Podczas szlagierowego pojedynku w Gorzowie, gdzie miejscowa Stal podejmowała KantorOnline Włókniarz Częstochowę, miały zadecydować detale. Ważnym w żużlu elementem jest klasowy junior. Kibice, którzy tego dnia wybrali się na stadion im. Edwarda Jancarza z niecierpliwością czekali na pojedynki swojego Bartosza Zmarzlika i kluczowej postaci w młodzieżowej formacji Lwów, czyli Artura Czai. W bezpośrednich starciach między oboma żużlowcami padł remis, choć częstochowianin nie może być zadowolony ze swojego rezultatu. Cztery punkty z bonusem to występ co najwyżej przeciętny.
[ad=rectangle]
Juniora KantorOnline Włókniarza szczególnie smuci fakt, że w każdym z czterech wyścigów, w jakich się pojawił, wygrywał start i przynajmniej na początku prowadził. - Miałem niesamowicie ustawiony motor na start, więc wyjścia spod taśmy były w moim wykonaniu znakomite, ale przez to na trasie każda dziurka była moja. Co wszedłem w łuk, to motor tak mną poniewierał, że nie dawałem rady go opanować. Bardzo tego żałuję, naprawdę wielka szkoda, bo na trasie potraciłem tyle punktów, że mógł być z tego super występ. A jak wyszło, wszyscy widzą - powiedział w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Artur Czaja.
Żużlowca z Częstochowy w szczególności zasmucił wyścig siódmy, w którym razem z Peterem Kildemandem miał szansę dowieźć do mety trzecie dla Włókniarza podwójne zwycięstwo. Duńczyk wjechał jednak w koleinę i ofiarą utraty kontroli nad motocyklem był właśnie jadący tuż obok Czaja. Całe szczęście junior Lwów nie upadł na tor, jednak błyskawicznie wyprzedzili go Krzysztof Kasprzak i Piotr Świderski. - W tym biegu też prowadziłem, ale tutaj akurat nie ja zawiniłem, tylko Peter. Niestety pociągnęło go na dziurze i wbił się we mnie. Najważniejsze, że nic się nie stało, bo w tej sytuacji ledwo opanowałem motocykl i na dystansie nie miałem już żadnych szans żeby cokolwiek zrobić. Szkoda, że tak się to dzisiaj potoczyło, ale cieszę się, że akurat w tej konkretnej sytuacji skończyło się na strachu i nie upadłem na tor - zaznaczył Czaja.
To właśnie siódmy bieg można uznać za kluczowy dla końcowego wyniku. Początkowo bowiem prowadzili gospodarze i to aż sześcioma punktami. To pozwoliło gościom na skorzystanie ze zmiany taktycznej i w drugiej serii odnieśli oni dwa podwójne zwycięstwa, co wysforowało ich na dwupunktowe prowadzenie. Ewentualny podwójny triumf pary Kildemand - Czaja mógł pogrążyć Stalowców, jednak właśnie od tego wyścigu zaczęli oni odrabiać straty i wygrali cały mecz dziesięcioma punktami. W Częstochowie nie są jednak rozczarowani swoją jazdą. - Moim zdaniem jako drużyna pojechaliśmy nieźle. Przecież trzeba zaznaczyć, że to był wyjazd i nie u byle kogo. Gorzów zawsze, nawet jak dysponował słabszą drużyną, miał atut własnego toru, a w tym roku są przecież bardzo mocni. Sądzę więc, że zdobyliśmy dużo punktów. Gratulacje należą się przede wszystkim Walaskowi, który pojechał tu jak prawdziwy kapitan i lider. Niestety po tym, jak wyszliśmy na dwupunktowe prowadzenie, tor zaczął się zmieniać i gospodarze wiedzieli w którą stronę pójść z ustawieniami, a my tak nie do końca - ocenił junior Włókniarza.
Negatywnym aspektem niedzielnego meczu był brak Grigorija Łaguty w składzie Lwów, mimo że wcześniej był on awizowany. Z powodu zaległości finansowych Rosjanin odpuścił już kolejny mecz swojej drużyny. Rozczarowany z powodu takiej decyzji Griszy był Mirosław Jabłoński. Również Czaja przyznał, że mimo zaległości nie zamierza odpuszczać startów w barwach KantorOnline Włókniarza. - Nie można powiedzieć, że między zawodnikami jest źle, bo my się ze sobą dogadujemy całkiem dobrze. A jeśli chodzi o klub, to media na bieżąco o tym informują i wszyscy wiedzą jak jest. Oczywiście klub ma zaległości wobec mnie i są to spore kwoty. Ja jednak patrzę na to trochę inaczej niż Grisza, bo jako młody zawodnik chcę się rozwijać i wyciągać z jazdy jak najwięcej. Mam okazję ścigać się w najlepszej lidze świata i muszę to wykorzystać. Pieniądze w końcu przyjdą, a bez jazdy nie będzie żadnych rezultatów - zakończył Artur Czaja.