z niewdzięcznym żużlowcem, który z niepisanej części kontraktu (że będzie niezawodnym dostarczycielem punktów) wprawdzie się nie wywiązał, ale pieniędzy żąda, bo o pieniądzach mówi część pisana; a to autorzy największego skandalu ostatniego ćwierćwiecza straszą odwołaniem się do organów państwa, czyli sił, których ingerencja przez kolegów piłkarzy uważana jest za coś absolutnie niedopuszczalnego i zagrożonego wykluczeniem całego związku ze światowej federacji. Dużo mamy tych słabości, za dużo - czyżby ratunek był już tylko w magiku od PR-u? Ale czy on to uniesie na mocarnych zapewne, ale tylko jednych barkach?

Waldemar Bałda

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: