- Zawody były bardzo zacięte, zwłaszcza przez walkę z torem. Nawierzchnia zostawiała wiele do życzenia. Sprawiała kłopoty nawet liderom gospodarzy, więc myślę, że dodatkowy komentarz jest zbędny. Zresztą swoją opinię na ten temat wyrazili sami zawodnicy - skomentował po niedzielnym meczu derbowym trener gości, Rafał Dobrucki.
Szkoleniowiec nie ukrywał zdenerwowania spowodowanego utratą dwóch zawodników. Zarówno Kamil Adamczewski, jak i Alex Łoktajew w wyniku upadków zostali odwiezieni do szpitala w trakcie spotkania. - Przegraną upatruję w tym, że zakończyliśmy zawody prawie połową składu. Tyle można powiedzieć… - skwitował.
[ad=rectangle]
Takim samym wynikiem zakończył się mecz obu lubuskich drużyn przed kilkoma
tygodniami w Zielonej Górze. W efekcie żadna z ekip nie zgarnęła punktu bonusowego. - To było planem totalnego minimum i on się ziścił. Szkoda, że nie osiągnęliśmy więcej, bo w pewnym momencie zwietrzyliśmy szansę na zwycięstwo. Można było czterema, a nawet - trzema i pół zawodnikami wywieźć stąd zwycięstwo. Może nie było to na widelcu, ale na talerzu. Jednak się nie udało. Skończyliśmy zawody połową składu. Powstrzymuję się, żeby nie powiedzieć, tego co powinienem powiedzieć - przyznał Dobrucki.
Czy zdenerwowanie trenera dotyczy między innymi przygotowanej na niedzielny pojedynek nawierzchni? - Również, bo jeżeli zawodnicy gospodarzy mają kłopoty na własnym torze, to o czymś to świadczy. Mówię o upadku Adamczewskiego, Łoktajewa, Cyfera, sytuacji Kasprzaka, który mało nie zawisł na bandzie. Powinno to dawać do myślenia.
Krzysztof Jabłoński rozpoczął zawody od zdobycia dwóch punktów. W kolejnym biegu minął metę jako ostatni. W dalszej części zawodów nie dostał już więcej szans na jazdę. - Nie dostał, bo musieliśmy "szyć". Przegrywaliśmy już 6-8 punktami, dlatego trzeba było stosować rezerwy i to się nam nawet udawało - zakończył.
Dobrucki ,Protasiewicz zawsze mają jakieś obiekcje do toru.
Jakoś to dziwne.